W lecie wypoczywam, również od pisania. Dlatego postanowiłem rozpocząć cykl odgrzewanych tekstów, które znajduję tu czasem. Bywa, że sam jestem zaskoczony czymś, co napisałem dawno temu. Zapraszam!
Poniższy tekst opublikowałem w 2016 roku jako „Czego tak naprawdę nauczyła mnie szkoła aktorska #1”
Trzy lata temu rozpocząłem szkołę aktorską i założyłem tego bloga. Czas na podsumowanie – co właściwie otrzymałem? Trudno oczekiwać od rocznej szkółki weekendowej, że nauczy aktorstwa. A jednak ta przygoda dała mi więcej, niż mógłbym przypuszczać.
Ludzie uczą się aktorstwa pięć lat, siedząc w Akademii dzień w dzień. To trudny zawód, skomplikowany w swojej podstawie, bo dotyka psychologii, sportu, literatury, muzyki i wielu innych rzeczy. Studenci uczą się szermierki, jazdy konnej, tańca, no i oczywiście dykcji. Do tego ćwiczą pamięć i bardzo dużo czytają, oglądają, słuchają, obserwują. Mówi się, że wykształcenie aktora w Polsce kosztuje więcej niż wykształcenie fizyka jądrowego. Ale jako kontra przypomina mi się Joey Tribiani z „Przyjaciół”: kiedy świeżo poderwana dziewczyna dowiaduje się, że Joey jest aktorem, i pyta go, gdzie uczył się aktorstwa, on uśmiecha się i szepcze: Moja droga, aktorstwa nie da się nauczyć.
Trudno oczekiwać, że roczna szkółka weekendowa zrobi aktorów z grupy najróżniejszych popaprańców, którzy do niej przychodzą. Nie jestem więc aktorem. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że byłbym innym człowiekiem, gdyby nie ona. Co tak naprawdę otrzymałem? Kilka fizycznych umiejętności w rodzaju skutecznego wykorzystania aparatu gębowego, ale głównie zyskałem w sferze psychicznej. Nieco świadomych cech, o istnieniu których wcześniej nawet nie miałem pojęcia. Stałem się bardziej ludzki.
LUZ
Nauczono mnie, że podstawą aktorstwa jest rozluźnienie. Napięcie mięśni sprawia, że twoja gra wygląda wściekle nienaturalnie. Okazuje się, że napięcie towarzyszy nam w życiu bez przerwy, tyle że nie zwracamy na nie uwagi. A przecież ono przeszkadza! Jeśli nie możesz się z czymś wyrobić, wykonać czegoś skomplikowanego czy wymagającego precyzji… poczekaj chwilę. Odetchnij. Rozluźnij mięśnie. I spróbuj jeszcze raz. Teraz na pewno wyjdzie! Kiedy jesteśmy nieświadomi swojego postępowania, a niekoniecznie znajdujemy się w komfortowej sytuacji czy pozycji, zwykle dyndamy nogą albo marszczymy brwi. Jesteśmy napięci. Ale kiedy robimy coś przyjemnego, albo chociaż coś rutynowego, po prostu to robimy, bez napięć i sztuczności. Dlatego tak miło jest patrzeć na ludzi, którzy wykonują robotę, w której są dobrzy – nie myślą, tylko skutecznie działają. Aktor musi tę naturalność odtworzyć. Dlatego strzepuje ręce albo podskakuje przed wejściem na scenę. Zrzuca napięcie. Staje się bardziej ludzki.
ODDECH
Niby oddech jest pierwszym, czego uczymy się po urodzeniu. Ta, jasne. Ja prawidłowo oddychać nauczyłem się dopiero w wieku 33 lat, na zajęciach z Julią Chmielnik. Dowiedziałem się, jak nie wpaść w hiperwentylację, gdy dmuchasz dzieciom ogrodowy basenik. Albo jak nie zatkać się podczas trudnej, stresującej rozmowy biznesowej, podczas której serce ci wali, a musisz zachować kamienny wyraz twarzy. Albo jak wbiec na szóste piętro i nie umrzeć, bo założyłeś się z żoną, że windą nie będzie szybciej. Albo… wszystko inne. Przecież oddech to podstawa. Dlaczego do ciężkiej cholery nie uczą tego w szkole?! Oglądając tegoroczną olimpiadę byłem w szoku, gdy pływacy po przepłynięciu czterech milionów basenów w tempie motorówki wyglądali na równie zmęczonych, co ja po dobiegnięciu do autobusu. Pomijając wytrzymałość, siłę mięśni i wytrwałość w ćwiczeniu, musieli przede wszystkim posiąść umiejętność oddychania. Nie mówię, żeby stać się od razu Michaelem Phelpsem, ale czy nie warto nauczyć się choćby podstawy?
MÓWIENIE
Oczywiście, bez mocnego głosu nie ma aktora. Jeśli jednak myślicie, że aktorami zostają wyłącznie ludzie z predyspozycjami głosowymi na poziomie Piotra Fronczewskiego czy Wiktora Zborowskiego, jesteście w błędzie. Znam też aktorów-mężczyzn o delikatnych głosach, a także aktorki-kobiety, które grzmią jak maszyny. Prawda jest taka, że głos da się wyćwiczyć. Przede wszystkim tak: dużo mówić. Mówić, śpiewać, krzyczeć, mówić, mówić, mówić. Cały czas. To nie jest przecież żaden problem. Recytowanie wierszy można ćwiczyć w samochodzie, śpiewanie tak samo. A gadać można wszędzie. Po kilku tygodniach poczujecie, że głos wam się wzmocnił. Trzeba jednak wiedzieć, jak go nie zdzierać. Jak? Poszukajcie na tym blogu. A po co? Żeby stać się bardziej ludzcy. W końcu nic nas odróżnia od zwierząt bardziej niż to, że mówimy.
NIEMÓWIENIE
Nie pomyliłem się. Szkoła aktorska nauczyła mnie mówić, ale też tego, że nie zawsze trzeba mówić. By coś przekazać, czasem wystarczy prosty, jasny gest i pewne spojrzenie. A ważna myśl zostanie przekazana dużo lepiej, jeśli wypowie się ją w dwóch konkretnych zdaniach, niż w milionie niejasnych słów. Oczywiście że to jest umiejętność z gatunku psychologicznych – chodzi o bycie pewnym tego, co się mówi. Bo jeśli jesteś pewnym, nie musisz powtarzać. Cisza załatwia czasem więcej, niż przypuszczamy. Bo w życiu trzeba mieć…
PEWNOŚĆ SIEBIE
Zanim napisałem te dwa słowa, długo się zastanawiałem. Problem w tym, że pewność siebie można zrozumieć jako rodzaj arogancji, a tu wcale nie o to chodzi. Jest takie angielskie wyrażenie confidence, które doskonale wyraża ten stan. Nazwijmy to samoświadomością. Bycie świadomym zawsze jest dobre, ale żeby być świadomym świata, trzeba najpierw być świadomym siebie samego. I trzeba się lubić, lubić cokolwiek w sobie. Świadomość oparta wyłącznie na krytycyzmie, czy też autokrytycyzmie, jest bez sensu. Świadomość dla mnie nigdy nie może oznaczać głupiego pesymizmu – mówi Andrzej Seweryn. Warto ufać sobie, choćby w jednym konkretnym temacie, żeby być pewnym. Nie zadufanym, lecz spokojnie świadomym swojej wartości. Powiecie, że to już bardziej psychologia, albo może nawet psychoterapia, niż aktorstwo. Jasne że tak. To właśnie dała mi szkoła aktorska.
Ale nie tylko.