„Milczenie” – Martin Scorsese. Recenzja

Kiedy obejrzysz ten film, dotrze do ciebie, jak bardzo łopatologicznie go nazwano. Ale później uznasz, że jednak trafnie. Bo jedyne co można zrobić, to spuścić nań zasłonę milczenia. 

Martin Scorsese, myślę. Pójdę, zobaczę, myślę. Zobaczę co to za film, bo to Martina Scorsese film, dobrego reżysera, znanego z dobrych filmów. Dobrego reżysera. Słynnego. Z dobrych filmów…

I tak dalej, i tak dalej. Gdybym chciał napisać tekst w stylu tego filmu, musiałyby to być trzy godziny tautologicznej paplaniny. Bo taki on jest, ten film. Bardzo zły film. Na wstępnie wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nie czytałem książki, na podstawie której Scorsese go nakręcił. Być może gdybym przeczytał, mógłbym więcej napisać. Czyżby? Kino jest odrębną formą sztuki, nie musi wprost odnosić się do książek, na których bazuje. Nie lubię opinii, że film jest lepszy albo gorszy od papierowego pierwowzoru. To tak, jakby porównywać dromadera z motocyklem, albo łóżko z fotelem. Jeśli obraz nie ma sensu bez książki, to nie powinien w ogóle istnieć.

Wracając do „Milczenia”. Otóż ten film to prawie trzy godziny bełkotu o sile wiary i jej niezłomności. Szkoda, bo można zrobić fantastyczny półgodzinny film i powiedzieć w nim dokładnie to samo. Okropne, bezlitośnie rozwleczone sceny umierania na krzyżu są tak uporczywe, jak tylko może być fundamentalizm – chrześcijański czy jakikolwiek inny. Widzieliśmy to już w „Pasji”, ale tam przynajmniej chodziło o podstawę wiary w Chrystusa. Tutaj ma to być prosty komunikat: z wiarą nawet umierać w męczarniach jest ci łatwiej. Trudno o gorszą łopatologię. Przez trzy godziny obserwujesz ludzi, którzy chcą obnosić się ze swoją chrześcijańską wiarą, i drugich, którzy chcą tę wiarę złamać. I kiedy wydaje się, że wiara jest dawno złamana, w ostatniej scenie wychodzi na jaw, że bohater zostaje pochowany z krzyżykiem w rękach, tuż przy sercu. Bo jednak przez lata wierzył w Chrystusa, tyle że zatrzymywał to dla siebie. Emmm, milczał, gdybyście nie zrozumieli. Brakuje tylko przechodzącego przez kadr hasła w rodzaju: „Wiara. Twoja największa siła” albo „Kto wierzy nie umiera” lub nawet „Scorsese. Brought to you by the Catholic Church”.

Uwielbiam Martina Scorsesego, zwanego przez bliskich po prostu Martym. Widziałem kilka dokumentów o tym wielkim reżyserze, zresztą trudno nie lubić „Chłopców z ferajny”, „Taksówkarza”, „Wściekłego byka”, „Infiltracji”, „Gangów Nowego Jorku”, „Wilka z Wall Street” czy nawet przedziwnego „Shine a light”. Naprawdę dziwi mnie, że Scorsese wydał na świat tak słaby film. Nie usprawiedliwiają go nawet niezłe zdjęcia, bo prostu nie są aż tak dobre. Zdaje się, że powstał w wyniku skrajnego dewoctwa. Być może Marty chciał nakręcić „Pasję”, tyle że Mel Gibson ubiegł go o kilkanaście lat. Mogę się jedynie cieszyć, że jest fajna praca dla aktorów z całego świata, którzy tutaj robią kawał dobrej roboty. Andrew Garfield pokazał się tu jako dobry, niezbyt już młody aktor, a Liam Neeson jest fantastyczny w każdej roli. Jedynym poważnym przesłaniem tego filmu może być, że ze swoją wiarą nie trzeba się obnosić. Tyle że w warstwie wizualnej sugeruje coś dokładnie odwrotnego. Za to spojlerami w tym tekście nie musicie się przejmować – gdybyście poszli na ten film, po prostu stracilibyście trzy cenne godziny z życia.

Zgoda, wiara jest niezwykle cenna w życiu człowieka. Bez sprzeczania się o jej formę i cel, chyba każdy może zgodzić się z tym twierdzeniem. Na przykład trzeba naprawdę gigantycznej wiary, żeby wytrzymać „Milczenie” Martina Scorsese od początku do końca.

Reklama

2 uwagi do wpisu “„Milczenie” – Martin Scorsese. Recenzja

  1. To, jak sam Scorsese stwierdził, jeden z tych filmów, które nie trafia do każdego, ale jeśli trafia, to zmienia. Dla mnie była to piękna esencja chrześcijaństwa, film dobrze wyważony i stonowany. Gdy pojawiły się napisy nikt na sali nie powiedział ani słowa- mnie także wgniotło w fotel. To taka dawka filozofii, nie jest to film dla filmu.
    Moim zdaniem to najbardziej dorosły film Scorsese i uwielbiam jego wywiady, których na temat tego dzieła udzielił- widać w nim pokorę i dużo siły ducha. Żeby pokazać wiarę trzeba część przegadać, część przemilczeć, a na koniec nie dać widzowi żadnej odpowiedzi, ale myślę, że tymi środkami reżyser własnie przekazał to co chciał powiedzieć.
    I Scorsese wcale nie ocenia żadnej religii. Tak jak w ,,Ostatnim kuszeniu Chrystusa,” nie chce zostawiać komentarza albo przekonywać kogoś do którejś ze stron. Po prostu stawia pytania.
    Brak mi takich filmów w dzisiejszym kinie.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję za ten komentarz. Cieszę się, że są inne opinie, które sprawiają, że ten film ma sens. Naprawdę szanuję to. Mam nadzieję, że moja złośliwa recenzja nie obraża ani Ciebie, ani nikogo innego, kto ma podobną opinię do Twojej. Mówisz „nie dać odpowiedzi” – według mnie Scorsese zrobił właśnie odwrotnie, dał zbyt oczywistą, jednoznaczną odpowiedź. Zdaje się, że film miał być o tym, że warto pozwolić ludziom wierzyć w to, na co mają ochotę. Ale efekt jest dokładnie odwrotny, tu jest wyraźna sugestia i wskazówka. Ja nie czuję w tym filmie żadnej dojrzałości. I owszem, dopuszczam bezpieczną możliwość, że to ja jestem niewystarczająco dojrzały, by go zrozumieć.

      Polubienie

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s