„Dziewczynki” w Teatrze Polskim

fot. Marta Ankiersztejn
fot. Marta Ankiersztejn
Dziewczynki – to brzmi niewinnie i miło. I tak się rozpoczyna. Spotyka się kilka pań w różnym wieku, z różnymi doświadczeniami, o różnym wykształceniu. Łączy i przyjaźń i bliżej nieokreślony cel: stowarzyszenie. Zaczynają rozmawiać, jeść i pić, spierać się, przekonywać do swoich racji, w końcu mniej lub bardziej delikatnie przepychać. To rodzaj psychoterapii, przedstawionej mocno ironicznie. Autor dość subtelnie nabija się z XX-wiecznych ruchów feministycznych. Kto jednak odbierze tę sztukę jako tylko wrzutę na wykształcone kobiety, ten sam dał się nabić w butelkę Ireneuszowi Iredyńskiemu.

Iredyński to powojenny dramaturg, autor słuchowisk i poeta, urodzony w 1939 roku w Stanisławowie na kresach wschodnich (dziś Iwanofrankiwsk w Ukrainie). Ten mocno tajemniczy gość inteligentnie komentował rzeczywistość i pisał o złu w człowieku. Piszę o jednostce wobec przemocy – mówił autor „Dziewczynek”. Ta sztuka, wydana w 1985 roku, to jedno z ostatnich jego dzieł. Jest obdarzona sporą dozą poczucia humoru, a także całym mnóstwem ludzkiego okrucieństwa. Bo mniej więcej pod koniec pierwszego aktu zaczynasz orientować się, że nie chodzi tu wcale o feminizm czy kobiety, ale o człowieka w ogóle. Niewinne spotkanie wkrótce zmienia się w sabat czarownic, w którym wychodzą ludzkie stadne popędy. Właśnie tak to wygląda w przedstawieniu Teatru Polskiego.

Każda z tytułowych dziewczyn odwzorowuje jakąś ogólnoludzką cechę. Justyna (Maja Berełkowska), organizatorka spotkania, jest pełna werwy, energii, rozsądku, ale też jakiejś wyższości wynikającej z wiedzy i wykształcenia. Ewa (Izabella Bukowska-Chądzyńska) – partnerka Justyny – reprezentuje ciche podporządkowanie, kochliwość i potrzebę bliskości z drugim człowiekiem aż do granicy uległości. Zofia (zabawna Afrodyta Weselak) jest obkutą teoretyczką, która swoją wiedzą przykrywa wstyd spowodowany wiejskim pochodzeniem. Irena (Grażyna Barszczewska) jest podstarzałą aktorką, zakochaną w sobie do granic; nie mówi inaczej niż wierszem i głosem pełnym emfazy; bardzo śmieszna. Anna (Ewa Domańska) jest naukowcem, reprezentuje bezlitosny rozsądek i chłodne opanowanie. Agata (Marta Alaborska) pije i uważa, że nie ma o sobie do powiedzenia nic ponadto. Kajka (Marta Kurzak) jest najbardziej tajemniczą postacią spektaklu; rozpoczyna go i kończy, i wymaga osobnego akapitu w tej recenzji. Bożena (znakomita Joanna Halinowska) jest osią dramatu, choć wchodzi dopiero w połowie pierwszego aktu; wbija kij w babskie mrowisko, porusza nim i niszczy, aż w końcu manipuluje wszystkimi kobietami; reprezentuje bezkompromisową skuteczność i świadome dążenie do podporządkowania sobie otoczenia po to, by czynić zło.

Podobno opracowania naukowe mówią o tym, że w zamkniętej grupie, w której wyłania się silny lider, ludzie błyskawicznie się adaptują. Zaczynają racjonalizować sobie zło, a może po prostu przestają je widzieć. Tutaj to zło reprezentuje Bożena Świnoga. Najpierw jest nieproszonym intruzem, adresatką niewybrednych żartów z powodu nazwiska i przyczyną sporego zamieszania. W końcu ktoś rzuca hasło: zabić Świnogę. To zdanie, rzucone niby żartem, zaczyna pobudzać umysły dziewczynek. Ziarno zła kiełkuje i zwykłe, inteligentne kobiety zamieniają się w okrutne wiedźmy. Nic tak nie wiąże grupy jak agresja – pada zdanie ze sceny. Bożena Świnoga jednak jest sprytniejsza od nich: wykorzystuje narastającą żółć, by obrócić sytuację na swoją korzyść. Aby to zrobić, nie waha się użyć każdego sposobu i oczywiście osiąga cel. Teraz ziarno kiełkuje już zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez Świnogę. Skuteczna Bożena prowadzi grupę do zbrodni, w imię jakiejś prywatnej satysfakcji, chęci władzy czy po prostu zboczenia. Joanna Halinowska – młoda aktorka, która skończyła warszawską Akademię Teatralną im. Zelwerowicza trzy lata temu i od tyluż występuje na stałe w Teatrze Polskim i Teatrze Wybrzeże w Gdańsku – znajduje się w tej roli znakomicie. Jest wiarygodna i doskonale pasuje do roli. Pierwszy akt płynnie przechodzi w drugi i od tego momentu Bożena dominuje już nad akcją, a Halinowska nad przedstawieniem.

Dopiero puenta zmienia ten obraz. Spektakl zamyka się zwrotem akcji, który stawia Kajkę w centrum. Po tym zamknięciu zaczynasz sobie uświadamiać, że to właśnie Kajka – niemal nie mówiąca ani słowa – jest dominantą. To ona rzuca hasło, by zabić Świnogę. Jeśli w ogóle cokolwiek mówi, dotyczy to w jakiś sposób śmierci. To ona dokonuje w końcu morderstwa. I wtedy przypominasz sobie, że to ona była pierwszą postacią na pustej scenie. Wtedy też uświadamiasz sobie, że wszystko, co widziałeś, mogło być tylko produktem jej umysłu.

Ale Kajka jest jednocześnie wadą spektaklu. Reżyserka Bożena Suchocka potraktowała tę postać niewiarygodnie sztampowo. Jeśli to ona rzeczywiście jest winna całego zła, to czy naprawdę musi być ubrana jak skrajna metalówa? Czy ktoś, kto z powodu jakichś braków wewnętrznych mówi wyłącznie o śmierci, naprawdę musi mieć kolorowe włosy, czarne ciuchy, ciężkie koturny i podarte kabaretki? Przecież to okropna klisza! Subkultur nie tworzą ludzie chorzy, tylko zbuntowane dzieciaki. Fani death metalu to w większości zupełnie normalni ludzie, którzy wyżywają w ten sposób swoją potrzebę wyrażania agresji. To najspokojniejsi ludzie pod słońcem! Nawet podczas rytualnego tańca pogo, gdy zdarzy im się kogoś za bardzo potrącić, przepraszają jak pokorne panienki. Muzycy Behemotha to ponadprzeciętnie inteligentni i kulturalni ludzie, którzy na czas koncertu zakładają maski pożeraczy kotów. Znam skrajnych metali, którzy w „prawdziwym” życiu są skrajnymi wegetarianami. Czy to, że Kajka jest metalówą, czy też cybergotką, i przez cały czas gra w gry na komórce, musi koniecznie znaczyć, że to właśnie ona pierwsza rzuci kamieniem? To tak oczywiste, że aż bez sensu. Gdyby to była niepozorna dziewczyna, przesadnie uśmiechnięta albo nad wyraz miła i uczynna, robiłoby dużo większe wrażenie, gdyby na koniec okazywała się morderczynią. Uważam, że to zasadniczy i prawdopodobnie jedyny błąd reżyserki, tym bardziej, że o ile wiem, w oryginalnym tekście Kajka nie jest przedstawicielką żadnej subkultury. Mogę się jednak mylić, bo nie czytałem Iredyńskiego.

I drugie pytanie – skoro Kajka jest centralną postacią spektaklu, dlaczego od niemal początku do końa dominuje postać Bożeny? Joanna Halinowska kradnie całe przedstawienie dla siebie, lub może kiedy widziałem spektakl miała wyjątkowo dobry dzień. A może rzeczywiście Marta Kurzak, grająca Kajkę, jest mniej nachalną aktorką niż Halinowska – ale czemu w takim razie tak zostały przez reżyserkę dobrane? Może chodzi o jakiegoś rodzaju przewrotność. Owszem, pewien akcent jest postawiony na Kajce – ten wizualny. Ona jako jedyna się wyróżnia, ale ze zwykłej przekory nie mogłem traktować jej poważnie. Skoro ubiera się charakterystycznie, to po prostu chce się wyróżnić – myślałem sobie i natychmiast skreśliłem ją jako nośnika jakichś głębszych treści. Nie wiem, może to ja jestem wariatem, ale dla mnie takie rozumowanie jest oczywiste. Z tym niesmakiem wyszedłem w Teatru Polskiego. Żałuję, bo to świetny spektakl na poziomie psychologicznym, poruszający, choć przygnębiający. Ale taka jest rola teatrów dramatycznych.

To jest koniec recenzji. Jeśli masz ochotę, przeczytaj tekst do końca. Zapraszam.

Tak się złożyło, że w czasie gdy odwiedziłem Teatr Polski, byłem w trakcie czytania „Władcy much” Williama Goldinga. Ta nagrodzona Noblem powieść toczy się na bezludnej wyspie, na którą wskutek nieudanej ewakuacji z ogarniętej wojną atomową Anglii trafia grupa młodocianych chłopców. Ich wspólne życie na wyspie jest odzwierciedleniem zjawisk, jakie zachodzą w społeczeństwie. To wszystko jest ukazane w dość okrutny sposób, dodatkowo wykoślawiony tym, że to dzieci wchodzące nagle w dorosłość. Ta sytuacja natychmiast skojarzyła mi się z „Dziewczynkami”. Tu nie ma dzieci, ale są osoby, które wchodzą w nową, nienaturalną sytuację. Na własne życzenie odgrodzone od świata, gotują się we własnym sosie. Osoby wykształcone, inteligentne i wcale nie złe, lecz sytuacja wyciąga ich zło na wierzch. Zło? A może głupotę. Bo czymże jest podporządkowanie się dominującej jednostce – jednostce, która gdy brakuje jej silnych argumentów, ucieka się do argumentu siły? Dlaczego mądrzy skądinąd ludzie w sytuacji krytycznej nie słuchają głosu rozsądku (w przypadku „Dziewczynek” jest to Justyna, w przypadku „Władcy much” – Ralf), lecz sięgają po agresję? Ze strachu czy jednak z głupoty? A może po prostu tacy jesteśmy.

Drugą paralelą, jaką widzę pomiędzy „Dziewczynkami” a „Władcą much” jest symbol władzy. U Iredyńskiego jest to dzwonek, którym najpierw Justyna, a potem Bożena, skupiają uwagę członkiń stowarzyszenia. A u Goldinga jest to muszla, którą chłopcy znajdują na początku i dmuchając w nią zwołują zebranie. Kto ma dzwonek/muszlę, ten ma głos. W obu przypadkach ten symbol zostaje brutalnie przechwycony przez wroga (u Goldinga zniszczony). Symbole rzeczywiście są dla ludzi ważne: przejęcie lub zniszczenie takiego przedmiotu oznacza zwycięstwo. Pamiętam uroczyste zwalenie pomnika Dzierżyńskiego na placu jego imienia, przemianowanym tego samego dnia na Bankowy. Ta metaforyczna śmierć komunistycznego mordercy była dla Warszawy oznaką końca socjalizmu. Następnego dnia na opróżnionym cokole stanął Adam Mickiewicz. Podobnie uroczysty był dzień, w którym na głowę orła z godła wróciła korona, strącona w 1946 roku przez powojenne władze komunistyczne jako symbol złego kapitalizmu.

Potrzeba nam ofiary. To wniosek, który wyciągnąłem z „Dziewczynek” i pośrednio z Goldinga. I to właśnie najbardziej mnie porusza. Czy naprawdę musimy być źli? Warto chodzić do dobrych teatrów, by uświadamiać sobie, co drzemie w głębi nas – ludzi.

„Dziewczynki” – Ireneusz Iredyński
Teatr Polski, Scena Kameralna
reżyseria: Bożena Suchocka
scenografia: Jan Kozikowski
występują: Maja Berełkowska, Izabella Bukowska-Chądzyńska, Afrodyta Weselak, Ewa Domańska, Grażyna Barszczewska, Marta Alaborska, Marta Kurzak, Joanna Halinowska

fot. Marta Ankiersztejn
fot. Marta Ankiersztejn
Reklama

9 uwag do wpisu “„Dziewczynki” w Teatrze Polskim

  1. nie bylem w teatrze chyba 45 lat Nie wiem czy bawiloby to mnie ? (if I had any fun?) Opisujesz ciekawie I zachecajaco. W Polsce jest zimno co zmusza ludzi do robienia rzeczy nie w plenerze.
    Je suis l’homme primitive,

    Polubione przez 1 osoba

      1. Ja grałam w innej wersji :p Chodzę dopiero do gimnazjum i gram w małym teatrze amatorskim. Niedawno miałam swój debiut – właśnie w dziewczynkach grałam Agatę. Teatr jest mały, ale poznałam dzięki niemu naprawdę wspaniałych ludzi, od których wiele się uczę.

        Polubione przez 1 osoba

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s