Zawsze traktowałem ten blog jako coś w rodzaju psychoterapii. Ten tekst powstał dokładnie i wyłącznie w tym celu. Nie znajdziecie tu nic na temat amaktorstwa. Jeśli nie chcecie czytać, to nie czytajcie.
Przez lata myślałem, że nagła śmierć jest zbyt okrutna. Wolałbym mieć choć chwilę na pożegnanie z Mamą. Dziś już nie jestem tego pewien. Miałem czas na pożegnanie się z Tatą, i zrobiłem to. I co? To w niczym nie pomaga. Patrzenie, jak wykańcza się osoba, którą kochasz, jak męczy się z bólu, jak płacze i prosi o śmierć, jest paskudne dla patrzącego, ale o wiele gorsze dla tej osoby. Widziałem, jak strasznie katuje Tatę poniżenie, które przeżywa w związku ze swoją słabością. Jestem pewien, że wolałby po prostu umrzeć raz a dobrze, tak jak było z Mamą, niż męczyć się tygodniami. Mam tylko nadzieję, że teraz jest mu lepiej.
Był człowiekiem pasji. Nie tak, jak się to zwykle rozumie. Nie zabił się na motocyklu czy w czasie ekstremalnej wspinaczki. Nie był ekstremalny. Ale gdy coś robił, robił to na całego. Jego pierwszą wielką pasją była fotografia. Żyliśmy z jego pracy fotograficznej w cztery osoby przez całe lata osiemdziesiąte. Były to czasy wywoływania zdjęć przy pomocy naświetlania papieru powiększalnikiem, w całkowitej ciemności, i wywoływania ich w kuwetach z dwoma roztworami chemicznymi: wywoływaczem i utrwalaczem. Tata przeznaczył jeden pokój w naszym 60-metrowym mieszkaniu na Gocławiu na ciemnię. Lubiłem tam z Nim przesiadywać. W ciszy, spokoju i kompletnej ciemności (paliła się tylko czerwona żaróweczka, której światło nie prześwietlało klisz) zaglądałem do kuwetki, w której Tata zamaczał naświetlony papier. Na papierze, zanurzonym w kwaśno śmierdzącym płynie, zaczynały pojawiać się czarno-białe postacie (Tata zwykle fotografował ludzi i wywoływał w czerni i bieli). Potem wkładał kartkę do następnej kuwetki, by utrwalić wywołany obraz, a potem wieszał zdjęcie do wyschnięcia. Ale to mnie już nie interesowało. Chciałem zobaczyć następną kartkę i następne postacie, które z niej wychyną.
Wyobrażacie sobie, co musiał zrobić, by namówić Mamę, aby zgodziła się poświęcić jeden z trzech pokojów, pozaklejać w nim okna i drzwi, i nikogo nie wpuszczać, a sąsiadom tłumaczyć, że nie zajmujemy się nielegalną hodowlą czy też drukiem pieniędzy? A do tego cały dom śmierdział chemią! Dziś jednak wiem, że w ciemni powstawały także rzeczy nielegalne. Tata współpracował z podziemnymi wydawcami. Wracałem ze szkoły, a nad wanną suszyły się cromaliny – foliowe wersje stron, które w maszynie drukarskiej zamienią się w strony książek. Pamiętam nazwiska autorów: Wałęsa, Havel, Arendt… Mama bała się, że Szym i ja – gówniarze odpowiednio 4- i 8-letni – wygadamy się z szkole czy przedszkolu. Nikt wówczas nie podejrzewał, że za rok komuna przestanie istnieć. W końcu Mama wymusiła na Tacie przeniesienie tej produkcji gdzieś indziej. Wynajął wtedy stary kibel w podziemiach klubu studenckiego Riviera Remont przy Waryńskiego. Wieczorami robił zdjęcia artystom występującym w klubie, a rano je wywoływał, a przy okazji ślęczał nad produkcją podziemnych książek. Za ścianą jego ciemni salę prób miał zespół Tilt, dlatego Tata nie potrzebował nawet radia. Niezbyt pamiętam to miejsce, byłem tam może dwa razy, ale sądzę, że trafiłbym tam bezbłędnie. Pamiętam też, że gdy pani w szkole zapytała mnie, co robi mój ojciec, odpowiedziałem, że pracuje w Remoncie i nawet nie sądziłem, że może to zupełnie inaczej zrozumieć.
Potem czasy się zmieniły. Otworzyły się nowe możliwości. Tata sprzedał cały swój sprzęt fotograficzny (używał wyłącznie nikonów) oraz rodzinnego malucha. Znów nie mam pojęcia, jak uzyskał zgodę Mamy na całe to przedsięwzięcie. Zgodzicie się ze mną, że trzeba nie lada pasji, by rzucić dotychczasowe życie w diabły i założyć firmę w czasach, gdy nie było nic, a to co było, było niepewne. Uruchomił wydawnictwo wraz z dwojgiem przyjaciół. Były to czasy, gdy największą wartością nowo powstałej firmy było urządzenie faksowe marki Panasonic, bo wtedy nikt nie myślał o kapitale ludzkim. Z braku zasobów miejscem, gdzie powstało biuro wydawnictwa, znów było nasze mieszkanie na Gocławiu. Nie pamiętam ile to trwało, ale z pewnością rok lub dwa, podczas których Mama kipiała z nerwów, bo wspólnik Taty pożerał obiad, przeznaczony dla mnie i brata (dodam, że AW, o którym mowa, do samego końca pozostał wielkim przyjacielem Taty). Potem biuro wyniosło się z Gocławia, a wydawnictwo WAB rozrosło się do jednego z najważniejszych wydawców polskiej literatury. I było kolejną wielką pasją Taty.
CDN.
Na zdjęciu: Grafika Rafała Olbińskiego w wersji czarno-białej (reprodukcja pochodzi ze strony galerii Desa Modern)
Jedna uwaga do wpisu “Miłość #3”