„Di, Viv i Rose” w teatrze Capitol

Fot.: Michał Jarosiński
Fot.: Michał Jarosiński

„Di, Viv i Rose” jest sztuką o trzech dziewczynach, które poznają się w akademiku i pozostają ważne dla siebie na zawsze. To opowieść o tym, że znój życia da się znieść (tylko?) dzięki przyjaźni. Dzięki znakomitemu aktorstwu to jest wartościowo spędzony czas. Ale nie mogę powiedzieć, że to dobry spektakl.

Poznajemy trzy dziewczyny w podlondyńskim akademiku – rozpoczyna się ich wspólna podróż przez życie. Postaci zapowiadają się interesująco: Rose (Daria Widawska) jest seksualnie rozbuchana, Di (Joanna Brodzik) jest zdeklarowaną lesbijką, a Viv (Małgorzata Lipmann) ubiera się jak przedwojenna pensjonarka. Wynajmują dom i ich wspólne życie jest oczywiście mocno zabawne. Pierwszy akt jest na niezłym niezobowiązującym poziomie, śmieszny jak należy, ale niewiele naprawdę tu się dzieje.

W drugim akcie następuje zwrot akcji, którego oczekiwałem: kompletnie zaskakujący i odbywający się przy absolutnej ciszy. Ten jeden krótki moment, wymagający maksymalnego skupienia ze strony aktorek i publiczności, sprawia, że drugi akt jest wielokrotnie lepszy artystycznie od pierwszego. Ale jednocześnie jest przekleństwem spektaklu, bo zmienia jego koncepcję z lekkiej, dość zabawnej historii o trzech pannach w ambitną opowieść o dorosłości, niesprawiedliwości życia, wspólnym pokonywaniu trudów. Sama koncepcja jest dobra, ale efekt nie jest idealny. Zamiast wykreować wielką opowieść, zastosowano kilka stereotypów, które mają usprawiedliwić wydarzenia. Gdyby pozostano na poziomie pierwszego aktu, oceniłbym „Di, Viv i Rose” wysoko, jako niezobowiązujące spędzenie niedzielnego popołudnia (na przykład tak, jak zrobiłem tutaj i tutaj). Ale od ambitnej sztuki mam prawo wymagać. Skoro twórcy mają ambicję stworzyć dzieło istotne, chciałbym, by było naprawdę wielkie, a w efekcie jest zaledwie powyżej średniej.

Viv jest najciekawszą postacią z trójki przyjaciółek. W miarę rozwoju fabuły przeżywa prawdziwą przemianę. Na początku jest zalęknioną dziewczyną, zatopioną w książkach, która nosi się „jakby nie skończyła się wojna”. W drugim akcie można jej niemal nie poznać: pięknieje, zaczyna się kobieco ubierać, pokazuje nieco ciała i zaczyna popijać. Jako studentka socjologii opracowuje teorie psychologiczne o mężczyznach i kobietach, najwyraźniej napędzana przez kompleksy. A po zamieszkaniu w Stanach staje się imprezującą, zapracowaną prawie-alkoholiczką, która niemal zapomina o dawnych przyjaciółkach. To bardzo zastanawiająca przemiana, aż chce się zapytać, co jest jej powodem. Może Nowy Jork? Teza, że Ameryka zamieni każdego w pracoholika, nie wydaje mi się przekonująca i trąci schematycznością. Nie dowiedziałem się, dlaczego Viv jest taka jaka jest, gdzie podziały się jej młodzieńcze kompleksy, skąd wziął się jej walczący feminizm i jak wciela go w życie w USA.

Di przedstawia się jako lesbijka i to stanowi materiał na porywające zwroty akcji. W której z przyjaciółek się zakocha? Może tylko twierdzi, że woli dziewczyny, a na końcu okaże się, że ze wzajemnością zakocha się w facecie? Albo jeszcze mocniej: bez wzajemności zakocha się w geju? Niestety nic takiego się nie dzieje. Gdyby była ukrytą les, mogłoby wyniknąć wiele zabawnych lub zgoła dramatycznych sytuacji. Zamiast tego zdradza się ze swoją seksualnością w pierwszym zdaniu i do końca nic się tu już nie dzieje. Dramaty życia rzeczywiście ją dotykają, i to najsrożej ze wszystkich trzech przyjaciółek. Ale co z nich wynika? Jak radzi sobie z ciężarami, które spadają na nią niesprawiedliwie? I po co właściwie ta postać jest homoseksualna? Mam wrażenie, że tylko po to, by pokazać Brodzik jako chłopa w żeńskim ciele. Albo dlatego, że to jest modne.

Rose z kolei jest postacią, która przynosi największe zaskoczenie w przebiegu fabuły. To jedyna wiarygodna postać spektaklu, nawet w tym, że zmienia się z rozbuchanej seksualnie studentki w kochającą partnerkę i matkę. To jednak drugorzędne – najważniejsze jest to, że niemal pod koniec przedstawienia okazuje się być jego osią. W jej przypadku doczekałem się czegoś zupełnie niespodziewanego.

Ogromnym plusem przedstawienia jest świetne aktorstwo. Wszystkie trzy postaci są wiarygodne, przekonująco zabawne w jednych momentach i przejmująco smutne w innych. To ten poziom aktorstwa, na który patrzy się z zainteresowaniem niezależnie od tekstu. Jednak albo postaci, albo przedstawione wydarzenia są niedopracowane. Dlaczego pokazano wyłącznie dramatyczne przeżycia w dorosłym życiu dziewczyn? Dlaczego nie wyjaśniono ewolucji ich życiowych postaw? Nakreślono obraz, w którym młodość jest pasjonująca i wyluzowana, zaś dorosłość – bezlitosna i okrutna. Przecież to paskudny stereotyp!

Nie zrozumcie mnie źle, „Di, Viv i Rose” to nie jest stracony czas. Wspaniałe aktorstwo i przynajmniej jeden mistrzowski zwrot akcji wystarczą, bym dobrze ocenił ten spektakl. Ale jego wady, choć trudne do zidentyfikowania, są ewidentne. Czy naprawdę tylko człowiek beztroski jest interesujący? Nie mogę się z tym zgodzić. A może ze złych rzeczy, które nas w życiu spotykają, nie wynika po prostu nic? Nie mogę się na to zgodzić.

Cóż to za prze­sąd, za­iste,
Ba, urą­go­wi­sko czy­ste,
Ta ni­by praw­da utar­ta,
Że tyl­ko mło­dość coś war­ta.
Tadeusz Żeleński-Boy

 

„Di, Viv i Rose”
Teatr Capitol Warszawa
www.scenacapitol.pl/teatr
Reżyseria: Maciej Kowalewski
Scenografia: Aneta Suskiewicz
Muzyka: Bartosz Dziedzic

Fot.: Michał Jarosiński
Fot.: Michał Jarosiński
Fot.: Michał Jarosiński
Fot.: Michał Jarosiński
Fot.: Michał Jarosiński
Fot.: Michał Jarosiński
Niniejszy tekst powstał w wyniku współpracy z teatrem Capitol.
Możliwe jednak, że po przeczytaniu go zakończą tę współpracę…

5 uwag do wpisu “„Di, Viv i Rose” w teatrze Capitol

  1. Teatr Kapitol gościł w Lublinie ze spektaklem „Di, Viv i Rose” 20 kwietnia 2015 r. Jestem świeżo po obejrzeniu tego spektaklu. I jestem zdruzgotana…
    Niestety, mimo najlepszych chęci, niewiele dobrego da się powiedzieć o tym przedstawieniu.
    Schematy, stereotypy, nuda, dłużyzny, brak akcji i tego „czegoś” co przyciągało by uwagę i pozwalało wczuć się w sytuację. Postacie nieprzekonujące – zupełnie. Brodzik w roli lesbijki – beznadziejna…
    Jedyną aktorką, która, jako tako, ciągnie ten spektakl jest Daria Widawska.
    W ogóle to jest słaba sztuka, słaby tekst, bez pointy, z obcymi nam kulturowo treściami. Dlaczego narzuca nam się zachodnie wzorce zachowań? Dla mnie (jako kobiety) ta historia, mimo, że o kobietach, jest odległa i nie potrafiłam się zidentyfikować czy nawet sympatyzować z żadną z postaci.
    To nie są nasze/moje problemy.
    „Zabranie” się twórców tego spektaklu za ten właśnie tekst jest chyba wynikiem wciąż u nas
    (w Polsce) pokutującego przekonania, że nie mamy dobrych, współczesnych utworów nadających się na scenę.
    Szkoda…, bo wydaje mi się, że coś by się znalazło. Zdecydowanie coś lepszego i bliższego nam; a przynajmniej z lepszymi dialogami…
    Z trudem dotrwałam do końca spektaklu, a opuszczając widownię zadawałam sobie pytanie: „No, ale jaki z tego morał…?”
    Niby historie „z życia wzięte”, ale chyba zbyt banalne, stereotypowe i momentami przerysowane, a momentami jakieś takie nijakie. Niby „jak w życiu” – czasem śmiech, a czasem płacz…, a jednak coś nie tak…
    Humor? – mocno na siłę.
    W drugiej część zaskakujący patos niektórych scen staje się wręcz żenujący.
    Niestety, jakoś mnie ta sztuka nie porwała – pod żadnym względem. Ewidentnie czegoś w niej zabrakło; jakiejś siły, autentyczności. A same nazwiska aktorek, to za mało…
    No, cóż – sztukę zaliczam do najgorszych jakie kiedykolwiek widziałam.

    Polubienie

    1. U, strasznie ostro. Z wieloma rzeczami zgadzam się, ale też z kilkoma muszę dyskutować. Zaskakujący zwrot akcji zastępuje tu puentę – jest na tyle poruszający, że każdy ma ochotę dopisać własną puentę „a jednak warto żyć” albo „cholera, jednak nie warto żyć”. Po drugie: Widawska jest niezła, ale Lipmann o wiele lepsza. Poza tym jednak zgoda – to nie jest mistrzostwo świata.

      Polubienie

      1. To nie jest mistrzostwo świata? Dalej od mistrzostwa to już chyba być nie może. To jest totalne dno. Teksty naciągane, pompatyczne i jednocześnie nudne. Humor zwyczajnie chamski i to najgorszego gatunku. Właściwie jedyna dobra rzecz w tym spektaklu to przerwa – można wyjść wcześniej i uniknąć zmarnowania kolejnej godziny. Zdecydowanie NAJGORSZY spektakl na jakim w życiu byłem.

        Polubione przez 1 osoba

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s