Tę książkę czytał każdy. Rodzicom ręce opadają, gdy muszą codziennie przypominać dzieciakom o czytaniu ich pierwszej lektury szkolnej. Teatr Syrena ma na to sposób. Pomysłowo opracowany spektakl oparty jest na książce Astrid Lindgren i wcale jej nie zastępuje.

Książkowe „Dzieci z Bullerbyn” są złożone z opowieści, które snuje jedna z młodych mieszkanek Bullerbyn, Lisa. Spektakl teatru Syrena wybiera kilka spośród nich, by opowiedzieć je na scenie w sposób barwny i żywy, przygotowany specjalnie dla dzieci. Sceny są pełne ruchu, postaci ganiają po scenie, ale także – jak w każdym dobrym teatrze – scenografia się porusza. Na szczęście twórcy ustrzegli się przesadnej nowoczesności. To jest czysty teatr, a nie widowisko multimedialne, trójwymiarowe, dotykowe.
Tak się złożyło, że moja córka wraz z klasą wybierała się na to przedstawienie. Kiedy okazało się, że poszukiwany jest rodzic do pomocy wychowawczyni, zgłosiłem się bez zastanowienia. Oczywiście, że był to czysty egoizm. Po prostu chciałem zobaczyć spektakl, dawno nie byłem w teatrze i pewnie długo nie będę – od kiedy kupiłem dom, musiałbym rzucić pracę, żeby mieć czas na przedstawienia (choć pewnie i tak byłyby to wyłącznie przedstawienia poranne, jak ten tutaj). Teatr Syrena uwielbiam, widziałem w nim niezłą „Skazę”, jakimś cudem zapomniałem więc, że oto wziąłem na siebie połowę odpowiedzialności za bandę niesfornych ośmiolatków. Które wybierały się do jednego z najsłynniejszych teatrów w Warszawie, by obejrzeć zabawy swoich rówieśników.
Bohaterów dziecięcych – Lisę, Annę, Brittę, Bossego, Lassego i Ollego – gra niezmiennie sześcioro aktorów. Pozostała trójka aktorów wciela się w postacie dorosłe, w każdej scenie inną: matkę, ojca, dziadka, szewca, sklepikarza, pomoc kuchenną… Dzieciom na widowni wydaje się, że widzą kilkunastoosobową zgraję, a nie zaledwie dziewięcioro aktorów, w których większość ról podzielona jest między trzy osoby. To zdumiewający efekt. Widać, jak dzieciakom szklą się oczy, później zaś tygodniami opowiadają o teatralnych przeżyciach. Na tym właśnie polega magia teatru. Nie magia pikseli i megabajtów, lecz prawdziwego teatru z krwi, kości, ciała i intelektu. Mnie osobiście rozłożył na łopatki Przemysław Glapiński. Zwłaszcza jako dziadek rozśmiesza do łez – i dzieci, i dorosłych. Na przykład wówczas, gdy kłania się tyłem, bo niedowidzi. Glapiński bawi się tą rolą i w ogóle każdą graną przez siebie postacią. Kradnie przedstawienie dla siebie, ale tylko on jest tu znakomity.
Jeśli chodzi o postacie dziecięce, każda ma charakter zgodny z książkowym pierwowzorem. Chłopcy rozrabiają i wkręcają dziewczynki, przy czym przoduje najstarszy Lasse, a pozostali starają się mu dorównać jak mogą. Zaś dziewczynki próbują pomagać matkom, ale różnie to z tą pomocą bywa. Scena, w której kilka razy wracają do sklepu, zapomniawszy czegoś z długiej listy, której nie zapisały, jest prawdopodobnie najlepsza w całym przedstawieniu. Owszem, ta książka i ten spektakl powielają tradycyjne wzorce kobiet i mężczyzn. Jeśli więc masz na aucie naklejkę z logo Powstania Warszawskiego, a za największych idoli uważasz Żołnierzy Wyklętych, to gdy Twoje dzieci wybiorą się do Syreny na „Dzieci z Bullerbyn”, nie obawiaj się. Nie wyjdą z teatru zakażone brudnym lewactwem – twoja niepokorna dusza może spać spokojnie. Żarty żartami, ale chyba jednak lepiej, żeby dzieciaki zaczynały kontakt ze sztuką w ten sposób.
Jest także kilka scen, w których aktorzy puszczają oko do widza. W „dorosłym” teatrze byłoby to naiwne, ale tu oczywiście nie przeszkadza. Po prostu w momencie, gdy dzieci już zaczynają się nudzić, ze sceny pada pytanie wprost do nich, zapalają się światła i postaci kierują się do konkretnych widzów. Nie ma tu żadnej przesady – teatru „innego”, prezentacji multimedialnych, latających aktorów, stroboskopów – wszelkich rzeczy, które mogłyby przestraszyć dzieciaki. Albo jeśli nie przestraszyć, to odwieść od meritum, czyli historii rozgrywanej na scenie. Największą zaletą tego spektaklu jest, to że jest on zwykłym, czyli pełnoprawnym teatrem. Tradycyjnym, ale nie przegiętym w żadną stronę. Po prostu dobrym.
„Dzieci z Bullerbyn” w teatrze Syrena to świetny sposób na wciągnięcie dziecka w teatr. Nie ma tu ekranu, bezprzewodowych gadżetów i innych symboli nowoczesności, jest za to wiejska tradycja, dobra zabawa i dobry obraz. To wszystko, czego dziecko potrzebuje. Plus pomysłowa puenta, która namawia do przeczytania książki i do czytania w ogóle. To może być pierwsze spotkanie dziecka z teatrem. Bo po takim spotkaniu chce się więcej i więcej.
„Dzieci z Bullerbyn” – Astrid Lindgren
Teatr Syrena
Reżyseria: Krzysztof Jaślar
Występują: Helena Chorzelska/Anna Terpiłowska/Justyna Ducka, Katarzyna Bagniewska, Karolina Michalik/Kornelia Raniszewska, Beatrycze Łukaszewska, Łukasz Chmielowski, Wiktor Korzeniowski/Wojciech Stolorz/Michał Czaderna, Aleksander Sosiński/Patryk Pietrzak, Przemysław Glapiński/Jacek Pluta


,,Dzieci z Bullerbyn” przeczytałam chyba 3 albo 4 razy, tak mi się podobała ta lektura 🙂
Sama bym poszła na taki spektakl, a jako dzieciak byłabym zachwycona!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mogę tylko polecić. Polecam! 😆
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Sama chętnie bym się wybrała na ten spektakl. Hmm… tylko „pretekstu” brakuje 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, też ostatnio mam go jak na lekarstwo. Bo mówiąc pretekst, masz na myśli czas, prawda? 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I grupę docelową przedstawienia trochę też 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hmm, no tak.
PolubieniePolubienie