Cały w znakach piorunnych i piętnach zagłady
Przed oczyma ciekawych obnaża sam siebie –
I nagi aż do nieba, bezwstydny i blady
Czuje się bohaterem, jak trup na pogrzebie!
Gdy założyłem rodzinę, straciłem pasję do grania. Nie jestem wystarczająco dobry albo nie chce mi się, albo satysfakcjonuje mnie to na tyle, że mogę przejść do innych zainteresowań. Richard Gere w jednym z moich ulubionych filmów gra prawnika, który odkrywa w sobie pasję do tańca. W tajemnicy przed żoną uczęszcza do szkoły, w której pracuje śliczna tancerka grana przez Jennifer Lopez (za każdym razem oglądając ten film jestem pod wrażeniem, jaka to jest dobra aktorka!). W każdym razie ja też chciałbym odkryć pasję do tańca i nie robiłbym tego w tajemnicy. Z Mo od lat planujemy iść do szkoły tanecznej – ona kiedyś tańczyła i robi to fenomenalnie, ja nie i robię to koślawo, ale bardzo bym chciał. Mam nadzieję, że wreszcie uda nam się to, gdy dzieci będą trochę bardziej samodzielne. To właśnie dzięki temu prawnik John Clark w „Zatańcz ze mną” miał czas na nową pasję. Ale prawdziwa pasja Richarda Gere to gitara.
Pomysł na zelektryfikowanie gitary zwanej hiszpańską (tak tak, jedna z najsłynniejszych do dziś serii Gibsona nazywa się ES – od Electric Spanish) klarował się od końca 19. wieku. Ale gitarę elektryczną, jaką znamy dzisiaj, czyli w uproszczeniu deskę ze strunami, zbudował elektronik i złota rączka z Kalifornii, Leo Fender. W 1946 roku wprowadził model Broadcaster, przemianowany później z powodu konfliktu z firmą Gretsch na Telecaster (przez krótki przejściowy okres ten model produkowany był bez nazwy na główce i dziś te rzadkie okazy, zwane Nocaster, osiągają zawrotne ceny na aukcjach). Był to instrument tak rewolucyjnie i obrazoburczo podchodzący do długoletniej tradycji lutnictwa, że traktowano go zamiennie jako produkt geniusza i kuriozum ignoranta. Dość że wpłynął na rynek instrumentów tak samo, jak model T forda wpłynął na świat samochodów. Jego następcą był wprowadzony w 1954 roku Stratocaster. Ten instrument, który nazwą nawiązywał do rozpoczynającej się właśnie eksploracji kosmosu, był jeszcze bardziej fantastyczny. Dziś „straty” są raczej instrumentami klasycznymi, ale wtedy nie istniało nic bardziej kosmicznego.
Geniusz-ignorant Leo Fender sprzedał fantastycznie prosperującą fabrykę instrumentów korporacji CBS w połowie lat 60. i od tej chwili jakość jej produktów dotkliwie spadła. To jednak nie przeszkodziło najsłynniejszemu gitarzyście wszech czasów, Jimiemu Hendriksowi. Właśnie na takim post-CBS-owym stracie zrewolucjonizował granie na gitarze w ciągu czterech intensywnych lat kariery, aż do rockandrollowej śmierci w 1970 roku. Pierwszego Strata Jimi dostał od dziewczyny Keitha Richardsa – po prostu zwędziła tę gitarę i dała swojemu nowemu obiektowi zainteresowania. Hendrix był jedną z wielu gwiazd gitary, która wypłynęła na fali zapoczątkowanej przez Boba Dylana w Newport w 1965 roku.
Wiele lat później kilku pasjonatów odkupiło od CBS podupadłą firmę. Zatrudnili znakomitych lutników, projektantów i muzyków, i odbudowali markę Fender. Mój strat pochodzi z jednej z pierwszych serii ustanowionych przez nowe kierownictwo. Wyprodukowano go w 1994 roku na 50-lecie istnienia modelu stratocaster i był to zmodyfikowany model z flagowej serii Fender American Standard. Uwielbiam go. Teraz rzadko go wyciągam – po przeprowadzce wyjąłem do zaledwie raz. Ale za każdym razem, kiedy otwieram futerał i wyjmuję tę gitarę, zachwyca mnie swoim rezonansem „na sucho” i wygodą, zwaną w języku obcym playability. Tak, to jest to. Jak wspaniała kobieta, instrument potrafi za każdym razem na nowo w sobie rozkochać. Mo ma rację, że jest zazdrosna: mam do tej gitary dokładnie taki sam stosunek, jak do niej.
Po występie Boba Dylana w Newport w lipcu 1965 roku folk był trupem. Nadszedł czas na rock and roll. A zza grobu wychylił się inny trup, gotowy do rozpoczęcia nowego życia: przypalany Fender stratocaster z 1964 roku. To właśnie na nim zagrał Dylan, zamiast na akustycznym Martinie lub Gibsonie, z którymi wcześniej się nie rozstawał. Kilka lat temu ten strat został sprzedany na aukcji za ponad 900 tysięcy dolarów jako gitara, która zabiła folk.
W tym tekście korzystałem z książki „Play it Loud” Brada Tolinskiego i Alana Di Perny, którą pożyczył mi F. – dzięki!
Na zdjęciu: Richard Gere i jego gitary.
Cytat: wiersz Bolesława Leśmiana pod nieznanym mi tytułem.