W lecie wypoczywam, również od pisania. Dlatego postanowiłem rozpocząć cykl odgrzewanych tekstów, które znajduję tu czasem. Bywa, że sam jestem zaskoczony czymś, co napisałem dawno temu. Zapraszam!
Poniższy tekst opublikowałem w 2014 roku jako „Jest śmiesznie”
W szkole aktorskiej nauczyłem się, że komedia to wbrew pozorom bardzo trudny gatunek. Bo granica między byciem śmiesznym a śmiesznością jest tak delikatna, jak różnica między tymi dwoma sformułowaniami. W ten sposób semantyka przekłada się na aktorstwo. Jak być już-śmiesznym, a jeszcze-nie-ŚMIESZNYM? Albo jak mówi Bożena Dykiel: być nie tylko komediowym, ale także śmiesznym? Odpowiedź jest tak samo prosta, jak skomplikowana.
Śmieszna scena to taka, w której sytuacja jest śmieszna, a aktorzy zachowują absolutną powagę.
Proste. I trudne, bo skąd wziąć tekst, który jest zabawny, ale nie próbuje być zabawowy? I tu zahaczamy o genezę aktorstwa: aktor jest przekaźnikiem, tekst musi pochodzić od kogoś, kto potrafi pisać. Oto sztuka teatralna – współpraca. Konglomerat zawodowców. Tekst dostarcza scenarzysta, reżyser go przekłada na warunki sceniczne, a aktor to ma przekazać.
Najśmieszniejsze rzeczy to te, które są prawdziwe. Poważne, ale śmieszne, choć zdarza się, że graniczą ze smutkiem. Faktycznie najczęściej śmieszy nas to, co jest prawdziwe albo mogłoby być prawdziwe. Czyż nie najzabawniejsze momenty w pracy to te, w których ktoś komuś zrobił przytyk, który mógłby równie dobrze być prawdą? Często bardzo śmieszny dla jednych jest film, który dla innych jest poważny, a nawet smutny.
Przypomina mi się „Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna” w reżyserii Olgi Lipińskiej. Śmietanka polskiego aktorstwa wciela się w bandę rolników zdominowanych przez władzę ludową. Próbują odegrać „Hamleta”, i to jest naprawdę zabawne, ale w tle cały czas jest ludzki dramat.
„Od zmierzchu do świtu” Roberta Rodrigueza jest śmieszne, choć to historia o dwóch kryminalistach (Quentin Tarantino i George Clooney), którzy grożą śmiercią Bogu ducha winnej rodzinie. Zresztą „Bogu ducha” to dobre określenie, bo głowa rodziny grana przez Harveya Keitela jest byłym pastorem. W dodatku później przeradza się w widowisko rozpieprzania wampirów. Ale to JEST śmieszne. Może dlatego, że wygląda prawdziwie. Taki jakby układ: wiesz, że to jest jajo i traktujesz jak jajo, czyli w ramach tej umowy. Tak samo jest z „Kill Billem”, a nawet „Pulp Fiction”.
„Przyjęcie na 10 osób plus 3” jest zabójczo śmieszne. Scena Maklakiewicza z matką jest po prostu gniotąca. A potem jest cały czas na tym samym poziomie.
Stare kabarety są śmieszne. Bywają powalająco śmieszne, tym bardziej, że powstały w okresie, gdy nie można było jawnie się śmiać z rzeczywistości. Przykłady można szerzyć, zwłaszcza opierając się na Kabarecie Dudek, ale przypomniał mi się taki znakomity fragment z Kabaretu Starszych Panów: klik!
Film „Jabłka Adama” jest śmieszny, już samo spojrzenie na bohaterów przyprawia o drgania przepony. A przecież w sumie jest mocno dramatyczny!
Gdy odpowiednio spojrzeć, wszystko może być śmieszne, jeśli się to odpowiednio pokaże. A może po prostu rzeczywistość jest śmieszna? A co Wy uważacie za śmieszne? Zapraszam do dyskusji.