Życie idzie dalej. Jest wrzesień, moje dzieci wróciły do szkoły, a ja dawno nie pisałem tu o szkole aktorskiej. Swoje dwa kursy wspominam jako jedne z najcudowniejszych rzeczy w życiu. Co dopiero ci, którzy spędzili w szkole aktorskiej cztery lata!
„Fuksem się dostałeś, fuksem się staniesz.” Oto hasło, które towarzyszy fuksowanym młodziakom w szkole aktorskiej. Niektórzy tę aktorską „falę” wspominają jako wkurwiającą, lecz przyjemną, tradycję. Inni, jak Kinga Preis, uważają, że fuksówka to włażenie z butami do ich życia, i po prostu na to nie pozwalają. Łamią w ten sposób akademijną tradycję, a później i tak zostają znakomitymi aktorami. Ale generalnie ci aktorzy, których znam, wspominają akademię jako coś wspaniałego i niepowtarzalnego. Spotkanie z wielkimi artystami, będącymi idolami swoich pokoleń, musi być inspirujące do granic. Poza tym studenci. Przecież do szkoły aktorskiej nie dostają się przeciętne jednostki. Podczas rekrutacji przechodzi się niebywały odsiew. Niejeden aktor, który dziś jest bożyszczem, dostał się do szkoły po kilku próbach. Każdy jest wyjątkowy, a to powoduje, że atmosfera szkoły jest wyjątkowa do potęgi.
W szkole filmowej w Łodzi lata temu każdy rocznik miał własną salę ze sceną, widownią i miejscem dla profesora. Sale roku pierwszego i drugiego oddzielone były ścianą, drugiego od trzeciego też, zaś rok czwarty miał prawdziwą salę teatralną, oddzieloną długim korytarzem od reszty. Tym samym czwarty rok był elitarny, i naprawdę takim był, bo w latach jeden-trzy odbywał się intensywny odsiew. Oprócz korytarza klasy łączył na zewnątrz daszek, kryjący przejście piętro niżej. Można było zejść na daszek z okna, jeśli ktoś wpadł na tak idiotyczny pomysł. Podczas lekcji trzeciego roku pewna studentka stała na scenie i piekielnie przynudzała. Wszyscy spali, łącznie z nauczycielem. Tymczasem w kulisach stał, czekając na swoją kolejkę, przyszły aktor Robert Rozmus. Pozostali studenci, stanowiący chwilowo widownię, starali się nie okazać znudzenia. Niektórzy ziewali niezbyt dyskretnie. Rozmus miał tego dość. Żeby rozładować sytuację, szukał absurdalnego gagu. Rozebrał się do naga, i tak stał w kulisie, w pełni widoczny dla recytującej studentki, zaś niewidoczny dla publiki i wykładowcy. Studentka deklamuje, Rozmus stoi. Studentka powoli zwraca głowę w kierunku kolegi. Paplając w przestrzeń, dochodzi do niego wzrokiem, nagle zauważa go, nieruchomego i gołego jak go pan Bóg stworzył. I zaczyna wrzeszczeć. Widok gołego mężczyzny był dla niej tak szokujący, że właśnie w ten sposób zareagowała: zaczęła wyć. Więc to wycie budzi publiczność i profesora – oto wreszcie na scenie zaczęło się coś dziać! Krzyczy, czyli coś jest nie tak, profesor uznaje, że musi jej pomóc, więc zrywa się, przewracając przedmioty na swoim biurku. Tymczasem Rozmus orientuje się, że raczej ma przejebane. Wtedy hops! daje nura przez okno, na daszek, ale ciuchy zostają wewnątrz. Zachowując zimną krew, student trzeciego roku aktorstwa w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej imienia Leona Schillera w Łodzi, Robert Rozmus, defiluje na waleta po daszku na zewnątrz budynku i wskakuje przez okno do sali roku pierwszego. Tam, również dowodząc, że ma jaja ze stali, przemierza całe pomieszczenie, pomiędzy sceną a widownią, zatrzymując wszelkie wydarzenia, i jakby nigdy nic zmierza do drzwi wyjściowych. Tuż przed nimi zatrzymuje się przy biurku nauczyciela, zwraca się doń grzecznie „Dzień dobry” i wychodzi. W sali, w całkowitej ciszy, jakby odruchowo padła odpowiedź profesora: „Dzień dobry”.
W tradycyjnych szkołach aktorskich kiedyś uważało się, że student nie powinien grać, dopóki nie ma dyplomu. Ale były wyjątki. Juliusz Machulski, będąc rektorem szkoły łódzkiej, pozwalał studentowi grać, bo wyznawał zasadę, że im więcej człowiek gra, tym lepiej się nauczy. Aktorka Maria Probosz już w czasie studiów miała tyle propozycji z kraju i zagranicy, że musiała poprosić o indywidualny tok nauczania, i dostała zgodę. Pracowała non stop, a dyplom zrobiła nie na akademii, lecz grając normalną afiszową rolę w teatrze (ciekawa postać: homoseksualnego przestępcy Maurice’a w dramacie „Ścisły nadzór” Jeana Geneta). Złośliwość losu, taka powiedzmy fuksówka a rebour, spowodowała, że mało kto o niej pamięta. Zmarła przedwcześnie w 2010 roku.
CDN
A wiesz, że mój brat o niej pamięta. Lubił jej aktorstwo, doceniał urodę.
Fuksówka, nie znałam tego określenia, ale myślę, że wiele branż ma swoje, nierozumiane przez innych:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się że pamięta. Kiedy słyszę o ludziach odchodzących zbyt wcześnie, zawsze sobie myślę o tym, czy coś po nas zostaje. 😦
PolubieniePolubienie
Mnie zawsze smuci, gdy tacy zdolni ludzie odchodzą tak szybko. Nie znaczy, że tych mniej zdolnych nie żal:-) Tylko wiesz, ktoś, kto może dużo zdziałać, ma talent i możliwości nie ma już szansy tego wszystkiego pokazać.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak. A z drugiej strony – Maria Probosz osiągnęła wszystko co mogła, tak mi się wydaje.
PolubieniePolubienie
Myślisz, że wszystko? Nie znam jej wszystkich ról, ale pamiętam ją jak aktorkę trochę zaszufladkowaną do ról pięknej, ale niekoniecznie najmądrzejszej blondynki.
Nie było tak?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Chyba było, ale nie o to mi chodziło. Miałem na myśli, że miała tyle czasu ile miała, i wykorzystała go maksymalnie, czego dowodzi historia jej studiów, którą opisałem w tekście 🙂
PolubieniePolubienie
A w tym sensie to może tak:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ej, ej typie, masz napisane: „Juliusz Machulski, będąc rektorem szkoły łódzkiej, pozwalał studentowi grać”. A to nieprawda, bo Machulski nie był rektorem. Jego ojciec, Jan, wykładał na Filmówce, ale też nigdy nie był rektorem.
Pisałem już wczoraj 😦 rozumiem, że nie chcesz publikować komentarza, ale weź chociaż popraw treść. Listę rektorów da się łatwo sprawdzić w sieci, zajmie ci to pięć minut 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki, typie! Publikuję komentarz ofc, a w wolnej chwili zmodyfikuję tekst.
PolubieniePolubienie