Utwory na Biały Album zostały napisane w Indiach, gdzie Beatlesi pojechali w lutym 1968 roku na zaproszenie guru transcendentalnej medytacji Maharishi Mahesh Yogiego. Oderwali się od rzeczywistości i piosenki sypały im się jak z rękawa. Dziś twierdzą, że wtedy właśnie zespół zaczął się rozpadać. Według mnie w muzyce tego w ogóle nie słychać.
Było to w czasie, kiedy wyrobili sobie status megagwiazd nieznanego dotąd formatu. Nie koncertowali już od ponad roku, a kilka miesięcy wcześniej dali światu wizjonerski album „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” oraz hymn hippisów „All you need is love” z czymś w rodzaju pierwszego teledysku. Byli bóstwami w każdym znaczeniu. George Harrison zafascynował się filozofią Indii dwa lata wcześniej, gdy rozpoczął naukę gry na tradycyjnym hinduskim instrumencie strunowym – sitarze – od swojego przyjaciela, Hindusa robiącego karierę muzyczną na hipisowskim Zachodzie, Ravi Shankara. Do Indii wyjechali całą wielką trupą, z żonami i dziewczynami, a w aśramie w Rishikesh było też wiele innych osób.
4. Dear Prudence
Aktorka Mia Farrow była właśnie po głośnym rozwodzie z Frankiem Sinatrą i pragnęła uciec przed osaczającymi ją dziennikarzami. Jej siostra Prudence studiowała hinduską filozofię u Maharishiego. Namówiła ją, by razem wyjechały do Indii i zaznały tam spokoju. Rzeczywiście zaznały – przez dwa dni. Potem przyleciała pewna znana grupa muzyków z Londynu, a wraz z nimi – dziennikarze z całego świata. To jest właśnie moja karma! – miała powiedzieć Mia Farrow, gdy dowiedziała się, że na ten sam turnus w Rishikesh zapisali się Beatlesi. Szczęśliwa, że nie jest już najbardziej sławną uczestniczką zajęć, starała się dobrze bawić. Natomiast jej siostra brała medytację bardzo serio i całymi dniami nie wychodziła ze stanu pół-nirwany.
Tymczasem John, Paul i George bez przerwy grali na gitarach. Nie tylko skomponowali w Indiach mnóstwo doskonałych piosenek, ale też uczyli się nowych technik gry. Ringo natomiast piekielnie się nudził, w dodatku kompletnie nie pasowało mu hinduskie żarcie. Nie przestaje mnie śmieszyć, że zamówił z Anglii gigantyczną dostawę fasoli w puszkach. To jednak nie poprawiło jego humoru i już po dwóch tygodniach wsiadł w samolot do Londynu. Następny zmył się McCartney. Harrison i Lennon zostali do końca turnusu.
Lennona bawiło to, że Prudence Farrow praktycznie nie pojawia się w towarzystwie. Podejrzewam też, że brak zainteresowania ze strony jakiejkolwiek kobiety zwyczajnie go wkurwiał. Tym bardziej, że jego małżeństwo weszło w fazę rozpadu, a kobieta jego marzeń była daleko. W szale twórczym napisał piosenkę: Droga Prudence, wyjdź się pobawić, uśmiechnij się, dzień jest piękny. Proszę sobie wyobrazić, że dla Prudence Farrow to, że spędza wakacje z samymi Beatlesami, było raczej obojętne. Ona naprawdę studiowała medytację. Dziś jest doktorem nauk wschodnich, wykładowczynią akademicką i dumną bohaterką piosenki Lennona. Kilka lat temu napisała książkę, w której opowiada historię jej powstania, znajomości z Beatlesami i w ogóle o pobycie w Indiach.
Poza Beatlesami, Mią i Prudence Farrow i innymi ludźmi, wśród gości Maharishiego w Indiach w lutym i marcu 1968 roku był niejaki Donovan Phillips Leitch, szkocki gitarzysta folkowy, używający swojego pierwszego imienia jako nicka scenicznego. Ten facet, kilka lat młodszy od Lennona i pozostałych Beatlesów, podgrywał sobie na gitarce akustycznej, bo wszyscy mieli tam gitary. Grał charakterystyczną techniką, zwaną fingerstyle lub fingerpicking, polegającą na szarpaniu strun palcami w rytmiczny, naprzemienny sposób. Lennon zaczepił go któregoś dnia: Jak ty to kurwa robisz? – Siadaj, nauczę cię. Jeśli będziesz cierpliwy, zajmie ci to trzy dni. Zajęło dwa. Lennon natychmiast chwycił i zaczął pisać nowe piosenki grając w ten sposób. Pierwszym utworem była „Julia”, drugim – właśnie „Dear Prudence”.
Ten wyjazd był zatem znaczący dla muzyki Beatlesów, atmosfery w zespole i dla nich samych. W szczególności dla Lennona oraz jego pierwszej żony, o czym napiszę w następnym odcinku.
CDN
Jedna uwaga do wpisu “Number Nine #4”