Obra de arte #2

Misja – eksmisja – seksmisja. Pamiętacie? Taką sekwencją zaczyna się nasza największa komedia wszech czasów. Genialny pamflet na komunę, a może na każdą totalitarną władzę, pełen mistrzowskich przytyków do obu płci. A do tego zupełnie niezły film S-F, tylko bez hollywoodzkiego budżetu. Oto ona. Seksmisja.

seksmisja_2

Powiedzieć, że ten film jest dobry, to nie powiedzieć nic. To jest fenomenalna historia, jak wszystkie wymyślone przez Juliusza Machulskiego. Do tego znakomicie zrealizowana, na ile pozwalał na to budżet. Ale jej największy plus polega na aktorstwie.

Jerzy Stuhr i Olgierd Łukaszewicz, choć wcześniej i później zagrali tysiące fantastycznych, komediowych i poważnych ról filmowych i teatralnych, nie wyprą się „Seksmisji”. I wcale nie próbują! Stuhr jest dziś panem, do którego mówi się per profesorze – widuje się go w Akademii Teatralnej na Miodowej. Zaś Łukaszewicz od lat prezesuje związkowi zawodowemu polskich aktorów – można go spotkać w słynnej knajpie U Aktorów w alejach Ujazdowskich, do której schodzi na herbatę z gabinetu piętro wyżej. Swój kultowy występ w filmie Machulskiego cenią i uważają za klasykę. Łukaszewicz jest świadomy, że dzięki niemu stał się nieśmiertelny. Stuhr zaś często publicznie chwali „Seksmisję” nie tylko dlatego, że zrobiła z niego gwiazdę. Postać Maksa Paradysa jest całkiem złożona. To niby tylko prostaczek, który dał się zamrozić wiedziony wizją zarobku i wygodą ucieczki od obowiązków rodzinnych. Kiedy zdaje sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli, uświadamia koledze: „Tu może być dla nas raj!”. Ale jest także zabawnie onieśmielony bliskością z Lamią, do której przecież sam chciał doprowadzić. A później z całą powagą podchodzi do swojej nowej roli odtwórcy rodzaju męskiego, jakby był świadomy jej historycznego znaczenia. Powalająca jest scena, w której Maks i Albert dolewają naprodukowanego przez siebie płynu do probówek, z których miały zostać wyklute wyłącznie dziewczynki. Maks wprawnym ruchem zakrapla i dziarskim „Acha!” komunikuje wypełnienie zadania – a potem jeszcze raz, i jeszcze raz, i kolejny. Zaś jego przyjaciel w tym samym momencie wygłasza naukowo-sentymentalny wykład o potrzebie odrodzenia mężczyzn. I w tej scenie potwierdza cały charakter tej postaci – delikatnego, zniewieściałego intelektualisty Alberta Starskiego, który jednak wtedy gdy trzeba, potrafi działać.

Ale to tylko wierzchołek aktorskiej śmietanki, obecnej w tym obrazie. Nie mniej fenomenalne są Bożena Stryjkówna jako Lamia Reno i Bogusława Pawelec jako Emma Dax. Zawsze się zastanawiam, czy ponowne – a może pierwsze – odkrywanie własnej kobiecości przez te postaci zostało świadomie czy intuicyjnie zagrane przez te aktorki. Tak czy inaczej, pasjami mogę oglądać ich sceny. Umieram ze śmiechu na przykład gdy Albert pyta Emmę czego tak naprawdę chce, a ona odpowiada coś w rodzaju „Tak nie nie wiem” i zaczyna płakać. Albo wcześniej, gdy Lamia odkrywa swoje ciało, po tym kiedy Maks ją dotknął. To jest tak kobiece, tak ludzkie! Świetna robota. Fantastyczna jest także postać „najstarszej starowinki” (Barbara Ludwiżanka), która z uśmiechem wspomina przydatność mężczyzn „dzienną, no i nocną”. Albo genialna córka Maksa, która po latach planuje pozbawić tatuśka jąder, bo prawdziwa kobieta nigdy nie zapomina! Tę postać zagrała kultowa aktorka teatralna Ryszarda Hanin, którą stare pokolenie aktorów warszawskich doskonale pamięta. No i Wiesław Michnikowski. Podejść odważnie (poważnie, ostrożnie, rozważnie, a przy tym z humorem) do postaci szefa kobiet, który przebiera się w ich ciuszki i dokleja sobie cycki, bo tak naprawdę ich się boi, może tylko wielki aktor. I to jest wielka rola, co by nie mówić*. A propos mówienia – żeński głos podkłada Michnikowskiemu Barbara Wałkówna, która nie została wymieniona w napisach końcowych. Prawda, że świetnie wpasowuje się w „kłapy” aktora? Gdybyśmy nie znali tak dobrze tembru Michnikowskiego, można by było nie zwrócić uwagi na to, że jego głos dodano w postsynchronach. To zresztą niejedyny „obcy” dźwięk, jaki rzuca się w uszy. Scena, w której w wyniku przepychanki ze strażniczkami łamią się drzwiczki w celi dwóch samców, spuentowana jest wchodzącym spoza kadru głosem Stuhra: „Ale tandeta!”. Dodam jeszcze, że ten moment był zaimprowizowany – tak naprawdę nic nie miało się rozpaść. Ale dobrego aktora coś takiego jak łamiące się drzwiczki nie wywalą z roli.

Za każdym razem zastanawiam się, dlaczego „Seksmisja” jest dla mnie tak ważna. Może dlatego, że mam w domu same kobiety? Mówią, że prawdziwy mężczyzna otacza się samymi kobietami. Gdy więc film się kończy i na obrazie pojawi się już jego przezabawna puenta – maleńki penisek rozwalony na cały kadr, wracam z przyjemnością do mojej własnej, domowej seksmisji.

*Michnikowski dedykował swoją rolę legendarnemu reżyserowi teatralnemu Erwinowi Axerowi. Wcześniej podobno odmówił zagrania u niego kobiety.

seksmisja_2 seksmisja_1

3 uwagi do wpisu “Obra de arte #2

  1. Świetny tekst, naprawdę! 🙂 A Seksmisję oglądałam jeszcze jako dziewczynka, oczywiście wtedy nie rozumiałam wielu rzeczy. Teraz za każdym razem, gdy oglądam ten film ponownie, nachodzi mnie inna refleksja 😉

    Polubienie

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s