– Dałeś nam ciężkie życie. – powiedział Mojżesz.
– Dlaczego miało być lekkie? – odparł Pan.
– I bardzo trudny świat.
– Dlaczego miałby być łatwy?
– Dlaczego mielibyśmy Cię kochać i czcić?
– Jestem Bogiem. Jestem, Który Jestem.
– Czy będzie nam łatwiej, jeśli będziemy Cię kochać i czcić?
– A czy będzie wam trudniej?
Andrzej Wajda był jednym z tych ludzi, którzy pracują non stop. Pasjonują mnie ludzie, którzy coś naprawdę potrafią. A on nie tylko potrafił, ale też ciągle chciał. Bóg chodzi korytarzem, zagląda od pokoju do pokoju i wybiera kogo już czas wrzucić do grobu. Kiedy wejdzie do mnie, mam zamiar siedzieć pod oknem i pracować, bo wtedy może mnie oszczędzi i da jeszcze trochę czasu. – opowiadał podobno Wajda i to jakoś wyjaśniało jego pracoholizm. Ostatni film ukończył kilka miesięcy przed śmiercią. A Oscara za całokształt pracy twórczej otrzymał, o ile mnie pamięć nie myli, rok wcześniej. Trudno o lepszy układ życie-śmierć.
Inny nasz wielki reżyser, ceniony za granicą chyba nawet bardziej niż w Polsce, miał całkiem inaczej. Niedługo po pięćdziesiątce Krzysztof Kieślowski stwierdził, że nie widzi już sensu w robieniu filmów. Tak jakby mu się nie chciało. Mówił o sobie, że jest pesymistą, wszystko widzi w czarnych barwach i nie odnajduje sensu nawet gdy się stara, choć też nie widział sensu się starać. Po prostu – jedni się rodzą optymistami i cieszą się życiem, a inni rodzą się pesymistami i nie mają tej radości. Ja urodziłem się pesymistą. – opowiadał w pewnym wywiadzie po tym, jak ogłosił przejście na emeryturę. Kilka lat później zmarł. Pamiętam poruszenie, jakie wywołała jego śmierć. Byłem wtedy w Berlinie, miałem 12 lat i grałem lisa w przedstawieniu „Małego księcia”, które wystawiono w ośrodku kultury polskiej przy Karl-Liebknecht-Strasse. Oczywiście nie znałem ani jednego filmu Kieślowskiego, ale czułem, jaki szok wywołała jego śmierć wśród Polaków znajdujących się w świeżo zjednoczonej stolicy Niemiec. Dziś zdaje mi się, że śmierć jest najważniejszym tematem jego obrazów.
„Krótki film o zabijaniu” początkowo niezbyt mnie zachwycił, pewnie z powodu ciężkiego tematu i głębokiej psychologicznej treści. Cóż, jestem tylko głupawym Amaktorem. A może Polakiem. To naprawdę ciekawe, że my Polacy nie cenimy naszej kinematografii, podczas gdy na świecie ona jest uważana za wzorcową. Martin Scorsese umieszcza „Krótki film o zabijaniu” na najwyższych miejscach swojej listy najlepszych filmów wszech czasów, podobnie jak Francis Ford Coppola. To samo z „Popiołem i diamentem” Wajdy – kolejny film pełen śmierci.
– To boli – zajęczał Mojżesz.
– Kto powiedział, że nie będzie bólu? – spytał Pan. – Gdzie jest napisane, że nie powinno być bólu?
Przeznaczenie przebija z każdej strony powieści „Bóg wie” Josepha Hellera. Tak, to ten sam Heller od genialnego „Paragrafu 22” – w tej książce opowiada frapującą historię biblijnego króla Dawida. Właściwie sam Dawid ją opowiada. Frapująca to historia dlatego, że król nawiązuje do wydarzeń i nazwisk istniejących wieleset lat później. Rozśmieszyło mnie na przykład porównanie Jerozolimy do słynnych stolic północy – Kopenhagi, Pragi i Budapesztu. Albo retoryczne pytania, co by powiedział niejaki Freud na jakąś kwestę. Nie mówiąc o wykrzyknikach typu „Chryste!” z ust ojca narodu żydowskiego, wieleset lat przed Jezusem. To nie tylko zabawne, ale przede wszystkim zastanawiające: o co mu chodzi? Po co to? Czy to tylko zabawa, ukazanie historii wielkich religii świata jako tygla, mieszaniny odmian jednego i tego samego wierzenia? Sądzę, że zbyt wiele pokoleń spiera się o te sprawy, zbyt wiele ludzi za te rzeczy ginęło, żeby robić sobie z tego jaja. Dlatego wyczuwam spod uśmiechniętej powierzchni sporo dramatu. Wyziera tu taki wniosek: wszystko jest nieodgadnione. Jedyne, czego możemy naprawdę być pewni, to śmierć. Reszta istnieje tylko warunkowo.
– Powiedz mi gdzie On jest.
– Siedzi na skale.
– Czy jest w niebie? W piekle?
– Nie ma nieba. Nie ma piekła.
– Nie ma nieba? Nie ma piekła?
– To wszystko jest tylko w twojej głowie.
A propos Kieślowskiego. „Trzy kolory niebieski” to najlepszy film o śmierci, jaki znam, a być może nawet najlepszy, jaki istnieje. Juliette Binoche jako żona i matka, która w wyniku wypadku samochodowego traci najbliższą rodzinę, mierzy się z traumą i bólem w sposób porażający. Wewnętrznie pogrążona w żałobie, a na zewnątrz nie okazująca nic, jest tak prawdziwa i piękna, że trudno powstrzymać łzy. To jest prawdziwe aktorstwo – Binoche przecież nic specjalnego nie robi. Po prostu jest, a w środku przeżywa piekło, którego próbuje sobie nie uświadamiać. Wśród wielu pięknych scen zapamiętałem scenę w kawiarni, gdy bohaterka zamiast odpowiedzieć na ofertę mężczyzny, który ją kocha, bawi się roztapiając kostkę cukru w kawie. Byle tylko nie dopuścić do głosu tego krzyku, tej potwornej pustki, tej tęsknoty, która w niej głęboko siedzi. Bo życia, które w niej umarło razem z mężem i dzieckiem, nie da się już odzyskać.
Według mnie ostatnią rzeczą, której może pragnąć rozsądny człowiek, jest nieśmiertelność.
Życie to przemijanie. Pierwszy oddech, jaki robimy po tej stronie świata, jest zarazem pierwszym krokiem do śmierci. Ta nieuchronność mogłaby zdołować. Tyle że ja jestem już na tyle stary, żeby wiedzieć, że nie należy dołować się rzeczami, na które nie ma się wpływu. Możemy tylko spędzić to życie tak dobrze, jak się da. Żyjmy więc. Keep dying.
Cytaty pochodzą z: „Bóg wie”, Joseph Heller (1984)
Tekst jest ok gdy Internauta przeczyta go do końca. Przeczytałam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Haha! Dziękuję!
PolubieniePolubienie
Wajda Oscara za całokształt twórczości dostał w 2000 roku, nie na rok przed śmiercią.
Oscara wręczała Jane Fonda.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję! 😊
PolubieniePolubienie