W zeszłym tygodniu minęło 15 lat od kiedy umarła moja mama. Przez cały ten czas ani na chwilę nie przestałem tęsknić.
Przeczytałem ostatnio fantastyczną książkę Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. To świetna opowieść, błyskotliwe rozliczenie z dzieciństwem, rodziną i komuną, ale przede wszystkim pożegnanie z matką. Gdy czytałem tę książkę, przepełniała mnie zazdrość. Ten facet wiedział. Żegnał się przez kilka tygodni czy też miesięcy. To okrutne, ale daleko mniej okrutne niż obudzić się i dowiedzieć, że mamy już nie ma, tak jak ja. Czy tak jak mój brat, który odebrał telefon.
Przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem.
Ani moja żona, ani dzieci nie poznały mojej mamy. Czyli jakby mama również ich nie poznała, ale wierzę, że tam, gdzie jest, jakimś magicznym sposobem nas obserwuje. Zostało mi po niej mnóstwo wspomnień i w zasadzie niewiele więcej. Kilka rzeczy w naszym domu są stricte po niej, na przykład osiołek, którego uszyła mojej siostrze ciotecznej, a później jakoś trafił do nas. Albo zdjęcie, zwykła stara fotografia dziewięć na trzynaście centymetrów, na której moja mama, przyłapana na relaksie na działce, zabawnie drapie się w głowę.
– Pana mamusia weszła na ostatnią prostą, że tak powiem.
Nie drgnęła jej powieka, kiedy chciała odesłać chorą, jednak krępuje się powiedzieć „pana matka umiera”. (…) W kraju zdrobnień można żywego człowieka potraktować jak truchło, ale koniecznie trzeba dodać „mama”, „mamusia”.
Mo i dzieci przyzwyczaiły się już do tego dziwnego zdjęcia. Dla mnie to po prostu mama. Ale moje dziewczyny nie mają z nią żadnego uczuciowego związku. Zrozumiałem to pewnego dnia, kilka tygodni po naszej przeprowadzce do nowego domu, kiedy zdjęcie mamy zamieszkało na naszych pięknych schodach wśród zieleni. Emma postanowiła zmienić ustawienie obrazków, które tam wiszą, i powiedziała: „A śmieszną panią przestawimy tutaj”. Wzruszyło mnie to, rozbawiło i też trochę zasmuciło, że moja mama jest dla niej kimś obcym. Ale jak by miało być inaczej?
Ale ty nie umrzesz? – spytałem kiedyś. – Umrę. Każdy umrze. – Ale ty nie umrzesz? – Umrę, ale dopiero kiedy nie będziesz mnie potrzebował.
Miałem pięć lat i w pierwszej chwili uznałem tę odpowiedź za satysfakcjonującą. Negocjacje w kwestii śmierci nie należą do łatwych.
Wiele rzeczy przypomina mi mamę. Kiedy moja żona wysyła mnie do lekarza, a ja nie chcę, bo jak każdy głupi facet nie cierpię chodzić do lekarzy, przypomina mi się, że mama po prostu by mnie zbadała i przepisała leki, i z ociąganiem wręczyłaby mi zwolnienie, albo raczej nie. Kiedy mam wrażenie, że zaniedbuję tatę, albo że mnie drażni i nie potrafię się z nim dogadać, przypomina mi się, że mama swoją genialną intuicją zawsze potrafiła zażegnać wszelki konflikt. Wiele książek i filmów mi ją przypomina. Wiele piosenek i płyt, na przykład „Czwórka” Led Zeppelin, bo ją lubiła. Nie byłem w stanie przebrnąć przez Freuda, po pierwsze dlatego że jest cholernie ciężki, po drugie z powodu mamy. Była psychiatrą i często odwoływała się do „Wstępu do psychoanalizy”. Przypomina mi się jej gabinet na Pradze – założyła prywatną lecznicę tylko pod warunkiem, że zdobędzie kontrakt z NFZ-em, bo chciała leczyć ludzi, których nie stać było na prywatnego lekarza. Dziesiątki pacjentów przyszły potem na jej pogrzeb. Widziałem to na filmie. Nie było mnie tam.
Gdzie jest Piotrek? – pyta matka. – Przecież nie żyje. – Ale w takim momencie powinien być – mówi. Nadal nie przyjmuje łatwych usprawiedliwień. Nadal nie uznaje działania siły wyższej. Gdyby chciał, toby przyszedł. Śmierć to nie powód.
Śmierć rodzica to podobno coś normalnego. Jasne. Ok, mogę się zgodzić, bo nie wyobrażam sobie pogodzenia się ze śmiercią dziecka, tak jak Manuela w filmie „Wszystko o mojej matce” Pedro Almodovara. Ale kiedy życie, czy też raczej śmierć, oddziela cię od rodzica jak nożyczkami, raz na zawsze, bez słowa ostrzeżenia, trudno to zaakceptować. Tylko że cóż zrobić innego? Może pożegnanie się z kimś bliskim, i wiedza, że niedługo go nie będzie, jest straszne. Ale żałuję, że nie miałem takiej okazji.
Cytaty: „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Marcin Wicha
Zdjęcie: Cecilia Roth jako Manuela w „Wszystko o mojej matce”
Rozumiem. Na co dzień nie przyjmujemy do wiadomości, że ktoś, kto dzisiaj żyje, rozmawia z nami, oddycha, śmieje się za kilka godzin może już nie żyć. Dlatego nagła śmierć kogoś bliskiego powoduje tak wielką traumę. Natomiast świadomość, że ktoś powoli odchodzi pozwala oswoić się z myślą o stracie. A śmierć osoby bardzo chorej można nawet odczuć jako ulgę, że już nie cierpi i paradoksalnie najłatwiej się wtedy uporać ze stratą.
Temat ciężki, chociaż tak wszystkim nam bliski.
Twoja Mama musiała być wspaniałym człowiekiem i będzie żyć tak długo, jak długo będzie w Twojej pamięci i sercu, pomimo braku jej fizycznej obecności.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Na śmierć kogoś bliskiego nie da się przygotować, nawet jeśli wiemy, że z jakiegoś powodu może się to wkrótce zdarzyć. Moja babcia chorowała bardzo długo, każdy wiedział, że nie ma dla niej nadziei, a mama zawsze mówi, że jej śmierć przyszła tak nagle. Czasem zastanawiam się, co będzie potem? Kiedyś ktoś mi powiedział, że życie to nieuleczalna choroba, każdy na nią umiera.
Twoja mama odeszła, ale życie toczy się dalej, a Ona nadal ma na nie wpływ. Kształtuje Twoje postawy, wartości, przyzwyczajenia. I to jest piękne, bo Ona dzięki temu nadal żyje.
Pozdrawiam i życzę samych dobrych chwil.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Musialam czytac na dwa razy. Zaczelam w metrze i tak mnie poruszyl ten wpis, ze przerwalam z powodu lez. Dokonczylam w domu. Takie proste a tak piekne wyznanie w tym tekscie zostalo zawarte.
Bardzo Ci wspolczuje, nie wyobrazam sobie „nie pozegnac sie” z mama.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Moge sobie tylko wyobrazic ile wysilku kosztuje napisanie o mamie, ktorej juz nie ma obok.
Dzieki, ze sie tym podzieliles.
PolubieniePolubione przez 1 osoba