Jakiś czas temu znalazłem niezwykły tekst Miłosza. Długo się zastanawiałem, czym on tak naprawdę jest, zanim zrozumiałem, że to nic innego jak poezja. I przy okazji zauważyłem, że jak większość z nas potrzebuję mieć wszystko jasno określone, nazwane i przyporządkowane. Poezja jest wtedy, gdy słowa układają się w strofy. Rymowane czy nie, nieważne. Ale kiedy zdania są nalane jak w normalnej prozie, to to wierszem być nie może. Otóż może. I to jak!
Esse
Przyglądałem się tej twarzy w osłupieniu. Przebiegały światła stacji metra, nie zauważałem ich. Co można zrobić, jeżeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak żeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif (…)? Lekko zadarty nos, wysokie czoło z gładko zaczesanymi włosami, linia podbródka (…). Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat, w posunięciu naprzód o trzydzieści lat. Mieć. To nawet nie pożądanie. (…) Na to mi przyszło, że po tylu próbach nazywania świata umiem już tylko powtarzać w kółko najwyższe, jedyne wyznanie, poza które żadna moc nie może sięgnąć: ja j e s t e m – ona j e s t. Krzyczcie, dmijcie w trąby, utwórzcie tysiączne pochody, skaczcie, rozdzierajcie sobie ubrania, powtarzając to jedno: j e s t!
Wysiadła na Raspail. Zostałem z ogromem rzeczy istniejących. Gąbka, która cierpi, bo nie może napełnić się wodą, rzeka, która cierpi, bo odbicia obłoków i drzew nie są obłokami i drzewami.
Czesław Miłosz
Ten tekst dedykuję Mo. Zdjęcie pochodzi oczywiście z fantastycznego filmu „Ratatouille”