Tegoroczne Oscary zdominowało kino jednego aktora. I bardzo dobrze. Nie ma lepszego aktorstwa, niż wielkie aktorstwo indywidualne.
„Joker” zrobił na mnie paskudne wrażenie. Nie cierpię filmów, w których gloryfikuje się śmierć, a zwłaszcza morderstwo. Ale tak jak każdy, jestem dogłębnie poruszony genialnym, fizjologicznym aktorstwem Joaquina Phoenixa. Oscar dobrze zasłużony.
Jak można robić filmy o tym, że ktoś nauczył się życia i zrozumiał siebie samego, gdy pierwszy raz zabił drugiego człowieka? A potem zabija, by osiągnąć jakieś niejasne osobiste cele czy ambicje, nieświadomie wzbudzając ruch społeczny? To chore. Przecież aktorstwo to czysty humanizm, a czyż morderstwo nie jest czynem najbardziej nieludzkim z możliwych? Mimo to trudno mi było mieć ten niesmak przez cały czas oglądania „Jokera”. Odczłowieczona, a jednak w jakiś sposób fizjologicznie ludzka gra Joaquina Phoenixa po prostu nie pozwalała na jakiekolwiek refleksje poza jedną: Boże jakie to jest genialne. Mówi się, że aktorstwo jest rozwinięciem własnych doświadczeń aktora jako człowieka. Że używa on wyobraźni, by wejść w wewnętrzny świat postaci, a fantazji, by dodać do tego świata coś spoza swoich przeżyć. Nie wiem jakie są osobiste przeżycia Phoenixa, ale tu zrobił z nich użytek w sposób absolutnie niedościgniony. To jest aktorstwo z gatunku osiągnięć takich jak Jacka Nicholsona w „Locie nad kukułczym gniazdem” czy Ala Pacino w „Zapachu kobiety”. Wiem, że mówili to już o wiele mądrzejsi ode mnie, zresztą Oscar nie wziął się znikąd, ale powtórzmy: to jest rola życia. A może raczej śmierci.
Joaquin Phoenix, odbierając Oscara, dziękował osobom, które przez lata z nim pracowały, mimo że on sam jest egoistyczny, ciężki we współpracy, nieprzewidywalny i samolubny. Być może musi taki być aktor, który ma zagrać taką rolę. Todd Philips, reżyser i scenarzysta filmu, mówi, że pisał rolę Jokera (która zaczęła się jako rola człowieka, którego coś pcha do morderstwa, a pomysł umiejscowienia go w Gotham City, wzorowanym na Nowym Jorku lat ’80, przyszedł później) dla Joaquina Phoenixa. Właśnie dlatego, że czuł, że ten aktor da tej roli coś nieprzewidywalnego. Joaquin i Todd rozmawiali o postaci Jokera przez pół roku zanim spotkali się na planie. Mimo to aktor pozostał niepewny co do swojej roli: „Rozmawialiśmy o wielu możliwościach, ale do momentu kręcenia tak naprawdę nie wiedziałem, co będę grał. Wydawało mi się, że to był jedyny sposób, by to zrobić. Bo ta postać była tak niejasna. On sam nie wie, co zrobi za chwilę.”
Aktor przyznaje, że lubi swoją pracę wykonywać organicznie, spontanicznie, z serducha. To najwyraźniej działa. I wiedział to reżyser. Ale są rzeczy, do których Phoenix musiał przygotować się fizycznie – przede wszystkim chorobliwie schudnąć. Dni zdjęciowe rozpoczynały się we wrześniu, był maj. Todd Philips powiedział: Słuchaj, czas, byś zaczął chudnąć. Na co Phoenix odpowiedział swoim typowym tonem, brzmiącym jak gdyby został obudzony w środku nocy, lub po prostu solidnie zapił:
– Luz, luz, stary.
– Wiesz, mam taką znajomą dietetyczkę, zatrudnię ją, pomoże ci z tym, co?
– Nie, nie, ja to robię inaczej.
– To znaczy jak?
– Po prostu przestaję jeść, głodzę się.
Po tej rozmowie Joaquin Phoenix zaczął jeść jedno jabłko dziennie i w ciągu trzech miesięcy stracił ponad 20 kg. W jednym z rzadkich wywiadów, w których nie robi sobie jaj, przyznaje, że było to dla niego katorgą, ale też sprawiło mu satysfakcję, gdy się w końcu udało. Dodał też, że powrót do normalnej wagi zajął mu dosłownie chwilę.
Dalej Phoenix pracował spontanicznie, zgodnie ze swoją metodą. Reżyser nie przeprowadził z nim nawet jednej rozmowy, z której dowiedziałby się konkretnie, jak chce on poprowadzić rolę. Po prostu mu ufał. Prostprodukcja trwała wyjątkowo długo, bo każdy dubel bazował na innym, spontanicznym pomyśle aktora. Zmiany scen następowały w trakcie kręcenia kolejnych dubli. „Moglibyśmy zrobić 18 świetnych wersji”. – mówi Philips. Faktycznie, w internecie można znaleźć kilkanaście wersji jednej sceny, w których towarzyszący Phoenixowi aktorzy czekali, już w roli, na rozpoczęcie akcji, a Joker nagle wychodził zupełnie z innym miejscu lub zamiast wyjść, figlarnie spoglądał zza dekoracji. Nigdy nie było wiadomo, co wykona. „Jako aktor nie byłem pewien, jakie motywacje i cele ma moja postać. To chyba było kluczem do zagrania jej.” – podsumowuje tę pracę Phoenix.
Nie tylko to zadziałało. Oscara za najlepszą muzykę otrzymała Hildur Guðnadóttir, islandzka wiolonczelistka, która skomponowała motywy do tego filmu. Co rzadkie, zrobiła to jeszcze zanim została nakręcona choćby jedna klatka. Philips odtworzył Phoenixowi utwór Gudnadottir, dając mu jedną z niewielu wskazówek dotyczących postaci: „W nim jest muzyka”. Wtedy została nakręcona jedna z najważniejszych scen przeobrażenia nieśmiałego wyrzutka Arthura w Jokera. To przeobrażenie odbywa się w tańcu, na schodach. „Chciałem, by muzyka nadawała klimat filmowi. Cała ekipa musiała ją słyszeć, wszyscy mieli być pod jej wrażeniem, nawet ludzie od kostiumów. Chodziło o to, żeby nadać filmowi napięcie. Najbardziej dumny jestem z tego, że udało nam się zobrazować nieuchronne zmierzanie do szaleństwa.” – mówi Todd Philips.
Tak, szaleństwo udało im się zobrazować genialnie. Nie tylko indywidualne szaleństwo jednego człowieka, ale także całego społeczeństwa. Chorego społeczeństwa, które za tym wariatem-jokerem idzie. I to wszystko przy pomocy skromnych z pozoru środków (z pozoru, bo większość miasta została jednak wykonana komputerowo), bez efektów specjalnych i z niesamowitą muzyką. W tym sensie ten film jest wyjątkowo ludzki.
„Joker”
reżyseria: Todd Phillips
scenariusz: Todd Phillips, Scott Silver
Oscar 2020 dla najlepszego aktora pierwszoplanowego: Joaquin Phoenix
Oscar 2020 za najlepszą muzykę oryginalną: Hildur Guðnadóttir
CDN