Lubię klasyczny teatr – nastawiony na człowieka, prawdziwe emocje, ukrywane i jawne dramaty, ludzkie śmiesznostki i śmieszności. Ale istnieją różne koncepcje teatru, wśród nich takie, które mnie całkiem odrzucają. A może nie powinny.

Teatr, jak i w ogóle cała sztuka, jest po to, żeby łamać konwencje. Burzyć ustalony porządek. Także formalny. Dlatego tu i ówdzie rodzą się pomysły, które mają wprowadzić coś nowego na scenę. W moim odczuciu najczęściej kończy się na wygłupach. Ni stąd ni zowąd zrozumiałem, że odcień tych odczuć zależy od odbiorcy. Jak ze wszystkim, jednemu podoba się jedno, drugiemu drugie i tyle na świecie opinii, ile ludzi.
Ostatnio widziałem „Soup City” w Teatrze Mazowieckim i odebrałem tę sztukę jako rodzaj eksperymentu. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z formą, w której połączono grę aktorską z lalkami. Znam teatr lalek, w którym aktorów nie widać, i teatr aktorski, w których lalki są co najwyżej rekwizytami. Tutaj były pełnoprawnymi postaciami. Gdy troje aktorów gra kilkanaście postaci, trudno zachować porządek i logikę, o ile w ogóle jest to możliwe. Tu udało się to właśnie dzięki połączeniu gry aktorskiej z marionetkami. Było to zrobione ze smakiem i humorem – takie eksperymenty lubię!
Jakiś czas temu byłem też na przedstawieniu Teatru ME/ST pod tytułem „Transemocje”. Zaintrygował mnie tytuł. To spektakl, w którym grają trzy kobiety, pozbawiony tekstu. Każda scenka polegała na tym, że postaci siedziały na krzesłach i wyrażały kolejne uczucia, najwyraźniej pod kierownictwem postaci siedzącej w środku. Okazało się, że pozostałe aktorki nie wiedziały, jaką emocję będą grać za chwilę. Idea ciekawa, prawda? Wyglądało to wszystko płynnie. Problem w tym, że było to zupełnie pozbawione sensu. Granie jakiejś emocji dla samego grania, dla samej emocji? Przecież uczucia wynikają z czegoś. I czymś owocują. Człowiek nigdy nie przeżywa czegoś tylko dla samego przeżywania – każde nasze uczucie ma jakąś przyczynę i jakieś konsekwencje. Takie sztuczne granie emocji dla samego grania przypominało mi nieudolne etiudy teatralne, które wystawialiśmy w szkole aktorskiej. Oczywiście, nie można tych dwóch rzeczy porównywać – spektakl „Transemocje” jest grany przez profesjonalne aktorki. Tyle że jak dla mnie jedyny sens, by na nie patrzeć, wynikał z tego, że były pięknymi kobietami. W sensie teatralnym to nie było nic więcej niż machanie rękami.
Jakże się zdziwiłem, gdy zostałem na dyskusji po spektaklu. Nigdy nie biorę udziału w tego rodzaju spotkaniach, uważam wręcz, że coś takiego nie ma prawa istnieć. Nie rozumiem po co twórcy chcą dyskutować z odbiorcami. Żeby wprowadzać poprawki do spektaklu? Powinni być pewni swojej roboty. Powinni wiedzieć, że to, co pokazują jest skończone i dobre – inaczej w ogóle nie wolno im tego wystawiać. W dyskusjach po spektaklu chodzi tylko o to, że twórcy chcą zostać pogłaskani przez widzów. I w tym przypadku zostali pogłaskani – większości się to podobało. Początkowo myślałem, że tylko kobietom, i że to wynika z ich rzekomo głębszej wrażliwości, ale nie, faceci też chwalili spektakl. Inna rzecz, że może robili to dla swoich kobiet – bo mieli swój prywatny cel, osiągnięty później w pościeli. To zresztą nieważne, czy się podoba, czy nie. Ważniejsze jest to, czy spektakl ma sens, czy prowadzi do refleksji. A do jakiej refleksji miałoby prowadzić samo odgrywanie emocji, bez normalnych ludzkich okoliczności towarzyszących tym emocjom?
Czy nie lepiej przedstawiać ludzi, ich rozterki i sposób, w jaki sobie radzą z problemami? Ostatnio widziałem spektakl „Udręka życia” izrealskiego pisarza Hanocha Levina. Wersję, którą widziałem, wyreżyserowaną przez Jana Englerta, udostępniła genialna internetowa biblioteka Narodowego Instytutu Audiowizualnego – NINATEKA. Gra tu troje wybitnych aktorów: Janusz Gajos jako Jona, Anna Seniuk jako jego żona Lewiwa i Włodzimierz Press jako ich przyjaciel Gunkel. Każda rola jest rewelacyjna, a Press po prostu przechodzi samego siebie. To nie jest żaden eksperyment. To jest gruntownie przemyślane i porządnie zagrane przedstawienie, w którym człowiek jest na pierwszym planie. Tu są emocje prawdziwe, a nie udawane, transponowane, transportowane czy transseksualne. Tutaj mówią żywi ludzie, którzy coś przeżywają, rozliczają się ze sobą po latach wspólnego życia, po latach zawodów i latach miłości. Kłócą się tak jak każde normalne małżeństwo, i tak jak w każdym normalnym małżeństwie „to drugie” nie bardzo wie, czego od niego chce „to pierwsze”. Jona budzi się w środku nocy, by wreszcie rozliczyć się ze swoim życiem. Wygarnąć swojej żonie. Podziękować jej za wspólne lata. I naprawdę się z nią pożegnać. Aktorsko, reżysersko i tekstowo to jest coś absolutnie doskonałego. Dodam, że radiowa Dwójka niedawno wystawiła ten spektakl w obsadzie: Mariusz Benoit/Stanisława Celińska/Jerzy Łapiński. Nie słyszałem jeszcze, mam jednak nadzieję, że wkrótce znajdę tę audycję w internecie. I polecam to samo wszystkim.
Nie trzeba eksperymentować, żeby robić dobry teatr. Ale jeśli się robi dobry teatr, można sobie spokojnie poeksperymentować.
Nie do końca się zgadzam. Eksperyment jest czymś, czego skutki przewidywać możemy, ale nie jesteśmy w 100% pewni tego, jak publika zareaguje i czy to w ogóle wypali. Nie wiem czemu dyskusje według Ciebie powinny być zakazane, każdy ma inny sposób patrzenia i rozumienia, a twórcy też są ciekawi tego, jak ich spektakl został odebrany z drugiej strony. I co w tym złego, że chcą coś ulepszyć po rozmowie z widzami? Większość twórców tak robi, przynajmniej takich, którzy mają na względzie swoją publikę i to, że to dla nich grany jest spektakl, a nie dla własnego artystycznego ego. Nie widziałam tego spektaklu, o którym piszesz (Transemocje), więc ciężko mi się wypowiedzieć na temat jego walorów, natomiast sam opis brzmi niezwykle ciekawie i intrygująco, a jeśli dochodzi do tego improwizacja, to tym bardziej jestem ciekawa 🙂 A skoro większości się podobało to może, aż tak złe to nie było, tylko Tobie do gustu nie przypadło i tyle? Po cóż od razu te insynuacje, że na siłę ktoś kogoś głaskał po główce, bo spodziewał się nagrody 😛 Czasami tysiąckrotnie więcej refleksji przynosi brak słów, niż jakiś wielki monolog 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ha! Dziękuję za uwagę, prawdopodobnie masz rację. Kajam się. Serio.
PolubieniePolubienie
Ale wiesz, właśnie trochę o to chodziło. Mam problem z przyjęciem do wiadomości, że komuś może się podobać coś, co mi się nie podoba. A przecież w sumie w tym jest urok świata!
PolubieniePolubienie