Bęben #2

Wbrew pozorom ten tekst nie będzie o brzuchu. Ten przymiot każdego szczęśliwie żonatego ponadtrzydziestolatka przyjmuję jako oczywistość, która nie jest warta posta. W tym tekście będzie o perkusji. Czyli głównym bohaterze dwóch spośród najważniejszych filmów ostatnich lat. 

„Whiplash” to film bardzo dobry, ale „Birdman” jest absolutnym cudem kinematografii. Oprócz niesamowitego sposobu kręcenia, to jest po prostu świetna historia o człowieku, jego potrzebach, myślach, marzeniach, spełnieniu i niespełnieniu. A zwłaszcza o spełnieniu i niespełnieniu w aktorstwie. I choć to nie jest opowieść o perkusiście ani nawet nie o muzyku, bębny grają tu istotną rolę.

Pewien amerykański aktor, znany z roli superbohatera człowieka-ptaka, postanawia odrodzić się w sztuce, wystawiając ambitny spektakl na Broadwayu. Riggan Thomson (świetny Michael Keaton) próbuje udowodnić sobie i światu, że znaczy więcej niż Birdman. Wystawia „O czym mówimy, gdy mówimy o miłości” Raymonda Carvera w jednym z najważniejszych teatrów na Manhattanie: St. James Theatre. Na każdym kroku mierzy się ze swoimi ambicjami i wizerunkiem, ale także z córką (wredną bo wrażliwą), byłą żoną (oboje chyba żałują rozstania), brakiem kasy, no i oczywiście obawami związanymi z premierą. Wraz z kamerą wchodzimy w jego głowę, w której siedzą oni dwaj: Riggan i Birdman. Siedzą i prowadzą dialog. Praktycznie przez cały czas.

Ten film ma wiele warstw, powiązanych ze sobą i przeplatających się. Są wśród nich trudy reżysera/producenta na Broadwayu, bo Riggan martwi się nie tylko o przyjęcie sztuki przez krytykę i publiczność, ale też o to, by nie zbankrutować. Innym takim wątkiem są stosunki Birdmana z córką, fenomenalnie zagraną przez Emmę Stone. Jeszcze innym tematem są kompleksy artysty-gwiazdora. Kiedyś będę musiał przyjrzeć się dokładniej wszystkim tym warstwom, ale dziś interesuje mnie bęben. Otóż napięty, nerwowy klimat filmu podkreślany jest wstawkami perkusyjnymi. Czasem są zagrane zza kadru, a czasem pojawia się anonimowy perkusista, uliczny grajek, który dokłada się do napięcia w głowie Riggana. A może ten bębniarz też siedzi w jego głowie! Może Riggan jest owładnięty rytmem, który porządkuje mu życie i napędza do działania? Muzykę do „Birdmana” napisał Antonio Sánchez (na zdjęciu) – meksykański perkusista, znany z koncertowej współpracy z Patem Methenym, Chickiem Coreą, Michaelem Breckerem i innymi muzykami jazzowymi. Soundtrack nagrano w całości na perkusji, przez co nie został uznany przez Amerykańską Akademię Filmową za pełnoprawną ścieżkę dźwiękową i nie mógł startować w amerykańskich konkursach. Co za debile!

Michael Keaton gra zmęczonego swoim wizerunkiem aktora, który chciałby pokazać się światu jako wielki artysta. Oglądałem wiele wywiadów z Keatonem, w których pytano go o to, czy ta rola jest rozliczeniem z jego wizerunkiem jako Batmana (film Tima Burtona z 1989 roku). Odpowiadał, że te role nie mają ze sobą nic wspólnego, ale chyba coś jest na rzeczy. W każdym razie Keaton jest wiarygodny z każdej strony: aktora z ambicjami zawodowymi, niezbyt doskonałego ojca i męża, wrażliwego samotnika walczącego z własnymi myślami. Keaton twierdzi, że była to najtrudniejsza rola w jego życiu, a także najbardziej odległa od jego osobistego charakteru. Ponadto wiązała się z raczej nietypowymi wyzwaniami aktorskimi, na przykład spacerem po Times Square w majtkach (scenę kręcono grubo po północy, a większość widocznych ludzi to statyści). Ale jak wiele dobrych filmów, także ten stoi rolami drugoplanowymi. Edward Norton jako aktor-gwiazdor, który da się pokroić za sztukę i prawdę na scenie, jest rewelacyjny. Zach Galifianakis zaskoczył mnie kompletnie: to pierwsza poważna rola tego etatowego wariata Hollywoodu, jaką widziałem, i jest w niej znakomity! Ale najlepsza jest Emma Stone. Jej zbuntowana dziewczyna Sam, pełna własnych strachów, jest po prostu fenomenalna! Nawet jeśli nie widzieliście „Birdmana”, na pewno znacie najsłynniejszą scenę, w której Sam wygarnia ojcu, że tak naprawdę jego wielkie przedsięwzięcie nic nie znaczy: Robisz sztukę napisaną 60 lat temu, dla tysiąca bogatych białych starców, którzy myślą tylko o kawie i ciastku po wyjściu z teatru. Bądźmy szczerzy tato, nie robisz tego dla sztuki, tylko dlatego, że chcesz znów poczuć się potrzebny. Nie jesteś potrzebny, zrozum to. Stone przechodzi tu od znudzenia do wściekłości, a wreszcie do żalu, że się zagalopowała. Wtedy próbuje okazać ojcu nieco wspierającego ciepła, ale chyba nie bardzo potrafi, bo sama nie jest rozliczona ze swoimi uczuciami. Coś niesamowitego. Dla samej Stone warto obejrzeć ten film kilka razy. Aktorka opowiadała później w wywiadach, że praca na planie była dla niej wyzwaniem. Sądziła, że nie potrafi udźwignąć roli Sam, ale reżyser Alejandro Iñarritu wymagał powtarzania scen aż do skutku. Stone mówi: Alejandro jest genialny. On ma wbudowany detektor prawdy. Nie da się go oszukać czy oczarować. Wszystko musi być prawdziwe. Kiedy zaczynałam grać jakąś scenę, myślałam: Boże, będę żałosna. I byłam żałosna. Ale okazywało się, że to ujęcie było najlepsze. Ten film odmienił moje życie. Nic dziwnego, że Iñarritu zgarnął najważniejsze światowe nagrody za ten obraz: Oscara za reżyserię, za scenariusz (który napisał wspólnie z trzema innymi autorami) oraz oczywiście za najlepszy film roku. W pełni się z tym zgadzam. Choć jego następny film, „Zjawa”, dzięki któremu Leonardo DiCaprio zdobył w tym roku swojego pierwszego Oscara, był moim zdaniem nudny jak flaki z olejem.

Mówiąc o „Birdmanie”, nie można nie wspomnieć o genialnym sposobie kręcenia tego obrazu (Oscar 2015 za zdjęcia). Cały film wygląda, jakby był jedną długą sceną. Oczywiście tak nie jest, ale cięć prawie nie widać, a przy tym jest to wciąż normalny żywy film, zrobiony kamerą, która chodzi w ślad za aktorami. Scenariusz musiał być szczegółowo rozpisany na bardzo długie sceny, a aktorzy byli zmuszeni do grania za jednym podejściem scen złożonych z nawet piętnastu stron tekstu!* Pionierem tego rodzaju scen był sam Alfred Hitchcock (film „Sznur” z 1948 r.), ale Iñarritu doprowadził to do perfekcji. A należy pamiętać, że grafika komputerowa jest tu ograniczona tylko do scen latania i innych nawiązujących do postaci Birdmana. Coś genialnego. To jest prawdziwy film. Z klimatem, który tworzy aktor, kamera oraz muzyka. Czyli te bębny. Niepokojące, nerwowe, jakby podkreślające chaos panujący w umyśle Riggana. Bo wszystkie sceny w tym filmie są jakby skrótami myślowymi w głowie człowieka, któremu stale towarzyszy jakiś solidny, osadzony perkusyjny beat.

* Keaton i Norton bawili się w notowanie, który aktor zrobił najwięcej błędów w tekście. Wygrała Emma Stone. Najmniej błędów zrobił Galifianakis. 

3 uwagi do wpisu “Bęben #2

  1. ,,Birdmann” namieszał mi w głowie i sprawił, że jeszcze długo po jego obejrzeniu analizowałam, czego tak naprawdę byłam świadkiem, bo film naprawdę mnie wciągnął.

    Polubienie

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s