American dream #2

Ostatnio zasypuję moich szanownych czytelników tekstami na jeden temat: jak to bardzo ten rok będzie dla mnie przełomowy. Spełniają się moje marzenia. Od marzenia do spełnienia – amerykański sen po prostu! I w ramach przekory przypominają mi się filmy o wręcz odwrotnej wymowie.

menwhostareatgoats_1

Po obejrzeniu „Burn after reading” przez tydzień bolała mnie przepona od ciągłego rechotu. Ale on jest najmądrzejszym filmem na świecie przy „Człowieku, który gapił się na kozy”. Mógłby to być film braci Coen, ale nakręcił go niejaki Grant Heslov – aktor, reżyser oraz partner producencki George’a Clooneya. Ten ostatni gra w „Człowieku…” bodaj najważniejszą rolę. To w trzech czwartych komedia, a w jednej czwartej dramat. Opowiada o specjalnym oddziale amerykańskiej armii, który ktoś stworzył dlatego, że uwierzył, iż można praktycznie wykorzystać zjawiska paranormalne. Praktycznie? W przypadku wojska praktycznie oznacza: wykorzystując pieniądze podatników do zajebiście dobrej zabawy oraz umacniania władzy. Uważam, że wojsko właśnie na tym polega, a całą patriotyczno-utylitarną otoczkę wymyślono, żeby zamydlić oczy wyżej wymienionym podatnikom. Jeśli ktoś próbuje zrobić komedię na temat wojska, musi z tego wyjść trochę dramat.

Zawiedziony dotychczasowym życiem dziennikarz Bob (Ewan McGregor) trafia do Iraku śladem historii o tajemniczym oddziale specjalnym. Dowiaduje się o nim przypadkiem i przypadkiem wkręca się w jego historię, i to na tyle, że nie ma już odwrotu. Żołnierze tajemniczego pułkownika Billa Django, wiecznie upalonego świrusa (genialny Jeff Bridges), mają walczyć siłą umysłu, woli czy czego tam jeszcze. Ćwiczą przenikanie przez ściany, przesyłanie myśli na odległość i zabijanie za pomocą intensywnego spojrzenia. Czy im to wychodzi – to jest raczej kwestią nastawienia.

A propos McGregora – gość nigdy mi się nie podobał, ale ostatnio zaczynam go doceniać. Dobry aktor to jest. Jego postać Bob od początku sądzi, że grupa Djanga to banda świrów. Najbardziej utalentowanemu z nich, Lynnowi Cassady (granemu przez Clooneya), udało się kiedyś wzrokiem uśmiercić zwierzę. Potem wszyscy próbowali mu dorównać. Cassady relacjonuje to Bobowi w takich cudownie durnych dialogach:

  • Ćwiczyliśmy między innymi dim mak.
  • Co?
  • Dim mak. Śmiertelny dotyk. Zabija człowieka. Jeden taki został dotknięty przez naszego żołnierza i umarł.
  • Wtedy? Na miejscu?!
  • Nie, jakieś 18 lat później. To najgroźniejszy element dim mak: nigdy nie wiesz, kiedy zadziała.

Albo taka prześmiewcza jazda:

  • Jesteśmy rycerzami Jedi.
  • Jesteście wariatami?
  • Wolimy określenie widzący na odległość.

W ostatniej części ten film okazuje się wyjątkowo smutny. Mówi o niespełnionych marzeniach, zawodach życiowych i zawiedzionej wierze w to, że będzie dobrze. Taki amerykański sen na opak. Jeden jest ćpunem (Bridges), drugi śmiertelnie chory (Clooney), trzeci ma złamane serce (McGregor), a czwarty jawnie wykorzystuje wszystkich pozostałych (Kevin Spacey). Wszyscy tkwią w tej wspólnej iluzji, bo nie mają nic i nikogo innego. Potrzebują identyfikacji z grupą, akceptacji i wiary, że są kimś ważnym. Tak jak bohaterowie „Tajne przez poufne”. I tak jak wszyscy z nas. Pierwsze zdanie tego filmu brzmi: Więcej z tego jest prawdziwe niż sądzisz. Oto prawdziwy amerykański sen.

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s