Ten film to udana próba przełożenia „Małego księcia” na obecne czasy. Związek z książką Antoine’a de Saint-Exupery’ego jest luźny, bo to głównie opowieść o rodzicielstwie, priorytetach życiowych i korporacyjnych nawykach. Jakimś cudem to się znakomicie zgrywa, pewnie dlatego, że „Mały Książę” jest książką tak uniwersalną.
Moja pierwsza przygoda aktorska wydarzyła się, gdy miałem 12 lat. Na przedstawieniu szkolnym „Małego Księcia” w podstawówce zagrałem lisa. Do dziś pamiętam piąte przez dziesiąte rolę: Musisz być odpowiedzialny za to co oswoiłeś. Tak naprawdę nie rozumiałem tych słów, i do dziś tak jest, ale nadal tak samo mnie wzruszają. Nie mam pojęcia czemu. Bo tej książki chyba wcale nie trzeba rozumieć. Dobrze widzi się tylko sercem; najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Film zaczyna się z dwiema bohaterkami: nadambitną korpo-matką i podobną do niej toczka w toczkę córką. Obie są wyzute z uczuć, idealne jak dwie mrówki-robotnice i w swojej idealności absolutnie przeciętne. Wstają zawsze o tej samej porze i przystępują do serii zadań zaplanowanych na dany dzień, jak roboty realizujące program „Rodzina 21. wieku”. Rodzina, tak, dwuosobowa. Matka zaplanowała doskonałą przyszłość dla swojej córeczki: wszystko rozrysowała na planie zajmującym całą ścianę i wypełniającym każdy dzień, każdą godzinę, każdą sekundę życia. Dorośli są zakochani w cyfrach. Chodzi o to, by córka stała się taka jak ona: korporacyjnym pionkiem, który ma poczucie, że jest ważnym człowiekiem. Córka chce tak żyć, bo nie widzi innego sposobu. Trudno by dziecko rozumiało, że to wcale nie jest życie, a jedynie realizacja projektu życie. Projektu, który pomaga nie rozpaść się na kawałki, bo ma się złudzenie, że to „życie” ma jakikolwiek sens.
Z tego 21-wiecznego stuporu dziewczynkę wyrywa sąsiedztwo przedziwnego domu z innej epoki. Okazuje się, że mieszka tam starszy pan, prowadzący żywot całkiem przeciwny to matczynego planu: uprawia rośliny, słucha jazzu z patefonu, hoduje zabawkowego lisa i składa samolot, który wygląda jakby nigdy nie miał polecieć. Są wakacje. Plan przewiduje przygotowania do egzaminu do prestiżowej szkoły, tymczasem dziewczynka spędza dzień za dniem ze swym nowym przyjacielem. To on opowiada jej historię chłopca, Małego Księcia, którego spotkał kiedyś na pustyni, gdy zepsuł się jego samolot. Po każdym dniu bohaterka zaznacza zrealizowanie poszczególnych zadań, wiedząc, że matka i tak nie sprawdzi efektów – przecież liczy się jedynie papierkowa realizacja planu. Sama tymczasem sypia z gałgankowym lisem (to ja!) i śni o czarodziejskich przygodach chłopca, którego nie ogranicza nic. Gdy przestaje bez przerwy przyswajać ciągi cyferek, a zamiast tego zaczyna operować uczuciami, otwiera się i buntuje przeciwko życiu ustalonemu przez mamusię. To wtedy padają pierwsze słowa na temat ojca dziewczyny: „Jesteś już taka jak on, za chwilę całkiem znikniesz!”. Matkę zatyka i wtedy z nią też zaczyna się coś dziać. Ludzie? Wiatr nimi miota. Nie mają korzeni – to im bardzo przeszkadza.
Tchórzostwo – to nasze największe zagrożenie. Przez nie matka nie potrafi być naprawdę matką, a zamiast tego woli planować. Łatwiej planować niż rozmawiać i być, bo do tego należy okazać uczucia. Także tchórzostwo powoduje ojcem, który co roku przesyła (nie wręcza, a przesyła!!) córce identyczny prezent: szklaną kulę ze sztucznym śniegiem i wieżowcami, podpisaną „Całusy, tata”. Tchórzostwo powoduje niektórymi rodzicami ze szkoły moich córek, którzy prowadzą dziecko do lekarza, by wydał orzeczenie o tej czy innej dysfunkcji, zamiast poświęcić czas na jego problemy i potrzeby. Z powodu tchórzostwa staramy się wszyscy być identyczni, przykładamy do siebie korporacyjną formę. Boimy się być sobą. Moi przyjaciele mają segment w nowobogackiej okolicy – idealnej dla korpoludków. Tylko że oni są przeciwieństwem korpoludków, oboje mocno artystyczni, z przedziwną, patchworkową, ale pełną miłości rodziną. Jak można się domyślić, bywają solą w oku dla sąsiadów, bo jak tak można, nie mieć skody lub audi i nie pracować w Mordorze? M. jest dziennikarką, K. jest fotografem i kogutem domowym (nie nabijam się!). Gdy obserwują sąsiadów, którzy z energią przystępują do Absolutnie Koniecznych Zadań Domowych, takich jak koszenie trawy kosiarką spalinową, albo mycie samochodu na podjeździe przed domem, zaśmiewają się do rozpuku. K. raz nawet podszedł do sąsiada zajętego szorowaniem karoserii i wręczył mu 20 zł, wskazując oddaloną o kilometr myjnię. Myślę, że takie kipienie energią też wynika z tchórzostwa. Daje poczucie, że jesteś ważnym człowiekiem. Jeśli przez pięć minut nie będziesz czegoś robić, stawiać szopy w ogrodzie czy biec do siłowni, może ci nie daj Boże przyjść refleksja, że twoje życie jest puste! Albo że twoje dzieci potrzebują uwagi i miłości, a nie tresury. Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez.
Film „Mały książę” zrealizowany jest efektownie. To jakby dwie kreskówki w jednej. Obrazy rodem z oryginalnej książki Exupery’ego, w których występuje Książę, Róża, Pan O Czerwonej Twarzy i inni, przeplatają się z nowoczesną kreskówką, jakby bardziej realistyczną, w której występuje matka i córka. Gdy wreszcie dziewczynka wsiąka całkiem w świat pilota, przechodzi w drugi film, bo potrzebuje pomocy Małego Księcia i postanawia go odnaleźć. Ta forma oraz magiczny klimat skojarzyły mi się z filmem „Kongres” sprzed kilku lat, nakręconym na podstawie powieści Stanisława Lema. Tam też przemieszane były dwie rzeczywistości, lecz tylko jedna była rysunkowa. Tutaj całość jest animowana, ale czy to bajka dla dzieci? Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich pamięta o tym. „Mały Książę” jest dla tych, którzy zapomnieli, jako instrukcja, jak sobie przypomnieć. A także dla prawdziwych dzieci: obu moim córkom się podobało! Emma powiedziała nawet „Prawie się rozryczałam”, bo rzeczywiście film jest wzruszający. W sumie niewiele ryzykowałem – wiedziałem, że moje mądre i wrażliwe dziewczyny odnajdą tu coś dla siebie. Po seansie nie wypytywałem ich szczegółowo o wrażenia. I tak bym nie zrozumiał. Dorośli nigdy nie potrafią sami zrozumieć. A dzieci bardzo męczy konieczność stałego objaśniania. Dorośli są naprawdę bardzo dziwni.
Cytaty kursywą pochodzą z: „Mały Książę”, Antoine de Saint-Exupery, 1943
Mały Książę (Le Petit Prince), Francja, 2015
Reżyseria: Mark Osborne
Scenariusz na podstawie powieści Antoine’a de Saint-Exupery’ego: Irena Brignull, Bob Persichietti
Kiedyś jeden starszy facet powiedział mi, że „Mały Książę” to taka książka, którą każdy choćby i siedząc na kiblu powinien przeczytać. Wtedy był dość ostro dziabnięty w myśl zasady „piję by zapomniec o tym, że piję” wtedy nie bardzo kumałem o co mu chodzi – po jakichś 20 latach zaczaiłem.A ten facet z początku wypowiedzi tak się zapominał w tym zapomnieniu, aż do końca
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czuję, że w tej Twojej historii kryje się coś więcej. Zachęcam do opowiedzenia. To chyba jest tak, że dobre historie takie jak MK przyciągają następne historie w życiu.
PolubieniePolubienie
Historia jakich wiele facet pił by zapomnieć aż się zatracił. Mam nadzieję, że tam gdzie teraz jest odnalzał spokój wreszcie.
PolubieniePolubienie
W Małym Księciu jest takie cudne zdanie: pustynia jest piękna dlatego, że gdzieś w niej kryje się studnia. Warto w to wierzyć. Tak jak w to, że tam, gdzie jest facet z Twojej opowieści, jest mu lepiej.
PolubieniePolubienie
Wiesz, miałam mieszane uczucia po obejrzeniu tego filmu, dlatego u siebie na blogu nawet o nim nie wspomniałam, bo mam wrażenie, że nadal staram się pojąć, czy jestem za, czy przeciw. Ale moje wrażenie zaraz po, a nawet w trakcie, było takie, że film był niepotrzebny. Że skoro dziś dzieci i dorośli nie chcą już czytać Małego Księcia, to nie należy chodzić na takie kompromisy, przekładając tej książki na obrazki, by do nich próbować dotrzeć. Niech tracą, bo i tak niczego nie zrozumieją, a przekaz – w porównaniu z książką, był dla mnie – paradoksalnie właśnie przez nadmiar treści, która jest już interpretacją, uproszczeniem, upychaniem tego, co ważne, a czego nie widzisz, jeśli nie patrzysz uważnie – w coś, co ci na siłę próbują wtłoczyć do głowy. Nie wem, czy wiesz, co mam na myśli. Książka była po prostu: w sam raz.
PolubieniePolubienie
Był dla mnie płaski. Te słowa zgubiłam 🙂
PolubieniePolubienie
Ha, co za podsumowanie 🙂
No cóż, to jest po prostu interpretacja, nawiązanie. Może się podobać lub nie. Ja bym się nie zgodził z opinią, że film jest płaski. On nie jest przełożeniem książki na obrazki, tylko obrazkowym rozwinięciem pewnej koncepcji. To moja opinia 🙂
PolubieniePolubienie