Wyprowadziłem się z Warszawy dokładnie dwa lata temu. Staram się obserwować stolicę, a z nią całą otaczającą rzeczywistość, z lekkiego dystansu. Lubię czasem wyrwać się z codziennego otoczenia, choćby tylko wirtualnie, by potem tym chętniej wrócić.
Gówna po pomniku wciąż się pięły w górę.
Wkrótce otoczyły calutką figurę.
Już i gestu nie ma i nie ma już kroku
Znikł już całkowicie błysk geniuszu w oku.
Wszystko znikło w gównach! Zniknął pomnik cały,
Nikt zeń nie odczyta żadnych ideałów!
Jest na placu miasta, wielkością mu równa,
Wielka i wspaniała piramida gówna!
My Polacy mamy w sobie niesamowicie dużo patosu i ciężko nam idzie zachowanie dystansu do samych siebie. Ale zdarzają się godne naśladowania przykłady. Ostatnio trafiłem w sieci na panią ambasador Polski w Hiszpanii, Marzennę Adamczyk. Tak się składa, że to moja była pani profesor historii Hiszpanii w liceum. Byłem nieprzystosowany do tej szkoły, jak chyba do każdej, ale te lekcje uwielbiałem. Podobnie jak moi koledzy i koleżanki. Dziś, po dwudziestu latach, pani profesor Adamczyk jest ambasadorką, jednocześnie wykłada na UW, nie wiem czy jeszcze pracuje w liceum Cervantesa. Opowiada Hiszpanom o Polsce z uśmiechem i swadą, dokładnie tak, jak opowiadała nam o dziejach półwyspu Iberyjskiego. Obśmiewa złożoność zasad języka polskiego, jednocześnie go ucząc. Wygłupia się, mówiąc o Polsce, i tym samym do niej zaprasza. Śmiejąc się do rozpuku wtrąca przesłanie o naszych trudnych relacjach z sąsiadami: „Za każdym razem, kiedy wojska rosyjskie i niemieckie chciały dać sobie buziaka, robiły to na naszej ziemi”. Udziela wywiadów do poważnych gazet, periodyków biznesowych i programów młodzieżowych. Robi to nienagannym hiszpańskim, do którego wtrąca slangowe powiedzonka, zachowując przy tym wszelką elegancję i równowagę. „Mam poważane stanowisko, szacunek i wszystko czego chcesz, ale mam też serduszko i poczucie humorku!” – mówi pani profesor. Kiedy oglądałem wywiady z nią, cieszyłem się jak dziecko. Nie dość, że przypomniałem sobie najlepsze czasy liceum, to jeszcze przekonałem się, że z nami jako narodem nie jest tak źle, skoro tacy ludzie reprezentują nas w świecie. Dystansu, kochani!
Powodem, dla którego warto poznawać inne kultury, języki i książki, jest to, że to niesamowicie ubogaca, nic przy tym nie zabierając. Tylko straszny dureń mógłby się czuć zagrożony kontaktem z innymi kulturami, zwłaszcza jeśli żyje w kulturze, która stworzyła Mickiewicza, Chopina czy Kieślowskiego. Na przykład literatura iberoamerykańska dla mnie jest absolutnym cudem, otwiera mi jakąś klapkę w mózgu, o której kiedyś nie wiedziałem. I dlatego ciągle do niej wracam. Kiedy przypomnę sobie „Miłość w czasach zarazy” Gabriela Garcii Marqueza czy „Grę w klasy” Julio Cortazara, czuję, jak rozszerzają mi się horyzonty. I potem z tym większą przyjemnością wracam do polskich autorów, choćby współczesnych, jak Twardoch czy Wicha. Wychowałem się w Warszawie i Berlinie. I też kiedyś miałem kompleks bycia Polakiem. Kiedy dobrych parę lat temu pewien mój gość, Amerykanin pochodzenia niemieckiego, porównał Warszawę, gdy mu ją pokazywałem, do Nowego Jorku, obśmiałem go: „No chyba sobie drwisz”. Mówił serio. Nie mamy się czego wstydzić. Nawet Pałac Kultury jest piękny, tylko nam trudno go doceniać. Kiedy wyrwiesz się na trochę z polskiego bagienka, czytając książkę, której akcja dzieje się gdzieś daleko, albo choćby obejrzysz trochę niepolskiej telewizji – nie wysokobudżetowy film z Hollywood! – dotrze do ciebie, że jesteśmy w centrum świata. Polska jest super. Złożona, inteligentna, kulturalna i ciekawa. I to nie tylko w Warszawie, w której już nie mieszkam, ale w ogóle. Tutaj. Jest. Fajnie.
Idąc za tą pozytywną myślą składam wszystkim serdeczne życzenia świąteczne.
Cytat: „Ballada o zasranym pomniku”, Jacek Kaczmarski
Jedna uwaga do wpisu “Aleja Niepodległości #3”