
Sztuka może być dobra tekstem, aktorstwem albo tym, że zachęca do myślenia. Rzadko się zdarza, by miała więcej niż jedną z tych cech jednocześnie. „Psiunio” w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza, wystawiany w Kamienicy, ma wszystkie trzy.
Psiunio zniknął
Alex (Piotr Polk) to facet koło pięćdziesiątki, stojący obiema nogami mocno na ziemi, rozintelektualizowany i skupiony na sobie. Zoe (Hanna Śleszyńska) jest jego żeńskim odpowiednikiem, lub – jak kto woli – przeciwnością: uczuciowa, energiczna, skoncentrowana na całym świecie i skora do działania. Od wielu lat tworzą związek, który ze spokojem można by uznać za idealny. Jedyne dziecko mają dawno odchowane i poza gniazdem, a dokładnie za oceanem. Jeden z filarów ich życia stanowi Psiunio – ukochany piesek, który właśnie zniknął. I przez to zniknięcie misternie utkane gniazdko Aleksa i Zoe zaczyna się sypać.
Życiowy dramat
W życiu dwojga ludzi zdarza się czasem coś niespodziewanego, co przewraca im życie do góry nogami, mówi „sprawdzam” i obnaża ich związek oraz ich samych. Pewnego dnia jak wszystkie inne, po spacerze z psem jak wszystkie dotąd, wraca do domu Alex. Bez Psiunia. I uświadamia sobie, że będzie musiał się zmierzyć z:
- stratą ukochanego psa;
- tym że to on go zgubił;
- co teraz powie ukochana żona.
Zoe jest wstrząśnięta, ale też chce przedsięwziąć coś jak najszybciej, by zgubę odnaleźć. Oboje są intelektualistami i szybko zaczynają filozoficzne rozważania na temat tego, dlaczego też Psiunio miałby chcieć ich opuścić z własnej woli. Jak się domyślacie, zbiera im się tego trochę. I jak to wykształciuchy: im więcej gadają, tym bardziej są zagubieni i dalsi od podstawowego celu – odnalezienia psa. Mimo że kochają Psiunia nad wszystko, nie mogą nawet dojść do porozumienia, jakiego koloru jest jego sierść.
Przyjaciel ci powie
Gdy konflikt wokół zaginięcia pieska osiąga temperaturę wrzenia, ni z tego ni z owego pojawia się przyjaciel rodziny Adam (Tomasz Sapryk). Zadowolony z siebie, z pozoru szczęśliwy architekt, który dramat przyjaciół przyjmuje ze śmiechem i zachowuje się, jakby tragiczną wiadomość przyjął jednym uchem i natychmiast wypuścił drugim. Nie trzeba dodawać, że Adam nie ma ani zwierząt, ani dzieci. Wkrótce okaże się, że jego życie prywatne jest niezbyt udane. Facet radzi sobie dużo gorzej, niż jest gotów przyznać. Ta postać jest genialnym katalizatorem tego, co dzieje się między głównymi bohaterami. Zaś kreacja Tomasza Sapryka jest zdecydowanie najdoskonalszą w tym spektaklu. Najlepsza scena to ta, w której Adam wyrzuca przyjaciołom wszystko, co myśli o tym śmierdzącym kundlu oraz ich maniakalnym uwielbieniu dla niego. Adam jest pełen sprzecznych emocji, pełen spontanicznej determinacji, by wygarnąć Aleksowi i Zoe, no i Psiuniowi. Wściekłość nigdy wcześniej nie wyrażona, obrzydzenie dotąd skrywane, ciepła sympatia dla najlepszych przyjaciół, brak zrozumienia dla miłości do psa i jednoczesna potrzeba bliskości – oto emocje, które zawarł Tomasz Sapryk w tej scenie i w ogóle w tej postaci. Po prostu zagrał tak, jakby istnienie świata od tego zależało. Jego roztrzęsiony monolog przebiega w kompletnej ciszy i pełnym skupieniu. Nie mam pojęcia co w tym momencie działo się wokół Sapryka na scenie… Już od początku ta postać zapowiada się emocjonująco, na przykład gdy bezwiednie podskubuje kanapę i strzepuje wyimaginowane włosy ze stołu. Sapryk robi to tak dyskretnie, że można w ogóle nie zwrócić uwagi. Czapki z głów.
Komedia czyli dramat
Gdzieś w połowie przedstawienia pada najważniejsza kwestia (o ile pamiętam, wypowiada ją Zoe): „Uświadomiłam sobie, że rozmawiając o Psiuniu, rozmawiamy tak naprawdę o nas.” W tym ciśnieniu, jakie kumuluje się między dwojgiem bohaterów oraz ich przyjacielem, widzowie także zaczynają sobie uświadamiać coś o samych sobie. Jak wiele znaczą dla nas własne pupile? Na ile traktujemy zwierzęta jak substytuty dzieci? Jakie uczucia są między dwojgiem ludzi w związku? I jak wpływa zwierzę na te uczucia? Jakie napięcia mogą występować między przyjaciółmi? „Psiunio” klasyfikowany jest jako komedia, ale to w równym stopniu dramat. Bo dramatyzm i zabawność mieszają się w życiu, a dobry teatr zawsze ma na celu odtworzenie życia.
Ta sztuka ma wiele zalet, ale największą jest tekst autorstwa Agnès i Daniela Besse w przekładzie Barbary Grzegorzewskiej. Pełen uniwersalnych prawd, choć zbudowany na prostym pomyśle: znika ukochany pies. Nie potrafię powiedzieć, na ile reżyser Grzegorz Chrapkiewicz zinterpretował ten tekst, ale czuję, że mocno. Nie ma tu ani jednego słowa za dużo. Nic na scenie nie dekoncentruje widza, nie odciąga go od słowa. Scenografia Wojciecha Stefaniaka jest prosta i nie zmienia się przez cały spektakl. Ważnym elementem jest światło, wodzące dyskretnie za aktorami, którzy są przez cały czas blisko publiczności i kilkakrotnie grają siedząc na skraju sceny. Twórcy najwyraźniej skupili się na uniwersalnej treści, jaką niesie w sobie ta sztuka. To druga ogromna zaleta. Pewnie mógłbym wymienić ich dużo więcej.
Czy Psiunio – a może raczej jego brak – zdmuchnie ułożone życie Aleksa i Zoe jak domek z kart? Dowiedzcie się w teatrze Kamienica. Bardzo warto.

