Prowadzę ten blog grubo ponad cztery lata. Moja nauka aktorstwa to już zamierzchłe czasy. Czasem wydaje mi się, ze wszystko zapomniałem lub się tym znudziłem, a potem znajduję jakąś inspirację, dzięki której wszystko mi wraca, a w dodatku wiąże się z prywatnym przeżyciem.
Uwielbiam dobrą poezję. Czasem trafię na jakiś wiersz, który porusza we mnie wrażliwą strunę. Odnoszę to, co czytam, do własnego życia i wtedy wiersz sam wpada mi do głowy. I mówię go w przestrzeń, jak zwykle w samochodzie, w drodze do pracy lub do domu. Wierszyk Gałczyńskiego, który odnalazłem, powiedziany nieumiejętnie, mógłby uchodzić za naiwny. Ale gdy mówi go ktoś wrażliwy, jak Marcin Dorociński w „Barbórce”, przestaje być zwykłym słowem mówionym, bo znaczy dużo więcej niż samo słowo.
Mówienie wierszy jest znakomitym ćwiczeniem aktorstwa. Ale „mówienie” jest tu skrótem myślowym, żeby nie powiedzieć: karygodnym niedomówieniem. W szkole aktorskiej nauczyli mnie, że powiedzenie wiersza jest złożonym procesem. Najpierw trzeba go przeczytać. A żeby przeczytać, trzeba zrozumieć. Czyli to, co w podstawówce nazywają obrzydliwie analizą wiersza. Moim zdaniem analizować można zawartość składu chemicznego zupki chińskiej albo wody w moim kranie. Wiersz należy zrozumieć. To tylko słowa, ale w każdym słowie czai się milion znaczeń.
Słynne „co autor chciał powiedzieć” zamieniamy na „co ja chciałbym tym powiedzieć” i każdą linijkę interpretujemy, nadając jej znaczenie. Dopiero wtedy wiersz ma sens. O ile oczywiście ten przekaz uda ci się zawrzeć w sposobie, w jaki go mówisz. To wszystko jest piekielnie trudne i dotyka podstawowego zagadnienia aktorstwa: przeżycia. Jeśli zatrzymasz się przed każdą zwrotką, każdą linijką i każdym słowem, zastanowisz się co tak naprawdę chcesz powiedzieć, a więc co czujesz wewnątrz, wtedy się uda.
„Barbórka” to film Macieja Pieprzycy o zderzeniu Górnego Śląska z Warszawą. Tyle pokrótce. Gdybym chciał opowiedzieć ten film, mógłbym zrobić to w dwóch zdaniach, a lepiej go obejrzeć. Bo to jest lekcja człowieczeństwa. Główni bohaterowie, grani przez Iwonę Sitkowską i Marcina Dorocińskiego są fenomenalni, a wtórują im genialne role poboczne, choćby rodziców głównej bohaterki (Tadeusz Madeja i Grażyna Zielińska). Zawsze mnie zaskakuje, jak trzeba być inteligentnym artystą, żeby wiarygodnie zagrać zwykłych ludzi. O ile górnicy z przodka i ich rodziny są tacy zwyczajni…
Wróćmy do wiersza. Dorociński w „Barbórce” mówi tylko fragment, i w ogóle wiersz nie odnosi się w żaden sposób do Śląska, ale dotyczy wewnętrznych przeżyć bohatera. A ja usłyszałem w nim coś więcej. Pamiętacie zasady „przeżywania równoległego do przeżyć artysty” czyli aktora? To ta wykładnia mistrza Konstantego Stanisławskiego, która, gdy obrana z teoretycznej skorupy, staje się zadziwiająco prosta, i to widać właśnie na tle wierszy. Zrozumieć wiersz można wtedy, gdy przeżywa lub przeżyło się coś, do czego ten wiersz można odnieść.
Dlatego poniższego Gałczyńskiego dedykuję, jak wiele treści na tym blogu, mojej wspaniałej, niezastąpionej żonie Mo, która od 12 lat nie przestaje mnie zaskakiwać.
Po Brukseli chodzę pijany
nie wódką, ale dziewczyną,
kupuję kwiaty jak kretyn:
mimozy i tulipany;
po tych ulicach długich,
po tych bezkresnych bulwarach
szukamy pewnego domu,
gdzie okno jest i gitara;
okno takie wąziutkie,
wysokie, aż pod chmurami,
ze światłem i z tą gitarą,
co spada na nas strunami;
w struny okręcam dziewczynę,
sam do niej jakby do śniegu
przytulam się i wędrujemy
daleko, daleko, daleko.
Ach, dni są takie śnieżne,
a noce takie czerwcowe
i źle mi, chociaż położę
na jej kolanach głowę,
gdy ja uścisnę najmocniej,
gdy pocałuję najczulej,
gdy pocałunki zabrzęczą
tysiącopszczelim ulem.
Bo ciągle czegoś za mało,
bo ciągle czegoś mi szkoda.
Bo ciągle mi ta dziewczyna
przepływa przez palce jak woda.
I co? Ślad jakiś na palcach,
na włosach, na biodrach, wszędy
i zapach okrążający
tataraku i lawendy.
Tylko cóż z tego, że zapach,
że upał, choć wokół zima?
Ta dziewczyna to strumień.
Jakże strumień zatrzymam?
Konstanty Ildefons Gałczyński
1946
Nie zatrzymam strumienia, którym jest kobieta. On zawsze będzie zmienny, niezrozumiały, zaskakujący nawet dla najbliższej osoby. Zawsze mi będzie trochę przepływać przez palce. Ale nie można także zatrzymać strumienia na wyłączność. On po prostu płynie i jedyne, co możesz zrobić, to obserwować ten przepływ i mieć nadzieję, że choć trochę jesteś jego częścią. Kiedy mówiłem ten wiersz kilkadziesiąt razy z rzędu, docierały do mnie złożone znaczenia każdego wersu, a może sam je im nadawałem. To chyba właśnie to prywatne przeżycie, ta paralela, ten sens. Ten mój poszukiwany dom z gitarą.
Pisałam wiersze od podstawówki i dlatego nienawidziłam analizować poezji na lekcjach języka polskiego. Zawsze uważałam, że wierszy nie należy rozumieć, tylko je czuć.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Świetne podejście. Napisałem zrozumieć, ale może lepiej właśnie zrozumieć duszą. Dzięki! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba