Miłość #4

Zawsze traktowałem ten blog jako coś w rodzaju psychoterapii. Ten tekst powstał dokładnie i wyłącznie w tym celu. Nie znajdziecie tu nic na temat amaktorstwa. Jeśli nie chcecie czytać, to nie czytajcie.

Moja Mama nie żyje od 16 lat. Była lekarzem psychiatrą. Nie mam zielonego pojęcia, skąd wzięła ten kierunek, ale po skończeniu studiów medycznych zaczęła zgłębiać ludzką psychikę. Przez kilkanaście lat pracowała w Instytucie Psychiatrii i Neurologii na Sobieskiego, w oddziale dziennym Kliniki Nerwic. Potem ekipa zaczęła się zmieniać i Mama postanowiła uciekać. Przeniosła się do jakiejś przychodni bliżej Gocławia, który wciąż był naszym miejscem zamieszkania (chociaż wtedy ja już się wyrywałem na własne). Nie była tam szczęśliwa. O ile pamiętam, nie mogła się dogadać z przełożoną, którą uważała za koronną idiotkę. Mama nigdy nie wypowiadała się w taki sposób o ludziach, więc jeśli takie odniosłem wrażenie, to musiało tak być. Tata już od ośmiu czy dziewięciu lat z sukcesem prowadził wydawnictwo, a dokładnie jego finansowo-księgową część. Był gotowy pomóc Mamie z kasą i formalnościami, i namawiał Ją do założenia własnego gabinetu lekarskiego. Były to czasy, kiedy dopiero co został uwolniony rynek medycyny, stworzono Narodowy Fundusz Zdrowia i zasady finansowania prywatnych ośrodków medycznych. Był przełom wieków, po ulicach wciąż jeździły maluchy, a o członkostwie w Unii dopiero marzyliśmy. Mama uzależniła uruchomienie gabinetu od uzyskania umowy z NFZ. Chciała służyć biednym ludziom, których nie stać na prywatne leczenie psychiatryczne. Zdobyła tę umowę i otworzyła gabinet na Pradze, w jednym z jej najbardziej niebezpiecznych miejsc – w okolicach Bazaru Szembeka. To była naprawdę twarda babka.

Nigdy nie zapomnę jej determinacji. Kiedy zaczęła mieć kłopoty z prawą dłonią, które uniemożliwiały jej prowadzenie notatek podczas badania pacjenta, co było niezbędne w jej pracy, tak długo ćwiczyła, aż nauczyła się pisać lewą. Pisała wolniej i trudniej, ale wystarczająco, by pracować i pozwolić odpocząć prawej dłoni. Czy to nie jest niesamowite? Kiedy zginęła, potwornie za nią tęskniłem. Zresztą tęsknię do dziś. Moje dzieci, którym moja Mama jest obojętna, bo nigdy jej nie poznały, wyraźnie to czują. Mo również zna ją tylko z opowieści oraz zdjęć. Żyję z tym od lat i będę żył już zawsze. I tylko wtedy, kiedy się nad tym zastanawiam, skręca mnie z tęsknoty. Choć to przecież normalne, pochować rodziców.

Na pogrzebie Taty było mnóstwo ludzi. Wielu ludzi mówiło o Nim dobrze, czytałem też mnóstwo budujących, choć bolesnych słów o Nim w sieci. Tak samo było z Mamą lata temu, poza tym, że to jeszcze nie były czasy facebooka. W pewnym sensie pogrzeb Taty był dla mnie pogrzebem ich obojga. Dopiero wtedy pogodziłem się ze śmiercią Mamy, choć minęło prawie siedemnaście lat. Wiem, że Tata też strasznie za Nią tęsknił. Kiedy Jej zabrakło, umarła też cząstka Jego, a mimo to umiał się podnieść.

Pomogła mu w tym AK – jego kolejna wielka pasja, wielka miłość. Po pogrzebie powiedziałem jej, pogrążonej w smutku: dziękuję. Podziękowałem jej nie za to, jak opiekowała się Nim w chorobie, chociaż doceniam to niewątpliwie. Ale przede wszystkim za to, że przy niej znów zaczął żyć. Stała się dla Niego kolejną pasją. Na zawsze będę jej za to wdzięczny.

Na zdjęciu: grób moich Rodziców w dniu pogrzebu Taty

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s