W lecie wypoczywam, również od pisania. Dlatego postanowiłem rozpocząć cykl odgrzewanych tekstów, które znajduję tu czasem. Bywa, że sam jestem zaskoczony czymś, co napisałem dawno temu. Zapraszam!
Poniższy tekst opublikowałem w 2013 roku jako „Skumbrie w tomacie”
Raz do gazety „Słowo Niebieskie”
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
przyszedł maluśki staruszek z pieskiem.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Kto pan jest, mów pan, choć pod sekretem!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
– Ja jestem król Władysław Łokietek.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Siedziałem – mówi – długo w tej grocie,
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
dłużej nie mogę… skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Zaraza rośnie świątek i piątek.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Idę w Polskę robić porządek.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Na to naczelny kichnął redaktor
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
i po namyśle powiada: – Jak to?
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Chce pan naprawić błędy systemu?
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Był tu już taki dziesięć lat temu.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Także szlachetny. Strzelał. Nie wyszło.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Krew się polała, a potem wyschło.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Ach, co pan mówi? -jęknął Łokietek;
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
łzami w redakcji zalał serwetę.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Znaczy się, muszę wracać do groty,
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
czyli że pocierp, mój Władku złoty!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Chcieliście Polski, no to ją macie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
____________________________
Studenci szkoły aktorskiej to – jak się można domyślić – niezłe indywidua. W szkole aktorskiej jest nas dwie grupy. Podobno najciekawszym zjawiskiem w grupie „be” jest dojrzała kobieta o nieprzystosowaniu społecznym dochodzącym do absurdu. Podczas zajęć śpi, przy czym przychodzi o dwunastej, tłumacząc się, że zaspała. Podczas lekcji bez pardonu wsuwa szprotki z puszki, następnie wymienia widelczyk na łyżeczkę i wciąga serek wiejski. Psor Witek, tarzający się wprost ze śmiechu podczas relacjonowania tego naszej grupie, nazywa tę sytuację „skumbrie w tomacie”, stąd przytoczony u początku (a)polityczny wierszyk Gałczyńskiego.
Więc cytuję wierszyk zupełnie niewinnie, ale zacząłem się nad nim zastanawiać. Cóż to za Łokietek i co za „jeden taki dziesięć lat temu”? Nie wiem w jakim okresie powstało to dziełko i nie chce mi się sprawdzać. Ale przecież to ma uniwersalny sens. Wymyśliłem ostatnio taki tekścik etiudowy, który mi się z tym kojarzy:
HIERARCHIA
Na scenę wchodzi Polityk 1 ze swoimi wielbicielami. Wielbiciele wieszają się na nim, otaczają zachwytem, niemal włażą na głowę, po prostu wielbią. On traktuje ich z wyższością, zadowolony z siebie. Podchodzi do mównicy, w tym czasie miłośnicy wybiegają na drugą jej stronę i zajmują miejsca na widowni zbudowanej z dwóch krzeseł stojących przed mównicą. Są bardzo podnieceni i szczęśliwi, czekają na objawienie z ust swojego bóstwa, cichną. Tymczasem polityk wchodzi na mównicę bardzo wolno, powoli opiera się swobodnie na dwóch rękach i dopiero wówczas podnosi głowę, z uśmiechem spogląda na cały tłum swoich fanów. Ogarnia wzrokiem po horyzont, to jego chwila, panuje nad nią. Panuje absolutna cisza, bo wszyscy czekają na Słowo. Wreszcie Polityk 1 przeciągle bierze wdech i oznajmia światu:
CZERWONE.
To jedno słowo wystarcza za całą przemowę. Jest w nim moc, uciśnienie ludu, potrzeby milionów, radość karmiących matek i umęczenie górnika. Tłum zaczyna szaleć. Miłośnicy klaszczą, patrzą z uwielbieniem na polityka i z podziwem po sobie. Klaszcząc zrywają się z miejsc, podbiegają do mównicy, próbują dotknąć swojego idola, ale on jest daleki. Patrzy na nich jak na swoje owieczki. Ta scena trwa chwilę.
W tym momencie w końcu sceny, w oddali za mównicą, pojawia się człowiek. Jest sporo młodszy od Polityka 1 i to jest jego atut. Bo on też jest politykiem. Rozgląda się z pobłażaniem po sali, jakby sięgał „tam, gdzie wzrok nie sięga”. Powoli zbliża się do mównicy, wreszcie staje metr na prawo od niej. W tym momencie zapada cisza. Wielbiciele Polityka 1 zamierają i spoglądają z ciekawością na Polityka 2. Ten, sięgając dłonią jakby rysował horyzont, przemawia:
ZIELONE.
Wielbiciele Polityka 1 dają się przekonać, przebiegają podnieceni na stronę Polityka 2 i wielbią jego, ten zaś stoi uśmiechnięty, szczęśliwy. Ta sytuacja oczywiście niepokoi Polityka 1, który nie ma zamiaru dać za wygraną i powtarza jeszcze mocniej swoje „CZERWONE”. Polityk 2 odpowiada swoim „ZIELONE” w sposób jeszcze bardziej zdecydowany. Wielbiciele nie mogą wybrać, jeden z nich przechodzi znów na stronę Polityka 1, panuje ogólny chaos i niezdecydowanie, politycy zaś „walczą” na spojrzenia. W tym chaosie nikt nie zauważa, że z tyłu pojawia się kolejna osoba. To Uberpolityk. Jest tak spokojny i ponad wszystkim, że wzbudza zainteresowanie. Staje między wszystkimi, politycy przestają walczyć, a wielbiciele przestają biegać od jednego do drugiego. Wszyscy stają zaciekawieni nową osobą. Uberpolityk patrzy na wszystkich, uśmiecha się – nie bardzo wiadomo, czy z politowaniem, czy z ojcowskim ciepłem – i przemawia kojąco:
CZERWONO-ZIELONE.
To przekonuje wszystkich. Uśmiechają się, patrzą jak zahipnotyzowani, w ciszy szybko formują szereg i klękają w oczekiwaniu na rozkazy. Uberpolityk zaś obejmuje ich wzrokiem jak gdyby przeliczał swoją armię, wyciąga do nich ręce jakby chciał pogłaskać po głowach swoje dzieci. Rękami każe im wstać, co natychmiast czynią. Uberpolityk przechodzi na prawą stronę sceny, a wszyscy pozostali spoglądają za nim, przez co przekręcają się w prawo i teraz tworzą rząd. Uberpolityk staje przed nimi i rękami daje znak do wymarszu. Wszyscy kroczą jak roboty i po kolei schodzą ze sceny za Uberpolitykiem.
____________________________
Aby scena była ciekawa, powinny w niej być zmiany tempa akcji. I tu tempo zmienia się wielokrotnie. Podczas wejścia pierwszego polityka powinno być szybkie i podniecone, przed jego przemową powolne i wyczekujące, zaś po przemówieniu – bardzo gwałtowne, szumne, chaotyczne. Podobna sekwencja powtarza się z drugim politykiem, ale po wkroczeniu szefa jest inaczej. Wszyscy powolnieją, sztywnieją, zostają owładnięci. Będą hipnotycznie podążać za szefuniem jak ćpuny za dilerem. I wykonywać szybkie, gwałtowne, skoordynowane ruchy na jego komendę: najpierw uklękną, pózniej wstaną. Na koniec wszyscy wyjdą za nim jak wagony za lokomotywą.
Zastanawiam się nad rozdziałem płci. Teoretycznie wszyscy politycy powinni być facetami, bo to ułatwi pokazanie ich cwaniactwa w stylu dajmy na to Leszka Millera. Ale też spowoduje, że obaj wielbiciele będą dziewczynami, czyli zrobi się etiuda o tym, że kobiety są głupie bo dają się uwieść pięknymi słowami. A wcale mi nie o to chodzi. Raczej o to, że generalnie ludzie dają się zdominować, niezależnie od płci. Stąd decyzja: Uberpolityka zrobię kobietą (i nie taką jak Michnikowski w Seksmisji), a wielbicieli po równo. Czyli dojdzie dodatkowy sens o kobiecie-dominie. Tak, nienawidzę dominujących kobiet. I tak, daję się przez nie zdominować, bo kocham je tak samo, jak ich nienawidzę.
Mam już komplet chętnych na wykonanie tej etiudy. Nie mam pojęcia kiedy ją przećwiczymy i w ogóle nie wiem co z tego wyjdzie. Bo literacko to strasznie marne. Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie.