Dzień alkoholika

Nienawidzę niedziel. Nie wiem co z nimi jest nie tak, ale zawsze są piekielnie depresyjne i przerażające. Niedzielny wieczór pochłania i ściska jak wodna głębia. Do głowy przychodzą same przytłaczające myśli.

Podobno alkoholicy są najbardziej narażeni na powrót do picia w niedzielę nocą. Pewnie dlatego audycje prowadzone przez Krzysztofa Trzeźwego Alkoholika w Radiu Kolor, których słuchałem jako dzieciak w latach dziewięćdziesiątych (na zmianę z nieodżałowanym radiem Jazz), odbywały się właśnie w niedzielne noce. Słuchałem ich na słuchawkach, nie ze względu na alkoholików oczywiście, lecz na fantastyczną muzykę, ale coś mi z tych niedzielnych wieczorów pozostało: świadomość, że to najbardziej depresyjny moment w tygodniu i w życiu.

Podobnie nienawidzę piątków. Spytacie jaki w ogóle sens ma szukanie wspólnych mianowników w dniach, tylko dlatego, że występują przed lub po innych dniach. Nie wiem, pewnie to głupie. Ale jakimś cudem zawsze w piątki mam najwięcej pracy, wszystko dzieje się naraz, wszyscy czegoś chcą i nic nie wychodzi, na drogach tysiące wariatów stoją w korkach nie bardzo wiadomo po co, a we mnie od rana coś się gotuje. Jestem przekonany, że to jest częściowo spowodowane ludzką złośliwością, zwłaszcza w mojej branży. Kiedy wszystkie dedlajny i fakapy w tygodniu są już zaliczone, a pozostała jeszcze chwilka w biurze, zanim taki złośliwy osobnik wbije się do auta, by wypalić resztki wachy w korku celem uzupełnienia słoików, przypomina mu się, że ma coś do załatwienia w dziale marketingu. To ta najmniej ważna sprawa w tygodniu, którą można zostawić na piątek, a w końcu zwalić na marketingowca. Sprawa, która w piątek o piętnastej jest hiperpilna i superważna. Dlatego właśnie w dziale marketingu w piątek po południu rozdzwaniają się telefony. Jednym przypominają się dawno pogrzebane promocje, inni natychmiast muszą zobaczyć wyniki konkursu sprzed roku, jeszcze inni mają właśnie doskonały pomysł na akcję w internecie. O nie, kurwa! Zbyt długo pracuję w marketingu, by dać się zwieść. Coś, co w piątek zestresuje cię do granic, zmusi do zostania po godzinach i generalnie rozpierdoli weekend, okaże się zupełnie nieistotne w poniedziałek. Bo w poniedziałek złośliwe jednostki mają nowe fakapy i dedlajny, a marketing chwilowo mają w dupie. Do następnego piątku.

Poniedziałki za to uwielbiam. Poniedziałki w dziale marketingu są leniwe i przyjemne. Marketingowiec może spokojnie rozbudzać się do południa, planując działania na tydzień, a potem robić swoje kreatywne pierdoły, które naprawdę wymagają nieco skupienia i wolnego miejsca w mózgu. W poniedziałek masz pewność, że nikt nie wyskoczy ci z czymś nowym i nieprzewidzianym. A ja lubię mieć wszystko przewidziane. W dobrze zorganizowanym dziale marketingu, przy paru latach doświadczenia, to wcale nie jest trudne.

Czemu nie mógłbym więc przerzucić części obowiązków z piątku na poniedziałek? Po prostu pozwolić sobie na to, by coś pozostało rozgrzebane przez weekend, w imię zdrowia psychicznego i prawdopodobnie ogólnie lepszych wyników? Próbowałem. Kiedy już poradziłem sobie ze świadomością, że czegoś nie skończyłem i tak ma być, i że nie musi mi to zaprzątać głowy w sobotę i niedzielę, okazywało się, że w poniedziałek mam zapierdol od samego rana, za to w piątek nic się nie zmieniło – po prostu dochodziły nowe obowiązki od nowych złośliwców. Nauczyłem się więc z tym radzić. Odsiewam brednie od rzeczy istotnych i nie przedłużam już godzin pracy. Ale co się przy tym nastresowałem, to moje.

Potem jest sobota, z reguły spokojna i taka jak powinna być, czyli rodzinna i wyluzowana. A później jest niedziela, która zaczyna się jeszcze wolniej niż sobota. Ale wtedy dzieci przypominają sobie o nieodrobionych lekcjach, a my o tym, że ich nie spytaliśmy. I jeszcze przypominamy sobie o obowiązkach zaplanowanych na najbliższy tydzień, i że nie dokończyliśmy zakupów, i że trzeba wpłacić kasę na wycieczkę, a zapomnieliśmy zatrzymać się przy bankomacie. I tak dalej, i tak dalej. Bywa, że te tematy nas przytłaczają. A potem jest niedzielny wieczór, a potem noc, kiedy wszyscy już śpią, a Amaktor siedzi ze szklaneczką whisky przed kompem, wsłuchuje się w dźwięki nocnego domu, i próbuje coś inteligentnego napisać na bloga. Czyli robi to samo, co ci ludzie, którzy dzwonili w latach dziewięćdziesiątych do audycji w Radiu Kolor.

Na zdjęciu: Martin Sheen w „Czasie Apokalipsy” Coppoli

2 uwagi do wpisu “Dzień alkoholika

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s