„Iwona, księżniczka Burgunda” w Teatrze Narodowym

Fot. Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy
Fot. Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy

FORMA

W szkole aktorskiej uczą, że granie formą to jedna z najtrudniejszych konwencji teatralnych. Trzeba do tekstu podchodzić z wyjątkowo dużą wrażliwoścą. Tacy autorzy, jak Gombrowicz, Witkiewicz czy Beckett wymagają ogromnego skupienia na postaci, bo każde jej szaleństwo, każdy formalny wybryk ma określony sens. Pod maską pozorów i konwencji postacie mają swoje cele, które obnażają nasze ludzkie cechy. Najczęściej negatywne. Aby to przekazać, i nie zrobić tego tautologicznie czy w sposób zbyt oczywisty, reżyser i aktorzy muszą włożyć w przedstawienie maksimum pracy. Także fizycznej. Graliśmy w szkole fragmenty Gombrowicza, w tym „Iwony…”, więc tym bardziej byłem ciekawy spektaklu Teatru Narodowego w reżyserii Agnieszki Glińskiej.

SPEKTAKL

Publiczność wchodzi do sali Bogusławskiego w Teatrze Narodowym i – jeśli zwróci uwagę – widzi dziwną grupę na skraju sceny. Trzy kobiety. Jedna leży na plecach z głową w kierunku publiczności, ręce i nogi luźno, czasem spogląda w kierunku zgiełku, jaki tworzą wchodzący goście. Druga układa pasjansa i czasem wymienia cichą uwagę z trzecią, która przegląda czasopismo i niekiedy obserwuje bałagan na widowni przez lornetkę. Leżącą jest Iwona, którą wkrótce król Ignacy desygnuje na księżniczkę Burgunda in partibus infidelium. A siedzącymi – jej ciotki, które, gdy tylko publiczność się uspokoi i zgaśnie światło, zaczną prawić Iwonie uwagi: „Dlaczego ty, moje dziecko, tak się niemrawo uśmiechasz?”. To rewelacyjny pomysł na interpretację dramatu Gombrowicza. Zaskakujące rozpoczęcie, które nie wymaga wielkiej modyfikacji tekstu, bo zaledwie zamiany dwóch pierwszych scen. Poza tym spektakl Glińskiej jest niemal doskonale wierny tekstowi. Pomysł z rozpoczęciem interpretuję jako zagranie na nosie publiki: „niedorzeczność” zanim jeszcze zacznie się właściwe przedstawienie. „Zuchwałość” wobec publiczności, nawykłej do teatralnej konwencji Narodowego. „Rozmemłanie”, wytknięte tym widzom, którzy nie zauważyli sensu w tym „szaleństwie”. Z pewnością „prowokacja”.

POSTACIE

Następnie zjawia się Żebrak (genialna rola Beaty Fudalej), który u Gombrowicza obecny jest tylko przez moment. W wersji Agnieszki Glińskiej pełni rolę chóru z greckiej tragedii, powtarza co bardziej smakowite wypowiedzi, śpiewając je pokracznie i przepięknie oraz akompaniując sobie to na akordeonie, to na mandolinie. Gombrowicz opatrywał swe dramaty rozbudowanymi didaskaliami, w których instruował przyszłych aktorów/reżyserów lub tłumaczył zawiłości fabuły. I w jednej z końcowych scen przedstawienia Glińskiej Żebrak właśnie te didaskalia śpiewa. Można to potraktować jak dowcip, parodię klasycznej tragedii, ale ja raczej widzę w tym podkreślenie sensu dramatu: jedynym trzeźwo myślącym, krytycznym i wrażliwym człowiekiem jest ten, który sam sobie przypisał rolę żula, społecznego wyrzutka. Ważne, że Fudalej nie mówi, a wyłącznie śpiewa. Ta aktorka jest wykładowcą krakowskiej PWST i specjalizuje się właśnie w piosence aktorskiej. To świetny pomysł i doskonała realizacja, ale cały zespół reprezentuje wybitny poziom.

  • Król Ignacy (Jerzy Radziwiłowicz) wchodzi w sposób dystyngowany, sztuczny, sztywny, z nieodłączną małżonką u boku. A w miarę rozwoju historii jest coraz bardziej rozedrgany, skrzywiony, przerażony tym więcej, im więcej przekonuje, że to „cimcirymci” się boi. I zaczyna się spowiadać ze swoich dawnych grzechów. Król w wykonaniu Radziwiłowicza jest najbardziej emocjonalną i emocjonującą postacią spektaklu.
  • Grzechy królowej Małgorzaty (Ewa Konstancja Bułhak) polegają „tylko” na płodzeniu obrzydliwej, częstochowskiej poezji. Ale ona sama uważa ją za przewinienie równie wielkie, co rozkoszne. Małgorzata pławi się w swojej śmiesznej egzaltacji, obserwowana przez męża, w scenie doskonale wiernej tekstowi Gombrowicza.
  • Książę Filip (Paweł Paprocki) jest rozpieszczonym synalkiem, przyzwyczajonym do umizgów ze wszystkich stron, dlatego nieruchawe istnienie Iwony tym bardziej go drażni. Zdaje się, że chciałby się zbuntować, wyłamać z kieratu konwencji, ale ostatecznie wraca do tego, co „robić powinien”. Każdy widz z osobna odpowie sobie na pytanie, czy to postać tragiczna, czy cyniczna. Z pewnością jest wymagająca od aktora i dobrze zagrana przez Paprockiego.
  • Iwona (Martyna Krzysztofik) jest trochę dziwna, trochę normalna, trochę obrzydliwa, trochę piękna, trochę wnerwiająca, a trochę budząca litość… Jest nie wiadomo jaka, czyli dokładnie taka, jaką narysował autor.
  • Kolejną wyróżniającą się postacią jest Szambelan (znakomity Marcin Hycnar), który prezentuje cyniczne opanowanie i jest gotów bez mrugnięcia oka zamieść swoje, i nie tylko swoje, grzechy pod dywan. Przypominam, że to właśnie on wpada na pomysł dyskretnego zgładzenia niewygodnej dla wszystkich Iwony.

SCENA

Scenografia Magdaleny Maciejewskiej jest kolejnym ogromnym plusem spektaklu. Przerysowana, wystawna, sztuczna, a jednak prosta i czytelna. Puszcza oko do widza – na przykład podestem przypominającym szpitalne łóżko, na którym wystawiona jest Iwona w scenie oświadczyn księcia. W ostatniej scenie wieczerzy rozbudowana scenografia pięknie współgra ze światłem, symbolicznie uzasadniając powrót dworzan do dawno przyjętych nawyków, kiedy jest już po wszystkim.

GOMBROWICZ

Każda postać uświadamia sobie swoje wady i przewinienia, a za postaciami robi to publiczność. Kto jest bez grzechu? Jeśli ktoś jest, niech pierwszy rzuci kamieniem. W dramacie Gombrowicza rolę kamieni pełnią karasie, a śmierć głównej bohaterki jest – proszę wybaczyć tego rodzaju porównanie – poświęceniem na miarę jakiegoś stojącego na głowie Chrystusa. Dworzanie podsumowują śmierć Iwony zgodnym z etykietą klęknięciem (genialne zakończenie w oryginalnym tekście: „Klęknij, Filipie. Trzeba uklęknąć, synu. Tak trzeba. / Prędzej! Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy. / Książę klęka.”). A następnie, w czasie, gdy trup Iwony zostaje wywieziony na taczce, z całą godnością i opanowaniem biesiadnicy wracają do talerzy oraz dyskusji o jakości podanej ryby. Operatorem taczki jest Żebrak, co stanowi mistrzowską klamrę. Gdybym powiedział, że to wszystko jest wstrząsające i śmieszne zarazem, byłaby to oczywistość. Zamiast tego powiem tylko: to cholernie Gombrowiczowskie.

 

Fot. Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy
Fot. Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy

 

Fot. Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy
Fot. Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy

6 uwag do wpisu “„Iwona, księżniczka Burgunda” w Teatrze Narodowym

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s