Kryzys męskości. Recenzja filmu „Lolo”

Boże, jak ja nienawidzę tego określenia. Kryzys męskości. Przez mężczyzn używany jako wymówka dla wiecznej niedojrzałości, a przez kobiety – na zmianę jako oręż przeciw płci męskiej, lub jako usprawiedliwienie męskiego egoizmu. Otóż znalazłem interesujący głos w tej dyskusji. Obejrzałem „Lolo”, całkiem niezły film, nazwijmy go tu komedią laktacyjną. Jeśli chcesz pośmiać się z głupawej historii o trudnych związkach, to świetny wybór. A jeśli chcesz zastanowić się nad kondycją współczesnej męskości, czymkolwiek ona jest, to tym bardziej warto.

Czy to niesforni chłopcy nie chcą się uniezależnić od matek, czy może to matki nie chcą odkleić ich od cyca? Takie pytanie stawia Julie Delpy w tym obrazie. I jak to bywa w dobrym filmie – nie odpowiada na nie.

lolo_6

Pracująca w branży modowej Violette (Julie Delpy) ma czterdzieści parę lat i nastoletniego syna Eloi zwanego Lolem (Vincent Lacoste). Jest inteligentną kobietą, która dobrze sobie radzi w życiu, ale nie potrafi stworzyć poważnego związku z żadnym mężczyzną. Zamiast tego poświęca się rozpieszczaniu synka, który uważa taki stan rzeczy za normę. Violette co dzień gotuje mu jajeczka (dwa, żeby było bardziej symbolicznie), całuje i pieści. A do tego chętnie zapuszcza się w tereny hipochondrii i paranoi. Lolo – niegłupi cwaniaczek – skrzętnie to wykorzystuje. Utrzymuje ją w stałym przekonaniu, że jest centrum jej świata i w ogóle że jest półbogiem. Oboje uważają go za obiecującego artystę, zranionego przez życie. Lolo nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z takiego układu i jest przygotowany na główne zagrożenie: mężczyznę, w którym jego matka mogłaby się zakochać.

Wtedy Violette poznaje prowincjonalnego informatyka. Jean-Rene (fenomenalny Dany Boon) jest chodzącym dobrem, ucieleśnieniem łagodności i naiwności. Nieco go przeraża wielki świat Paryża, w którym Violette czuje się jak ryba w wodzie. Gdy Lolo zdaje sobie sprawę, że między jego matką a Jeanem-Rene zaiskrzyło, wkracza profesjonalnie. Stosuje drobne oszustwa i manipulacje, by dowieść przed matką, że jej kochanek to wieśniak, którego należy się wstydzić. Jednak romans umacnia się, dlatego Lolo postanawia wytoczyć grubsze działa. Okazuje się, że w tajemnicy tworzy kartotekę wszystkich związków matki, które udało mu się zniszczyć w zarodku. Ma nawet punktację kochanków matki, a nocami śni o przysysaniu się do jej cyców. Oraz o tym, że jest od nich siłą odciągany przez jakiegoś faceta, prawdopodobnie ojca. Wszystko to zaczyna wyglądać na coraz większą paranoję.

Tymczasem związek naszych bohaterów kwitnie. Lolo i otoczenie Violette nie może w to uwierzyć. Wyniosła Paryżanka i prowincjonalny kujon? No cóż, Jean-Rene jest typem mężczyzny, którego nie da się nie kochać: to chodzące dobro z wielkim przyrodzeniem. A i Violette jest cudowna, gdy tylko odsunie jej się sprzed oczu paskudnego synalka i wyrzuci z głowy myśli o chorobach i lekarstwach. W końcu matka podejmuje trudną rozmowę z synem. On przysięga samodzielność i znalezienie pracy, a mądra kobieta odpowiada: „Więc nie ma problemu, żebym odeszła”.

Cała ta historia jest znakomitym tematem filmowym. Szkoda, że zrealizowano go nieco niezgrabnie. Sceny zakochiwania się naszej dojrzałej pary są niezbyt wiarygodne. Podobnie Lolo: w swoim zadufaniu i dążeniu do jasnego celu jest jakby zbyt oczywisty. Mało tu wyraźnych zwrotów akcji, choć nie brakuje śmiesznych scen. Tak jakby próbowano dojść najprostszymi punktami do jasno wytyczonego od początku finału. Film mógłby być dłuższy, może wtedy sceny nakreślone byłyby nieco bardziej subtelnie. Z drugiej strony to przecież komedia, trudno oczekiwać od niej delikatnych zagrań.

Aktorsko to jest wspaniały kąsek. Julie Delpy znakomicie zagrała silną kobietę, która w konfrontacji z własnym dzieckiem (od lat jedynym mężczyzną w jej życiu) słabnie jak chucherko. Vincent Lacoste jest rewelacyjny – jego Lolo to odrażający gówniarz, a przy tym zupełnie sympatyczny. Ale najlepszy w tej trójcy jest Dany Boon. Można spaść na podłogę ze śmiechu, gdy ogląda się go jako mieszkańca małego miasta, który przyjechał do Paryża i sądzi, że złapał pana Boga za nogi, bo ze swojego paskudnego mieszkanka widzi kawalątek wieży Eiffla. Najciekawsze w nim jest jednak to, że pod wpływem kobiety, którą pokochał, zmienia się w mężczyznę świadomego swojej wartości. Kogoś takiego, kto mógłby być dla Lola wzorem, gdyby tamten spróbował go posłuchać.

Ten film jest lekką komedią, ale także daje do myślenia. Bo nieoddzieleni od cyca chłoptasie to przecież światowy problem naszych czasów. Warto zastanowić się, skąd bierze się to zjawisko i jak mu przeciwdziałać. Między moją żoną a mną zawiązała się dyskusja: według Mo to oczywiście wina egoizmu facetów, a moim zdaniem winne są matki, które ich na egoistów wychowują. Wydaje się jednak, że problem jest głębszy. Kobiety wychowują synów, którzy nie potrafią stanąć na wysokości zadania, bo same nie mają wzorów męskości. Mężczyźni od nich odchodzą, odchodzili także od ich matek, nie miały więc mężczyzny jako punktu odniesienia. A przecież nie ma żadnego wzoru mężczyzny, jak nie przymierzając metr z Sevres. Z drugiej jednak strony kobiety rozpieszczają mężczyzn – zarówno dorosłych, jak i synów – tak jakby facet był nie wiadomo czym, darem niebios czy jakimś boskim zlitowaniem. I kogo tu winić za taki stan rzeczy? Chyba jednak obie płcie, albo wręcz takie czasy, w których samiec nie jest już wcale potrzebny. „Lolo” to film zrobiony przez kobietę dla kobiet, ale to raczej mężczyźni mogliby wyciągnąć z niego naukę. Bądźcie wzorem! Trudno powiedzieć czego dokładnie, skoro od lat już nie wiemy, kto to jest mężczyzna. Ale chyba wystarczy być dobrym człowiekiem, kochać swoją kobietę i swoje dzieci, no i generalnie coś potrafić, czyli być w czymś wzorem do naśladowania. I zamiast prawić dyrdymały o kryzysie męskości – spróbować mu w ten sposób zaradzić.

Takie myśli trzymają się mnie po obejrzeniu komedii laktacyjnej „Lolo”. To lekki film, bardzo zabawny i znakomicie zagrany. A kiedy głębiej nad nim pomyśleć, jest tu dużo więcej treści, niż się początkowo zdawało.

„Lolo”
Polska premiera – czerwiec 2016
Scenariusz i reżyseria: Julie Delpy
Występują: Julie Delpy, Dany Boon, Vincent Lacoste i inni

lolo_3 lolo_1 lolo_5 lolo_4

2 uwagi do wpisu “Kryzys męskości. Recenzja filmu „Lolo”

  1. Jak na komedię to sporo tych spostrzeżeń. Namówiłeś mnie, obejrzę. Ja się zastanawiam… co jeżeli Lolo byłby Lolem nie mniej lolowatym także w pełnej, zdrowej ( ha ha ha, pokażcie mi takie cudo ) rodzinie? Czy nie od zawsze pojawiali się delikwenci nieżyciowi z kompleksem Edypa? Czy to determinują, ekhym, „nasze czasy”? Może w innej czasoprzestrzeni byłby trochę bardziej zakamuflowany, może mniej, ale na ile taki sposób zaspokajania swoich potrzeb to po prostu cecha charakteru na którą nie ma wpływu świat zewnętrzny a na ile nabyta umiejętność? Ale co ma do tego, na litość boską, karmienie piersią? Może dowiem się po obejrzeniu filmu.

    Polubione przez 1 osoba

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s