W dniu, w którym skończyłem czterdzieści lat, nic się nie zmieniło. Oprócz tego, że wybuchła w Polsce epidemia takiego jednego kurewstwa z Chin.
Istoty ludzkie nie rodzą się raz na zawsze w dniu, w którym matki wydają je na świat. Życie zmusza je do ponownego i wielokrotnego rodzenia samych siebie.
Teraz już nic nie będzie takie samo. Nie tylko dlatego, że nastąpił ostateczny koniec mojej młodości, że już nic nie będzie wybaczone, nadchodzi nieuchronna jesień patriarchy. Także dlatego, że dzieje się coś, czego nie przeżywałem nigdy w swoim życiu, jak pewnie nikt z mojego pokolenia, ani pokolenia moich rodziców. I że po tym doświadczeniu świat już będzie inny. Zmieni się sposób myślenia o wielu rzeczach. Rzeczywistość polityczna będzie inna, nie wiem zresztą jaka. Kultura odwzoruje jakoś te zmiany. Pytanie ile nas w ogóle przeżyje tę pandemię. Bo że zarażony zostanie każdy człowiek na ziemi, nikt chyba już nie ma wątpliwości.
Jedynym bólem jaki przeraża mnie w śmierci, jest to, że można umrzeć nie z miłości.
Jane Fonda, lat osiemdziesiąt trzy, wydała niedawno książkę „Prime Time” o tym, że zaawansowany wiek może stać się twoim atutem. Czujecie, jaki to jest genialny, dwuznaczny tytuł? Ja też zaczynałem czuć, że wchodzę w swój najlepszy czas antenowy. Czas, w którym najlepiej się zarabia, najwięcej korzysta z życia, całkiem sprawnie się je kontroluje i coraz mniej nim przejmuje. I właśnie wtedy dopadła nas pandemia. W dwudziestym-kurwa-pierwszym wieku! Niby masakra, ale… fajnie jest. Siedzimy w domu, zakupy robimy online lub raz na dwa tygodnie, pracujemy zdalnie, nawet dzieci chodzą do szkoły wirtualnie. Spacerujemy po naszej zabitej dechami wiosze, nie zbliżamy się do ludzi, nawet z sąsiadami rozmawiamy przez płot. Powiecie, że to nadmierna ostrożność? Szczerze wątpię.
Strach przed śmiercią jest żarem podtrzymującym szczęście.
Zeszły rok był przedziwny. Urodziło mi się dziecko, zmarł ojciec, do pracy chodziłem w kratkę, a kiedy już do niej trafiałem, nie wracałem do domu przez tydzień. W zasadzie blog służył mi tylko w celu podsumowywania, tak jakbym naprawdę zamykał jakieś kolejne rozdziały w życiu. Tak właściwie było. Myślałem, że ten rok będzie inny, i w sumie jest. Byłem pewien, że to mój rok. Wiedziałem, że będzie nowym otwarciem, ale poszło to w stronę, której zupełnie nie przewidziałem. Snułem mnóstwo planów, ruszyłem z pewnymi decyzjami, umówiłem nawet remont. Teraz wszystko zostało wstrzymane, nie wiadomo co będzie jutro, trwa jakieś zawieszenie. Pracuję, i to niemało, ale to jednak inna praca. Jestem w domu. Pod względem pracy ten rok będzie jednak podobny do dziewiętnastego: kiedy już dotrę do biura, wsiąknę tak, że nie będzie mnie tygodniami.
Najdłuższego i najużyteczniejszego życia starcza li tylko na to, aby nauczyć się żyć.
W sytuacji kryzysowej ludzie szukają wytłumaczeń, jedni racjonalnych, inni magicznych. Zastanawiam się, co jest mądrzejsze. Może nic? Może trzeba tylko płynąć z prądem, albo „się wyluzować”, jak powiedział niejaki Laska w pewnym znanym polskim filmie? Nie mam pojęcia. Nie wiem nic, jestem głupi. Zaczyna mi świtać, że czas jasnych i oczywistych wyborów się skończył.
Niech pan strzela. Nie ma większej chwały, niż śmierć w imię miłości.
CDN.
Cytaty: „Miłość w czasach zarazy”, „Jesień Patriarchy” – Gabriel García Márquez