
Aktor, aby umiejętnie odtwarzać ludzkiego ducha i ludzką naturę, musi być przede wszystkim znać siebie. Jeśli nie rozumiesz swojej własnej natury, jak możesz grać człowieka?
Ten post jest kontynuacją tego posta
Nadszedł i minął rok 1989, zaczęła się nowa Polska. Tymczasem moi dziadkowie od kilku lat pracowali na placówce w Berlinie wschodnim. Gdy po błyskawicznych zmianach miasto podzielone murem stało się znów jedną stolicą Niemiec, dziadkowie zaproponowali moim rodzicom, że wezmą 10-letniego Pawła pod swoją strzechę. Miałem nauczyć się języka i liznąć nieco świata. Zareagowałem entuzjastycznie, czym zasmuciłem mamę – to był pewnie pierwszy przejaw dojrzewania jej starszego syna. I wyjechałem. 10 lat to na idealny wiek na taki krok. Już byłem wystarczająco kumaty, by sobie poradzić. Jednocześnie jeszcze nie byłem za stary, żeby wiedzieć, że to gigantyczna zmiana życia; że trzeba się porozumieć, a ja nie znam języka; że to świat, jakiego nie znałem nawet z telewizji, bo telewizji niemal nie było; że to niemożliwe, bym sobie poradził. Poradziłem sobie może właśnie dlatego, że nie wiedziałem. Okazało się to cudowną przygodą, w której nie było żadnych niebezpieczeństw. Zacząłem dojrzewać. Poznałem Berlin, a przynajmniej najbliższe mi tereny tego ogromnego miasta; nauczyłem się języka tak, że w nim myślałem; pierwszy raz całowałem się z dziewczyną i była to Niemka. Z moim niemiecko brzmiącym nazwiskiem miałem wygodnie (tylko w Niemczech nie muszę powtarzać, gdy dyktuję nazwisko Kuhn). Mówiłem z berlińskim akcentem, który w normalnej rozmowie nie demaskował mnie nigdy jako Ausländera. I nadal czuję się w Berlinie jak w drugim domu. Gdy tam jadę, język przypominam sobie na tyle, że niemal nie korzystam z polskiego.
– Dojrzałeś, aby zostać Polakiem.
– Przecież jestem Polakiem, matko – mówi tamten Konstanty.
– Potencjalnym, synu.
Nie czuję się Niemcem i nigdy się nie czułem. Ale też nie czuję się do końca Polakiem, przynajmniej w tym tradycyjnym, słowiańskim, katolickim rozumieniu. Przez pierwsze 23 lata swojego życia chodziłem do kościoła wyłącznie w celach krajoznawczych. Potem umarła moja mama i uwierzyłem, że istnieje coś więcej. Ochrzciłem się i jestem z tego dumny. Ale do dziś znam tylko jedną modlitwę i mam chorobliwie nienawistny stosunek do wszelkiej celebry, stosowania się do głupich przepisów, form, nakazów oraz do wynoszenia księży – zwykłych ludzi, lepszych i gorszych – do rangi bogów. Nie chodzę do kościoła, nie trawię pierdolenia o „Przenajświętszej Panience Zawsze Dziewicy Królowej Polski” i innych tego typu bredniach, rozpowszechnionych wśród chorych ludzi. Wierzę w Boga, a nie w świętojebliwe bzdury.
…cienka skorupko cywilizowanej polskości na tłustym, tępym cielsku chłopskiego słowiaństwa…
Po okresie berlińskim wróciłem do Polski i poszedłem do późnej podstawówki, która teraz nawet nie istnieje w tej formie. Zacząłem grać na gitarze, słuchać Rolling Stonesów (Beatlesów słuchałem już od dawna i na nich uczyłem się angielskiego), założyłem pierwszy zespół. Już wiedziałem, że pewnych rzeczy się nie da. Ale nie zważałem na to i złożyłem papiery do jednego z najlepszych liceów w Warszawie: Cervantesa. Ponieważ w międzyczasie wziąłem udział w ogólnopolskiej olimpiadzie języka niemieckiego, miałem dodatkowe punkty do egzaminu i prawdopodobnie tylko dzięki temu się dostałem. Mam wierzyć, że to był przypadek? Wybrałem klasę dwujęzyczną, z autorskim programem nauczania języka hiszpańskiego. Poznałem mnóstwo cudownych ludzi, pełnych wartościowych zainteresowań, wiedzy i pomysłów. To było nowe środowisko dla chłopaka, który mieszkał wśród drechów na Gocławiu. Hiszpania i język hiszpański stały się moim nowym centrum uwagi. Wszystko, co wiem i wiele z tego, co umiem, nabyłem w Cervantesie. Ale byłem strasznym leserem i bezczelem, przez co o włos nie kiblowałem. W czasie, gdy cała moja klasa spędzała wakacje w Hiszpanii, ja kułem do egzaminów komisyjnych. Rozumiem i mówię po hiszpańsku, ale nigdy nie byłem na Półwyspie Iberyjskim.
Wszystko to teatr, wojna to teatr, przysięga to teatr, konspiracja to teatr, Niemcy to teatr. A jeśli to teatr, to cóż jest prawdziwe? (…) Ja jestem prawdziwy? (…) Jesteśmy kręgami na wodzie.
CDN.
Wszystkie cytaty pochodzą z: „Morfina”, Szczepan Twardoch, 2012
To masz ciekawy epizod w życiu i dzięki temu na pewno świeższe spojrzenie na wiele spraw.
PolubieniePolubienie