Na co dzień „robię w reklamie”. Ostatnio znów pracuję strasznie dużo. Eventy, materiały, piary, onlajny, ateele i beteele śledzą mnie w dzień i w nocy. Lubię to, ale ostatnio naprawdę mam dosyć. I właśnie dziś, po wyjątkowo stresującym dniu w pracy postanowiłem trochę popsioczyć na marketing.
Człowiek bierze kredyt. Za ten kredyt wynajmuje biuro, kupuje jeepa cherokee i osiem skrzynek smirnoffa. Kiedy smirnoff się kończy, okazuje się, że dżip jest rozbity, biuro zarzygane, a kredyt trzeba zwrócić. Wtedy bierze się drugi kredyt – trzy razy wyższy od poprzedniego. Z tego spłaca się pierwszy kredyt, kupuje się dżipa grand cherokee i szesnaście skrzynek absolutu. Kiedy mniej więcej połowa smirnoffa czy absolutu pozostaje jeszcze niewypita, w człowieku budzi się mania wielkości i facet zamawia sobie klip reklamowy. W tej chwili z krzaków wyłaniamy się my.
Książka „Generation P” Wiktora Pielewina opowiada o facecie, który przypadkiem trafia do branży reklamy i wyżywa się, pisząc bzdurne scenariusze reklamowe, które znakomicie się sprzedają. To kompletna nabijka, zwłaszcza że rzecz dzieje się w Rosji lat dziewięćdziesiątych, ale coś w tym jest. Marketing ma w sobie coś z oszustwa. Tyle tylko, że to najmniejsze społeczne oszustwo wśród wszystkich oszustw świata.
Zadzwonię do ciebie na pager, zdejmiesz go z paska i popatrzysz na niego z ważną miną. Przez cały czas rób zapiski w notesie. Klient płaci dużą kasę za kawałek papieru i kilka kropel tuszu z drukarki – musi być przekonany, że przed nim za to samo zapłaciło mnóstwo innych ludzi.
Ludzie nie cierpią marketingu. Jeśli cokolwiek w jakimkolwiek przedsiębiorstwie nie zadziała, ktoś zostanie źle obsłużony, albo usługa będzie niezgodna z oczekiwaniem, większość ludzi zareaguje tak: „Musicie tu poprawić marketing”. Rany, jak mnie zapienia coś takiego. Wszystko, czego nie potrafią konkretnie określić, ludzie wrzucają do jednego wora pod tytułem „marketing”. A jednocześnie gdyby ktoś miał powiedzieć, co tak naprawdę robi w firmie dział marketingu, nie potrafiliby powiedzieć. Dlatego zdecydowanie wolę ludzkie określenie „reklama”, choć to oczywiście uproszczenie. Inna rzecz, że większość ludzi uważa, że marketing po prostu nie robi nic. A przy tym sądzą, że zrobiliby to lepiej. Czy to nie zabawne?
– Widziałeś ile tu jest pięter?
– Widziałem.
– No właśnie. Przestrzeń rozwojowa nieograniczona.
To postrzeganie marketingu jest winą samych marketingowców. Za nazbyt ważnych się mamy. W teorii zatrudnienie, polityka cenowa, siatka dystrybucji, zarządzanie produktem to elementy marketingu. Znaczyłoby to, że większość ludzi w firmie zajmuje się niczym innym, tylko marketingiem: sprzedaż to marketing, zarządzanie przedsiębiorstwem to marketing, organizacja magazynu, księgowość i logistyka to marketing. Bzdura. Marketing to fizyczna praca polegająca na tym, żeby o marce czy produkcie się mówiło. Takie jest moje zdanie, zdanie praktyka z biura, sprzed komputera. Nie studiowałem marketingu ani zarządzania, moje doświadczenie jest czysto praktyczne. Przeczytałem oczywiście parę książek na ten temat, prenumeruję pisma branżowe i zaglądam na portale o nośnikach i mediach. Wszystko to jest ciekawe, ale to tylko literatura. Niewiele ją odróżnia od Wiktora Pielewina.
– Po co masz się dokształcać? Im mniej wiesz, tym lżej ci się oddycha.
– Dokładnie. – powiedział Tatarski, pomyślawszy w duchu, że jeśli Davidoff zacznie wypuszczać ultra lighty, będzie to doskonałe hasło.
CDN
Cytaty: Wiktor Pielewin „Generation P” (1999)
Oglądałam, dziwny film. Bardzo dziwny. Choć jestem w stanie uwierzyć, że było tak w latach 90 w agencjach reklamowych.
PolubieniePolubienie
Ups, sorry, jaki film? Chodzi Ci o „Generation P”? Nie wiedziałem że jest film, czytałem tylko książkę 🙂
PolubieniePolubienie
Jest film 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! 😀
PolubieniePolubienie