Słowo aktora #2

Słowa były niegdyś czarami i gdzieniegdzie słowo zachowało coś ze swej siły czarodziejskiej. Słowami może człowiek uszczęśliwić lub doprowadzić do rozpaczy, słowami nauczyciel przenosi na uczniów swoją wiedzę, słowami mówca porywa słuchaczy.

Foto: Jarosław Niemczak/T6P
Foto: Jarosław Niemczak/T6P

Tak pisał nie kto inny, lecz Sigmund Freud we „Wstępie do psychoanalizy”. Przyznaję, poległem na tej książce. Próbowałem ją przeczytać w okresie, gdy się dwukrotnie przeprowadzałem, w międzyczasie wykańczając dom. „Wstęp” zachwycił mnie błyskotliwością obserwacji i wniosków, ale też kompletnie przygniótł ciężarem gatunkowym. Kiedyś jednak na pewno wrócę do tej książki. Dzięki niej zastanowiłem się nad wieloma aspektami człowieczeństwa i jego odwzorowaniu aktorskim.

Uchodziła za głupią, ponieważ nie uprawiając wobec męża żadnej polityki, przepuszczała najlepsze sposobności zdobycia ładnych kapeluszy z Paryża.

Pomińmy na chwilę słowa. Aktor nakreśla jakąś historię, ale jego język pracy jest bardziej złożony. Źle, jeśli pokazuje, co postać robi: jeśli przesadza z reakcjami, wdzięczy się, puszcza oko do widza „oto robię to i to, czuję to i to”. Lepiej, jeśli po prostu działa, tak jak każdy normalny człowiek działa w określony sposób pod wpływem określonej sytuacji. Zwróćcie uwagę, że najlepsze sceny aktorskie to albo te grane we dwoje, gdzie całość sceny robi spojrzenie, albo te, które aktor wykonuje sam, w intensywnych zbliżeniach lub cichych scenach w teatrze. Wtedy pod wpływem jakiejś zaistniałej sytuacji postać robi coś, cokolwiek, przeżywając sytuację w środku. Na przykład miesza herbatę, wspominając zmarłą bliską mu osobę. Niby tylko miesza herbatę, a w środku płacze. Słów tu nie ma żadnych – bo ich nie trzeba.

Podziwiał urodę pani de Rênal, ale nienawidził jej za jej piękność.

Kiedyś myślałem, że aktor pracuje głównie słowem. W szkole aktorskiej nauczyli mnie, że słowa są tylko dodatkiem do przeżyć. Coś, co w książce jest opisane wieloma zdaniami, na scenie czy w filmie może się odbyć tylko przy pomocy spojrzenia, wstrzymanego oddechu, drobnego gestu, zastanawiającego dla widza zatrzymania. Po prostu na jakiejś interakcji między dwojgiem ludzi, która pozostaje między słowami. Na przykład spotkanie dwojga kochanków, gdy za rogiem czeka zazdrosny mąż (wróg żądny zemsty/zagłada ludzkości/chmara jednokomórkowców sztucznej inteligencji które wyewoluowały po nieudanym eksperymencie), w książce będzie opisane za pomocą dziesiątek emocjonalnych zdań, wszelkich „łomotów dwojga serc”, „czyhających zagrożeń” czy wreszcie „powietrza gęstego od uczuć”. W dobrym filmie to wszystko pozostanie w domyśle, a dokładnie w umyśle widza. Wiele osób mówi, że woli bohaterów z książki, których mogli sobie sami wyobrazić, od tych granych przez prawdziwych ludzi, bo wersja filmowa jest dużo bardziej dosłowna. Jest dokładnie odwrotnie! W filmie mówi się mniej, bo wszystko jest widoczne dla w miarę wrażliwego oglądacza. Dlatego sztuki wizualne są tak emocjonujące – bo współtworzy je widz!

Miała duszę delikatną i dumną, oraz zmysł szczęścia wrodzony wszystkim istotom; co sprawiało, że po największej części nie zwracała uwagi na postępki gruboskórców, wśród których los ją pomieścił.

Tu jest jednak pewna dwoistość. Niby słowa są drugorzędne, ale przecież aktor musi umieć doskonale mówić, żeby być zrozumianym. Niby odtwarza zwykłego człowieka, ale mało który aktor ma głos jak większość z nas. A więc: gram, czyli jestem człowiekiem, ale jednak jestem aktorem, bo gram. Jak to się daje pogodzić? Nie mam pojęcia, ale jakoś to działa. Może dlatego zawsze widać, kiedy aktor zgotuje się na scenie lub w filmie*. Po prostu oni zachowują się inaczej grając, niż naprawdę, tak zupełnie naprawdę, będąc sobą. Pamiętam, że dla nas uczniów aktorstwa był to jakiś kłopot: wejść na scenę i grać człowieka-nie-siebie. Grać człowieka wzorowanego na samym sobie (jak pisze Konstanty Stanisławski: równoległego do osoby aktora), ale jednak nie siebie. Wejść, mając cel aktorski, a nie prywatny. Sposobem na to było zatrzymanie się po pierwszym kroku. Wchodzisz, przystajesz, wchodzisz dalej. Tak wygląda dobre wejście aktorskie, prawdopodobnie właśnie dlatego, że tym drobnym zatrzymaniem wchodzisz w scenę całym umysłem. Zyskujesz na aktorskiej precyzji.

Jej listy były niemal równie górnolotne jak listy rosyjskiego panka. Zupełna mgła; mogły zaznaczyć wszystko i nic. „To harfa eolska stylu — myślał. — Wśród najwznioślejszych maksym o nicości, nieskończoności, czymś rzeczywistym jest tu tylko straszliwy lęk przed śmiesznością”.

Aktor musi być precyzyjny w swoim działaniu, aby widz zrozumiał, albo raczej poczuł, co dzieje się w środku postaci. Dobrze zagrane uczucia są jasne, choć nie łopatologiczne. Chodzi o to, by nie rozmiękczać aktorskiej wypowiedzi niepotrzebnymi ruchami, gestami, spojrzeniami, które nie prowadzą do celu: wykonania przez postaci określonej czynności, z konkretnymi uczuciami w tle. Najlepiej, jeśli zamiast słów jest jak najwięcej akcji, czyli właściwego grania. Po angielsku brzmi to zdecydowanie lepiej: acting oznacza zarówno granie, jak i każde działanie. U nas brzmi to tak: gram, czyli udaję że działam; w angielskim granie równa się działanie i to jest najlepsza pierwsza lekcja aktorstwa, jaką można dostać. Gram, czyli działam. Nie udaję działania, nie rozmywam uczuć, czyli nie rozmiękczam znaczenia aktorskiego. Rozmiękczanie znaczenia to jest coś niewypowiedzianie słabego. Obojętne czy chodzi o aktorstwo, pisanie czy jakąkolwiek wypowiedź, trzeba być precyzyjnym. Czyli wiedzieć, co tak naprawdę chce się wyrazić.

Raz upewniwszy się o głupocie i osielstwie przeora, dość często wygrywał sprawę, mieniąc czarnym białe, a białym czarne.

Jeśli chodzi o aktorstwo, liczy się oszczędność słów. Jeśli chodzi o politykę, im więcej nic nie znaczących słów, tym lepiej. Jeśli zaś chodzi o pisanie, ogłaszam śmierć przysłówkom. Słowa powinny mieć znaczenie, nie „jakieś” znaczenie. Zaczynam od tego tekstu – jest w nim koło czterdziestu przysłówków. Jeszcze dużo muszę się nauczyć. Bardzo dużo.

*Uwielbiam oglądać filmy pod kątem gotowania się aktorów. To zawsze widać. Najczęściej po zasłanianiu ręką ust, niby że nic się nie dzieje.

Cytaty pochodzą z: „Czerwone i czarne”, Stendhal

NA ZDJĘCIU: Eugeniusz Korin PODCZAS PRÓB DO „MIŁOŚCI W SAYBROOK” W TEATRZE 6.PIĘTRO

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s