
Starzeję się… i strasznie mnie to dołuje.
Jesienią dopadł mnie dół. Robię rzeczy tylko dlatego że muszę, nic mi się chce ponadto. Dobrze, że chociaż piszę jeszcze cokolwiek. W robocie tak zwane Nieustające Pasmo Sukcesów i równie nieustające wrażenie, że nikt mojej pracy nie potrzebuje. Ćwiczę nieregularnie. Z pięćdziesięciu pompek co rano spadłem do 35. Tyję. Mówię sobie, że odkładam tłuszcz na zimę, ale to gówno prawda, po prostu nie chce mi się. Gdybym był kobietą, zapuściłbym teraz kępę kudłów między nogami. Ponieważ jestem mężczyzną, mam ją i tak.
Czytam sobie o przemijaniu i nieuchronności. „Tato” Williama Whartona jest zwykłą opowieścią zwykłego człowieka o zwykłym końcu wszystkiego, co miało początek. W innych okolicznościach pewnie uznałbym tę książkę za nudną, ale w tej chwili mi się podoba. Oglądam filmy Kieślowskiego, Smarzowskiego. Mam nieodparte wrażenie, że tylko wmawiam sobie, że mogę o czymkolwiek decydować w swoim życiu. Może niepotrzebnie zjechałem spektakl „Di, Viv i Rose” – może rzeczywiście życie jest do dupy?
A może po prostu się starzeję? Tak, to jest to. Gdy dociera to do mnie, zaczynam desperacko poszukiwać pozytywów w przemijaniu. Światełek w tunelu życia, proszę wybaczyć drewnianą poezję. Wharton jest pełen takich światełek, ale ja nie potrafię po prostu zaakceptować życia takim, jakie jest. A może to tylko specyfika jesieni? Całe szczęście, że znalazłem kilka znakomitych rzeczy wokół tematyki wieku. Panie i panowie, Tadeusz Boy-Żeleński:
Gdy się człowiek robi starszy,
Wszystko w nim po trochu parszy-
wieje;
Ceni sobie spokój miły
I czeka, aż całkiem wyły-
sieje.
Wówczas przychodzą nań żale,
Szczęścia swego liczy zale-
głości,
I, mimo tak smutne znamię,
Straszne go chwytają namię-
tności…
Z desperacją patrzy czarną
Na swe lata młode zmarno-
wane,
W wspomnień aureolę boską
Pręży myśli swoje rozko-
chane…
Z żalem rozważa w swej nędzy
Każde nicniebyłomiędzy-
nami,
Każdy niedopity puchar,
Każdy flirt młodzieńczy z kuchar-
kami…
Wspomni, z jakąś wielką gidią
Swe gruchania, ach, jak idio-
tyczne,
I czuje w grzbiecie wzdłuż szelek
Jakieś dziwne prądy elek-
tryczne…
Jakaś gęś, z którą do rana
Szukali na mapie Ana-
tolii,
Jakiś powrót łódką z Bielan,
Jakiś wieczór pełen melan-
cholii…
Gdybyż, ach, snów wskrzesła mara,
Dziergana w rozkoszy ara-
beski,
Gdybyż bodaj raz, ach, gdyby
Sycić swą chuć, jak sam Przyby-
szewski!…
I wdecha zwiędłe zapachy
Nad swych marzeń trumną nachy-
lony,
I w letnią noc, w smutku szale,
Łzami skrapia własne kale-
sony…
Śmieszne, prawda? Tyle że to śmiech przez łzy. Przez jeden uśmiech życie nie staje się trwale piękniejsze. A teraz jeszcze ten post. Kolejny kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty.
Zawiesiłam się na „zapuściłbym kupę kudłów między nogami”.

PolubieniePolubienie
😂😂😂👍
PolubieniePolubienie