Kulturalnie po kulturach #2

Skaczę od kultury do kultury, odwiedzając moje ukochane miasto dzieciństwa: Berlin.

Ten wpis jest kontynuacją tego wpisu

Następnego dnia wracam do Warszawy. Ponieważ dworzec Hauptbahnhof jest remontowany, pociągi do Polski odjeżdżają z Ostbahnhof. Kiedyś, za czasów komunistycznych, ten dworzec też nazywał się Hauptbahnhof, bo był głównym węzłem kolejowym w Berlinie wschodnim. Po połączeniu wrócił do przedwojennej nazwy Dworzec Wschodni. Przez wiele lat „nowych czasów” Berlin nie miał w ogóle dworca głównego. W 2006 roku, po latach przepychanek, w miejscu dawnego Lehrter Bahnhof otwarty został Hauptbahnhof. Wiązała się z nim niemal tak samo głośna afera, jak z budową nowego berlińskiego lotniska, które mimo wieloletnich opóźnień wciąż nie jest otwarte. Architekt, który zaprojektował dworzec, oskarżył inwestora o nietrzymanie się projektu. Precedensowa sprawa o naruszenie praw autorskich została przez niego wygrana, a prezes kolei, które były inwestorem w tej budowie, tak się wściekł, że zagroził przeniesieniem centrali kolei – źródło kolosalnych podatków dla landu Berlin – do Hannoveru. Co nie zmienia faktu, że Hauptbahnhof jest zupełnie niezwykłą budowlą i imponującym projektem urbanistycznym. Choć przez wielu Berlińczyków uznawany jest za kuriozum współczesnej architektury, pasujące do miasta jak pięść do oka.

Ale ja jadę na Ostbahnhof. Mam prawie godzinę do pociągu, wybieram się więc na sentymentalny spacer po kulturze Ossi. Niemcy nie mają kompleksu komuny, tak jak my. Wspominają ją po prostu z rozrzewnieniem! To dziwne, bo u nich też działy się rzeczy dramatyczne – co najmniej 138 osób zostało zastrzelonych podczas próby ucieczki do Berlina Zachodniego (są statystyki mówiące nawet o ponad 200 ofiarach). Wypuszczam się ulicą Komuny Paryskiej w kierunku Alei Karola Marksa, by spojrzeć w lewo kierunku budynków na Straussberger Platz i w prawo w kierunku Bramy Frankfurckiej (chodzi o ten Frankfurt przy polskiej granicy) oraz ulicy Warszawskiej. Niedaleko stąd mieszkałem, na placu Zjednoczonych Narodów. Gdy tam zamieszkałem, nazywał się jeszcze Placem Lenina. Przed moim domem stał gigantyczny posąg sowieckiego władcy. Postawiono go tam w 1970 roku, na setną rocznicę urodzin Włodzimierza Ilicza, i stał do 1991 roku. To właśnie ta rzeźba* leci nad miastem w filmie „Goodbye Lenin”, podwieszona pod kolosalnym helikopterem. W rzeczywistości pozbyto się towarzysza całkiem po cichu, ale jeszcze kilka lat później stał wielki granitowy cokół po nim. Dziś na tym miejscu jest całkiem przytulny placyk z drzewami i klombami.

Bohater powieści Aldousa Huxleya nie umie sobie poradzić z otaczającą go rzeczywistością. „Nowy wspaniały świat” kończy się opisem obracających się powoli stóp wisielca. Czytając to, oczami pamięci zobaczyłem właśnie tę helikopterową scenę z „Goodbye Lenin”: granitowy posąg Lenina, z ręką wycelowaną w widza, majestatycznie leci nad ulicami, zwisając jak wyrzut sumienia. Obserwuje to kobieta, którą rodzina utrzymuje w przekonaniu, że nic wokół się nie zmieniło, że wciąż żyje w państwie udawanego dobrobytu. Dla mnie Berlin zawsze pozostanie symbolem osobistego przejścia – z dzieciństwa w dorosłość, z komuny w kapitalizm, z kultury „wschodu” w kulturę „zachodu”. Niesamowite, jak dziwne rzeczy potrafią się człowiekowi kojarzyć z sielskim dzieciństwem.

goodbye-lenin

* Tak naprawdę to nie ta sama rzeźba, jak widać na zdjęciach w tym wpisie.

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s