Wielokrotnie wnerwiałem się na polskie tłumaczenia tytułów filmów, które kompletnie je psują. Poetyckie, wieloznaczne tytuły najczęściej są przetłumaczone na język polski tautologicznie, łopatologicznie, tragicznie. Proszę państwa, wreszcie znalazłem odwrotny przykład.
„Między słowami” („Lost in translation”) to absolutnie cudowny film Sofii Coppoli, w którym maczał palce i pieniądze jej słynny ojciec – Francis Ford Coppola. Jest dość ubogi jeśli idzie o liczbę aktorów, za to wyjątkowo bogaty w aktorstwo. Obraz wypełniają trzy główne postaci: Charlotte (Scarlett Johannson), Bob Harris (Bill Murray) i Japonia (a głównie Tokio). W sferze komediowej to opowieść o niezrozumieniu czysto językowym. Stąd oryginalny tytuł. Bob jest amerykańską gwiazdą filmową, zaangażowaną przez japońskiego producenta whisky Suntory, by nakręcił reklamówkę i spełnił kilka innych zobowiązań ambasadorskich. Potwornie męczy się w Tokio. Ma mnóstwo zabawnych sytuacji, które mają pokazać, jak bardzo Amerykanin różni się od Japończyków i jak strasznie nie może się z nimi dogadać. Prawda jest jednak taka, że Bob jest samotny. Żona wydzwania do niego z praktycznymi tematami, na przykład jaki kolor do remontowanego pokoju wybrać. Tak jakby facet spędzający kilka tygodni samotnie po drugiej stronie świata nie miał innych zajęć i… tak jakby ona wcale za nim nie tęskniła. Jak gdyby potrzebny był tylko jako dostarczyciel pieniędzy, jak dostarczyciel poczty, jak pies, jak mebel. Bob uświadamia sobie, że samotny jest nie tylko w Japonii, ale także u siebie w domu. Smutne… tym bardziej, że z powodu jetlagu nie jest w stanie przespać w całości ani jednej nocy.
Między słowami dodam, że podobno Francis Ford Coppola przez pewien czas był prawdziwym ambasadorem marki Suntory. Co mnie naprowadza na pomysł… może kiedyś napiszę tekst o product placemencie.
Rzecz dzieje się w hotelu Park Hyatt w centrum japońskiej stolicy. Dziś podobno można zwiedzać pokoje, w których kręcono ten film. Pełno tu wielkomiejskiego prestiżu, hipsterskiej architektury i kolosalnych pieniędzy. Ale jest też sporo pięknej japońskiej kultury i całe mnóstwo japońskiej kurtuazji. Która okropnie wścieka Boba, bo nie może zrobić kroku z hotelu, żeby nie szła obok niego grupka wyznaczonych mu asystentów, gotowych na każde skinienie i będących na posterunku o każdej porze dnia i nocy. On jednak też jest człowiekiem pełnym taktu, nigdy więc nie daje po sobie poznać zniecierpliwienia. W ogóle to człowiek, którego nie można nie lubić. Jego telefon dzwoni Chopinem! Można domyślać się, ile by dał za chwilę kontaktu z pokrewną duszą. Trzyma go przy życiu jedynie whisky, której ma pod dostatkiem.
Tymczasem w tym samym hotelu zagnieździł się modny amerykański fotograf gwiazd oraz jego młodziusieńka żona. John (Giovanni Ribisi) wciąż pracuje, a do „domu”, czyli hotelowego pokoju, wraca po to, by natychmiast zasnąć w ramionach piękniejszej połówki. Coś jest między nimi nie tak, ale i ten element filmu pozostaje między słowami. Zaś cudna Charlotte spędza czas – szwenda się, zastanawia co będzie robić w życiu, trochę korzysta z luksusowego otoczenia, trochę płacze nad swoim niejasnym położeniem. Ją również męczy różnica stref czasowych. Podczas gdy mąż chrapie, ona ogląda japońskie horrory lub gapi się na światła miasta ze swojej podniebnej hotelowej siedziby.
Nie pamiętam co sprawia, że Charlotte i Bob w końcu się spotykają. Bo że się spotkają – to wiadomo od pierwszych minut filmu. Ich oczy schodzą się kilka razy, zanim wreszcie ona usiądzie obok niego. Albo odwrotnie. Tu nie robi to żadnej różnicy, ponieważ ich kontakt od początku do końca jest uroczo aseksualny. Po prostu zaczynają rozmawiać i wówczas uświadamiają sobie, że znaleźli bratnią duszę. Oboje są samotni, zagubieni, ironiczni, inteligentni i wyjątkowo oszczędni w słowach. Żadne z nich nie wypowiada ani jednego zdania za wiele, a mimo to się rozumieją. Zaczynają spotykać się regularnie, by wspólnie jeść, rozmawiać, śmiać się, spacerować, wreszcie imprezować z jej japońskimi ziomkami. Zastanawiam się, jak wielu oglądających ten film czekało na moment, gdy rzucą się na siebie i wybuchną namiętnością. Urok tego filmu polega na tym, że nic takiego się nie dzieje. To nawet nie klimat z francuskiego „Pożądania”, bo oni nie czują do siebie mięty. Może dlatego, że tak różnią się wiekiem, a może wcale nie? Po prostu się przyjaźnią. To nie znaczy, że nie mają ludzkich uczuć, o nie! Gdy Bob dość przypadkiem ląduje w łóżku z amerykańską wokalistką, Charlotte jest zazdrosna jak rasowa kobieta. To chyba najzabawniejsza chwila. Oboje wyzłośliwiają się nad sobą subtelnie, jakby byli małżeństwem po wielu przejściach, zdolnym wiele sobie przebaczyć, ale nie ukrywającym wrzących uczuć.
Między słowami warto wspomnieć, że spośród filmów, w których sam zagrał, ten jest podobno Billa Murraya ulubionym.
Jak skończy się ten piękny, wzruszający obraz? Nie zdradzę zbyt wiele, jeśli powiem, że nie zakończy się wielkim spełnieniem, a za to ciepłym pożegnaniem. I znów „pomiędzy” pozostaje, wyczuwalne gdzieś w powietrzu, jedno słowo: dziękuję.
Najbardziej podoba mi się w tym filmie to, że pod przykrywką niezrozumienia kulturowego przekazuje coś dużo głębszego. Jakieś znaczenie, którego wyjaśnienie pominięto, bo i tak jest jasne. Mój ulubiony portal filmowy imdb pisze o wersjach językowych, w których utracono sens tytułu. Na przykład w wersji portugalskiej film nazywa się zupełnie bez polotu – „Zagubienie w Tokio”. I niemal w tym samym zdaniu imdb dodaje: Polski tytuł brzmi „Między słowami”, co jest jeszcze jednym przykładem, że sens faktycznie został zagubiony w tłumaczeniu. Ha, coś mi się zdaje, że w tym przypadku sami zagubiliście coś w tłumaczeniu!
Zdecydowanie zachęciłeś mnie do obejrzenia tego filmu! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się i polecam! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To jeden z moich najulubieńszych filmów. Ma dla mnie zresztą ogromną wartość sentymentalną 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂 Wcale się nie dziwię, może się dobrze kojarzyć! Pozdrowienia
PolubieniePolubienie
No to w końcu czują tę miętę czy nie? Jak dla mnie to oni są „aseksualni” z wyboru. Nazwałbym to bardzo świadomą wstrzemięźliwością.
No i jedno jeszcze: przymiotnik „hipsterskie” chyba jeszcze nie istniał, kiedy ten film powstawał:)
P.S. „Leap my stockings” z początkowych scen chyba już utkwi mi w głowie na zawsze.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jak dla mnie nie czują do siebie mięty seksualnej. Tylko jakąś przyjaźń zabarwioną seksualnością tylko w taki sposób, że ona jest kobietą, a on facetem. Chodzi mi o to, że oboje mają powód żeby się bzyknąć, ale jakimś cudem tego nie robią, bo wolą przyjacielskie stosunki, które między nimi zaszły. Tak to czuję.
Tak, ta scena z wynajętą japońską panią do towarzystwa też jest miażdżąca. 😀
PolubieniePolubienie
Myślę podobnie jak Ty. Mogli, ale woleli nie psuć.
W ogóle to pewna subtelność przekazu jest mocną stroną tego filmu. Wiele rzeczy – gestów, słów – pozostawione jest widzowi do zinterpretowania. Chyba dlatego każdy może odczytywać tę historię po swojemu. A to jest akurat w filmie dobre.
PolubieniePolubienie
Dokładnie. To wszystko pozostaje między słowami. Dlatego to tak dobry tytuł! 🙂
pozdrowienia
PolubieniePolubienie