Przed wakacjami zagrałem spektakl z grupą z warsztatów aktorskich. Dwa razy. Niedawno powtórzyłem to jeden, ostatni raz. Odżyły znajomości, było ciepło i miło, zabawnie i pracowicie. I trochę smutno, bo się skończyło. W życiu różne rzeczy zaczynają się i kończą. A może inaczej: kończą się i zaczynają.
Nawet stracę ciebie (ten gest, śmiech chropawy,
który kocham), nie będzie w tym kłamstwa.
Tak, w sztuce tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy;
tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy.
Teatr to magia. Poczucie wspólnego celu z kilkoma w zasadzie obcymi sobie osobami. Chłód ciemnej sceny, biblioteczny zapach garderoby, światła skrywające patrzącą na ciebie publiczność. Martwa cisza podczas wzruszających momentów. Zaskakujące reakcje widzów, czasem w zupełnie niespodziewanych chwilach, na które siłą rzeczy też jakoś odpowiadasz: grasz lepiej albo gorzej. To, że na każdym spektaklu publiczność reaguje inaczej. Ta łezka w oku, kiedy słyszysz, że koledze lub koleżance udało się wypowiedzieć jakąś kluczową kwestię w sposób wyjątkowo poruszający. To skupienie, gdy czekasz na znak – kwestię, światło lub dźwięk, po którym wchodzisz. I samo wejście: wtedy nie liczy się już nic innego. No i to absolutnie niepowtarzalne uczucie podczas ukłonów: na sekundę znikasz z głową w podłodze i słyszysz tylko oklaski.
Zawsze mnie zaskakuje, jak wiele głębi jest w ludziach, zwykłych ludziach jak ty i ja. W zetknięciu z dobrym tekstem, kiedy rzeczywiście przeżywa się to, co się gra czy mówi, nawet najzwyklejszy człowiek jest poruszający. Gdy jestem w teatrze, jestem w innym świecie. Kiedy wychodzę na scenę, wiem, że widzowie żądają widowiska, a aktorzy oczekują współpracy, ale zapominam się. Topię w postaci, w jej intencji. Jeśli postać się uśmiecha, albo chce coś powiedzieć, albo czegoś nie powiedzieć, to robi to z jakiegoś powodu. Staram się pamiętać o tym, nie pamiętając, to znaczy faktycznie to przeżywać. To się dzieje samo. Problem w tym, że nie mając warsztatu, tak naprawdę nie mam pojęcia, jak odbiera to widz. Mogę jedynie polegać na uwagach reżysera, który prawdopodobnie jest dla nas przesadnie wyrozumiały. Nic to. Nie ma sprawy.
Ja nie potrzebuję krytyków, bo dokładnie wiem, co robię źle. Potrzebuję pochlebców, bo poprawiają mi nastrój – ten zabawny cytat Adama Hanuszkiewicza przyświecał mi przez ostatnich kilka tygodni. Co z tego, że niezbyt umiemy w teatrze? Dobre jest samo to, że się staramy. Dzięki temu, i dzięki profesjonalizmowi osób, które nas wspomogły, wyszło zawodowo. W ostatnich miesiącach wchłonąłem tyle teatru, ile wcześniej przez całe życie. Sięgnąłem koniuszkiem palca gdzieś w okolice absolutu. Otworzyłem w sobie nieznane pokłady wyobraźni. Nauczyłem mnóstwa nowych zabawnych ćwiczeń aktorskich (spróbujcie tego: powtarzajcie szeptem „Kurwa kurwie łba nie urwie”, stopniowo podnosząc głos i tempo). Odetchnąłem od codzienności i stresu pracy. Dostałem wiatru w żagle. Poczułem jedność z innymi ludźmi w dążeniu do stworzenia czegoś wartościowego. Zdaję sobie sprawę, że to coś jest ulotne, stworzone na chwilę i zaraz utracone. Ale przecież na tym polega życie. Tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie straty, że kiedy się je traci – nie ma sprawy. Zagrałem w życiu może z pięć spektakli. Przy tym tempie do końca życia zagram jeszcze ze trzy-cztery. Praktykuję notoryczne niegranie. W tym akurat niewątpliwie łatwo dojść do wprawy.
Zdjęcia: Wojciech Kuhn lub inaczej mówiąc – mój tata
Cytaty: „Jedna sztuka” Elizabeth Bishop w przekładzie Stanisława Barańczaka