Dramat czytania: czytanie dramatu

Foto: J. Niemczak/Teatr 6.piętro
Foto: J. Niemczak/Teatr 6.piętro

 

Dramaty trzeba grać albo oglądać. Czytanie ich jest zupełnie pozbawione sensu.

Słowo „literatura” ma wiele różnych znaczeń. Dla muzyków literatura to arkusze pięciolinii, na których zapisany jest utwór muzyczny. Kompletnie nie wiem jak można zachwycać się muzyką czytając ją, ale podziwiam ludzi, którzy to potrafią. Dla każdego normalnego człowieka literatura to po prostu teksty pisane, z reguły w formie książek papierowych, choć ja wolę formę publikacji na iPada, bo więcej wchodzi do plecaka i można czytać nocą. A co z literaturą teatralną? Wiadomo: dramaty, Szekspir, Słowacki i tak dalej. Otóż stwierdzam, że czytanie dramatów kompletnie pozbawione jest sensu. Wróć. Może i ma sens, ale tylko pod warunkiem, że czyta się je z jakimś filtrem, jak warstwą korekcyjną w photoshopie. Filtrem zwanym „scena teatralna”. Czyli tylko, kiedy się wie, jak to będzie wyglądało na scenie. Dokładnie jak muzycy czytający nuty.

Literatura w tradycyjnym rozumieniu musi być bardziej dosłowna niż ta teatralna. Dramat nie mówi wszystkiego – dużą część akcji, która rozgrywa się między bohaterami, musi pozostać wewnątrz nich. Tu jest właśnie miejsce na aktorstwo. Jeśli czytasz, a nie oglądasz, wszystko co jest między wierszami musisz sobie wyobrazić. Jeszcze gorzej, gdy didaskalia tłumaczą czytelnikowi, co się dzieje. OK, to jedyny sposób, aby autor przekazał całą treść sztuki, o jaką mu chodzi. Ale jakie to jest sztuczne! Dopiero gdy to wszystko – i didaskalia, i uczucia między wierszami – zostanie zagrane, całość się rozjaśnia. Również to, że czytanie dramatów mija się z celem.

W zeszłym roku przeczytałem kilkanaście dramatów. Niektóre z nich były tragiczne, inne śmieszne, ale wszystkie wydawały mi się niepełne. Na pewno największe wrażenie zrobił na mnie Hamlet, którego przypomniałem sobie po latach, a może i czytałem pierwszy raz (i od razu drugi – po angielsku). To niesamowity tekst: wnikliwie studiujący ludzkie cechy, niezwykle głęboki i głęboko niezwykły. Ale gdy oglądałem go w kolejnych wersjach teatralnych (Wajdy, Kennetha Brannagha i innych twórców), otwierały się przede mną zupełnie nowe jego pokłady. Zresztą podobnie było z innymi Szekspirowskimi przedstawieniami, na przykład Makbetem.

„Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza jest genialna, gdy się ją czyta. Zupełnie niesamowicie wyłuskuje ludzkie wady, odbija je jak w krzywym zwierciadle, pokazuje je jako śmieszne, a pod skórą dramatyczne, wykręca i wypluwa ci w twarz w taki sposób, że jeszcze za to dziękujesz. Gdy ją czytałem, miałem jakiś pomysł co tam się dzieje i dlaczego. A gdy obejrzałem tę sztukę w Narodowym, ukazała mi się zupełnie na nowo. Nie to że lepiej czy gorzej, nie to że czegoś nie zauważyłem albo nie zrozumiałem. Po prostu zupełnie inaczej. Szerzej o pewną wizję reżyserską, z którą mogłem się zgadzać lub nie. Nie ulega wątpliwości, że Agnieszka Glińska miała pomysł na ten tekst.

Kilku doskonałych tekstów dramatycznych, jakie w zeszłym roku poznałem, niestety nie widziałem w wersji scenicznej. I tak: „Babcia i Wnuczek” Gałczyńskiego (tego od „Skumbrii w tomacie”) jest jedną z najbardziej odjechanych i zabawnych rzeczy, jakie czytałem. „Łysa śpiewaczka” Eugene Ioneski jest tak kompletnie z kosmosu, że jestem przekonany, iż traci trzy czwarte ze swojej mocy, gdy nie jest przedstawiana na deskach teatralnych. „Małe zbrodnie małżeńskie” Éric-Emmanuela Schmitta są znakomite. Tytuł mówi sam za siebie; dodam, że te zbrodnie są tak małe i jednocześnie tak wielkie, tak subtelnie raniące i tak grubiańsko empatyczne, jak tylko między dwojgiem kochających się ludzi może się zdarzyć. Równie dobra jest „Tektonika uczuć” tego samego autora: uczucia między ludźmi są tak subtelne i wyrafinowane, że drobna zmiana może spowodować lawinę. I nawet najszczersze uczucie może zostać zniszczone przez egoistyczne ambicje, odmienne dążenia i – najbardziej! – nieporozumienie. Ale założę się, że wszystkie te pozycje wyglądałyby tysiąc razy lepiej, gdyby tylko dotknął ich dobry reżyser.

Zamiast czytać dramaty, proponuję przeczytać „Dramat”. To krótka historyjka, absolutnie doskonała, zresztą jak wszystko, co napisał Czechow. W tej opowiastce widać jak na dłoni, że czytanie dramatu może skończyć się dramatycznie.

Reklama

9 uwag do wpisu “Dramat czytania: czytanie dramatu

  1. Przeczytalam w zyciu wiele dramatów i nie jestem zdania, że jest to pozbawione sesnu, oczywiscie zgadzam sie, dramat rzadzi się swoimi prawami, jest mniej przystepny, ale nie posunelabym się to tak surowej opini. Pozdrawiam.

    Polubienie

  2. Jeszcze można dramat urządzać. W domu. Wtedy pewnie przydałyby się didaskalia, bo faceci zwykle nie wiedzą: O CO CHCODZI?!
    Bardzo lubię takie wpisy, bo wieki nie byłam w teatrze. Dramaty, które czyta się niedramatycznie to np. Teatrzyk Zielona Gęś, wiadomokogo. Ale, że Słowacki zachwyca… no jakoś, nie zachwyca. 😛 Sam dramat 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Tak jak muzyk patrząc w partyturę słyszy zapisaną tam muzykę, tak nie pozbawiony wyobraźni/wyczucia czy jak to tam nazwać człowiek czytając dramat ma przed oczyma rozgrywające się sceny. Widzi twarz wykrzywioną w grymasie nienawiści albo zastygłą, słyszy emocje – i te uzewnętrzniane i te tłumione. A potem ogląda tę sztukę przeniesioną na deski teatru, duży czy mały ekran i… konfrontuje swoje wyobrażenie z wizją reżysera.
      Wszak muzyk patrzący na nuty też słyszy muzykę tak, jak sam by ją wykonał tudzież chciał ją wykonać… po czym słyszy w interpretacji kogoś innego i albo się zachwyci, albo oburzy, albo po prostu stwierdzi: niezłe, choć ja bym to zagrał inaczej. Może nie lepiej, ale inaczej.

      Polubione przez 1 osoba

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s