W okolicach święta zmarłych odwiedziłem grób Wiesława Michnikowskiego. Coś się dla mnie skończyło, gdy dowiedziałem się o jego śmierci. Bo dla mnie osobiście właśnie od Michnikowskiego się zaczęło.
Od kilku lat wiedziałem, że pan Michnikowski jest umierający. W zasadzie czekałem na to, co stało się 29 września tego roku, ale nie sądziłem, że będzie to dla mnie tak poruszające. Już nigdy nie zobaczę mentora z moich młodych lat, który nawet w mocno podeszłym wieku był zachwycająco zabawny na scenie, a do tego równie prawdziwy. Cóż, śmierć jest naturalną konsekwencją życia, ale ta śmierć – jednocześnie bliska i daleka, bo przecież nie był to człowiek prywatnie mi bliski – porusza we mnie strunę zadumy.
Zainteresowałem się aktorstwem w dzieciństwie ze względu na niego, a konkretnie na kabaret Dudek. Jako gówniarz nie rozumiałem głębokiego sensu skeczy Dudka, ale czułem ich silną moc. To pozostało ze mną do dnia, kiedy postanowiłem zgłębić tajemnicę aktorstwa, i pozostaje do dzisiaj. Ostatnio wszędzie gdzie się dało powtarzali kultowy „Sęk” Michnikowskiego z Dziewońskim. Jestem w stanie powiedzieć ten skecz w całości nawet zbudzony w środku nocy. Dla mnie to był najważniejszy wzór aktorskiego kunsztu. Ale zgłębiałem go latami, jako dzieciak nie rozumiałem przecież, że to opowieść o Żydach-Polakach, którzy doskonale rozumieją się w sprawach interesów, dla nas niezbyt jasnych („Friedman ma weksel Szapira z żyrem Glassa, on daje dwadzieścia procent franco-loco, towar jest u Lutmana…”), ale kompletnie gubią wątek, gdy któryś z nich zaczyna mówić polskimi przysłowiami („W tym sęk” i „Tu jest pies pogrzebany”). To zawsze było dla mnie śmieszne, ale z biegiem czasu zaczynałem dopiero rozumieć, dlaczego. Zderzenie dwóch kultur, w tym jednej, której już nie ma wokół nas. Charakterystyczny żydowski zaśpiew był dla Michnikowskiego – i dla Dziewońskiego podobnie – naturalny. „Mogę o sobie powiedzieć, że jestem przeterminowany – pisał Michnikowski w swojej autobiograficznej książce „Tani Drań” – Urodziłem się bardzo dawno temu, więc w młodości często na ulicach Warszawy spotykałem Żydów, toteż takie rzeczy jak ich sposób mówienia po prostu utkwiły mi w pamięci. Przygotowując ten skecz, mieliśmy z Dudkiem te głosy w uszach, nie musieliśmy nawet zbyt długo ćwiczyć.” Taka umiejętność oznacza najwyższy poziom aktorstwa. Ale to coś więcej. Michnikowski i Dziewoński w tych kilku minutach, uwiecznionych na płycie i powielonych w internecie, przenieśli przedwojenny świat do współczesności. Sprawili, że duch żydowskiej ulicy odżył na nowo. I w ten sposób dali dowód ponadwymiarowej misji aktorstwa.
Nie chcę przez to powiedzieć, że takiego aktorstwa już nie ma. Współcześni aktorzy są przecież fantastyczni i mają w sobie tę magię, ten mistyczny urok. Nawet ci żywi są w pewnym sensie jak duchy. Przejście od stanu niegrania do stanu grania jest jak przejście od nieżycia do życia. Tak jak duch, który odwiedza swoich bliskich, aktor wkracza w świat ponad rzeczywistość. Bo świat sztuki aktorskiej to przecież coś więcej niż nierzeczywistość. Rzeczywistość odgrywana w celu artystycznym – tak brzmi niemal religijny dogmat, który tłumaczy Konstanty Stanisławski w swoich dziełach. Tomasz Karolak mówił niedawno, że zadaniem aktora jest jednocześnie być sobą i postacią, czyli kimś ponad, ale wyrastającym z siebie. Ten jednoczesny stan człowieka-aktora i człowieka w aktorze niezwykle mocno widać było w Wiesławie Michnikowskim. On był kimś więcej niż dobrym aktorem – był kulturą wcieloną. „To jest facet, który wszystko umie, bo ma w sobie syntezę prawdy, ona z niego emanuje.” – tak opisywał go Dziewoński, z którym byli bliskimi przyjaciółmi, a ja jako widz i fan zgadzam się w pełni. Niezależnie od tego, czy grał postać tragiczną czy komediową. „Do tego to autentyczny przedwojenny warszawski inteligent.” – kończy Dziewoński. Takich ludzi już nie ma.
Podobno Michnikowski nie znosił podkładanego śmiechu w sitcomach. Bo dzięki swojej głębokiej autentyczności, temu człowieczeństwu w aktorze i aktorstwu w człowieku, wiedział najlepiej, co jest naprawdę śmieszne. Nie sposób nie uśmiechnąć się, gdy wspomina się Wiesława Michnikowskiego. Pomimo całego smutku jego odejścia. Więc niech taki będzie ten dzisiejszy dzień zaduszny – uśmiechnięty.

