Staram się stale uczestniczyć w kulturze popularnej, a jednak jestem mocno od niej oddalony. Niezbyt ją kumam. I gdy się do niej zbliżam, jest to dla mnie mocne doświadczenie.
- Mo zaczęła pracować w branży ślubnej. Jak to kobieta, czuje ten klimat od zawsze. Wie, co to jest bramka, oczepiny, bolerko i welon. Wie, co się tańczy na weselach oraz w jakiej kolejności, a także co wypada, a co nie. Dlatego praca w salonie sukien ślubnych jest dla niej wprost idealna. Co udowadnia, sprawdzając się znakomicie. Ja zaś trzy razy w życiu byłem na weselu (wliczając to, o którym piszę poniżej). Nie wiem z czym to się je, może to wstyd, ale też czysta prawda. Nie mam pojęcia na czym cała ta kultura polega.
- Zupełnie niezależnie od powyższego (choć jak wiadomo przypadki nie istnieją), najbliższa przyjaciółka Mo brała ostatnio ślub. Spotykamy się z A. i M. całkiem często, lubimy się, więc wybieraliśmy się na ślub i wesele od miesięcy. Mo była przerażona, że ze swoim niewyparzonym ryjem skomentuję to i owo, a w konsekwencji zrobię przykrość jej przyjaciółce.
- M. zaprosił mnie na wieczór kawalerski. Był to dla mnie szok, nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać, oprócz rzeczy oczywistych typu alkohol i cycki. W pewien piątkowy wieczór spotkaliśmy się w kameralnym męskim gronie, polały się browary i miało się skończyć kulturalnie. Ale się nie skończyło, gdyż po browarach polała się wóda. Nie wiem o co chodzi z wódką. Być może istnieje jakaś kultura picia wódki dla smaku i tym podobnych pierdół, tak jak kultura whisky czy nawet drinków. Ale picie wódy kojarzy mi się po prostu z jazdą bez trzymanki, której celem jest niekontrolowana najebka. Tak też się stało i miałem w tym czynny udział.
- Wódka wódką, następnie uderzyliśmy w kluby. Mieszkam w Warszawie całe życie, ale rzadko kiedy mam okazję naprawdę korzystać z uroków stolicy. I przysięgam, że dotychczas nie wiedziałem, na czym polega kultura clubbingu. Właśnie na wieczorze kawalerskim spróbowałem tej rozrywki w najwłaściwszym sensie: klub-taksówka-klub-taksówka-klub-taksówka. Nic ciekawego. Owszem, potańczyłem, pobywałem, ale raz wystarczy. Jest mi bardzo miło, że M. mnie zaprosił, ale więcej nie potrzeba. I zauważyłem coś charakterystycznego. Kobiety bywające w klubach mają wspólną cechę: nie mają oczu. Czyli jakby nie miały wyrazu twarzy. Są niezapamiętywalne, może nawet nieistniejące. Nie wiem, czy byłoby o czym z nimi porozmawiać. Choć nie próbowałem. Może nie byłem w stanie.
- Tak się złożyło, że następnego dnia po wieczorze kawalerskim pojechaliśmy z Mo we dwoje do Sopotu. Oczywiście na imprezę! Dzieci w tym czasie były na wakacjach u babci, więc mogliśmy szaleć. Spotkaliśmy się moim bratem i jego przyjaciółmi na fecie z okazji okrągłych jego urodzin, po czym w niedzielę wróciliśmy półżywi do Wawy. W międzyczasie dość zszokowani doświadczyliśmy imprezowej stolicy Polski, jaką jest Sopot. Parki bzykające się nocą na plaży. Miliardy panien w stadach, identycznie odstawionych i również pozbawionych wzroku. Przypomniało nam się, jak obserwowaliśmy to zjawisko w warszawskim klubie kilka miesięcy temu.
- Po powrocie do domu niezbyt zdążyliśmy odpocząć, gdy zaczęliśmy dzielić się naszymi nowymi doświadczeniami z F. podczas domówek raz u nich, raz u nas. F. nas rozumieją, bo podobnie jak my niezbyt pasują do popkulturowych standardów. Trochę wyśmiewając, a trochę zazdroszcząc, bo sami nie potrafimy tak żyć, rozmawialiśmy o kulturze popularnej.
- Później Mo miała urodziny. Spotkaliśmy się w gronie rodzeństwa, w najbardziej zatłoczonej restauracji stolicy. Pojedliśmy i było bardzo miło. Nasz imprezowy zegar tykał i powoli zaczynaliśmy dochodzić do granic wytrzymałości. Dom stał praktycznie pusty już od trzech tygodni, a my nie mieliśmy ani siły, ani ochoty żeby się nim zająć, ani nawet czasu, żeby się porządnie wyspać. Nie mamy pojęcia, jak ludzie mogą tak żyć, a przecież są tacy zawodnicy. No tak, zapomniałem że istnieje koks.
- A potem był ślub i wesele A. i M. Pod wieloma względami była to standardowa impreza tego typu, ale czuliśmy się znakomicie. To znaczy Mo czułaby się tak czy inaczej, ale obawiała się moich reakcji. Oczywiście nie miałem w planach zranienia kogokolwiek, a zwłaszcza Mo i jej bliskiej przyjaciółki, ale czasem nie kontroluję takich rzeczy. A była to klasyczna zabawa pełna stereotypów z kategorii „gorzka wódka” oraz „panowie polewają wódeczkę i pijemy do dna za zdrowie państwa młodych”. To tym zabawniejsze, że państwo młodzi od dawna nie mają nic wspólnego z młodością. Tym niemniej było cudownie – prawdopodobnie ze względu na ludzi. W miłym towarzystwie wszystko jest miłe, nawet jeśli polega na dostosowywaniu się do kultury, której do końca nie rozumiesz. Było fajnie także dlatego, że jako jedyny jarosz dostałem specjalnie dostosowane menu. Tylko dla mnie! W dodatku Mo i ja dostaliśmy od pewnego przemiłego gościa – oraz jego przepięknej żony Góralki – ksywę „zakochani”. Wróciliśmy do domu bardzo późno, wprawdzie trzeźwiuteńcy, za to wybawieni na całego.
- Nie rozumiem polskiej kultury popularnej. Kultury skupionej wokół wódki, disco polo i kościoła. Ale nie mam nic przeciwko niej. I tak nie ma od niej ucieczki, nawet gdyby się chciało. A rozróżnianie między kulturą popularną a jakąś sztuczną „kulturą wyższą” służy tylko podsycaniu kompleksów.
- W nocy po weselu śni mi się nowa wersja hymnu: „Marsz marsz Dąbrowski / A kto z nami nie wypije niech pod stołem zaśnie”.
Polska Kultura Popularna, w skrócie PKP. Czy ten skrót nie budzi skojarzeń z wytartymi siedzeniami, smrodkiem i tłokiem..? 😉
PolubieniePolubienie
Hehe, dobre! 🙂
PolubieniePolubienie
Waham się. Bo z jednej strony, dla mnie, to kultura ślubów i wesel, której szczerze nie cierpię. Raczej swoisty brak kultury, niż kultura popularna. Z drugiej strony znam ludzi obytych z kulturą wysoką, którzy potrafią bawić się na weselach, bez szkody dla integralności własnego „ja” (nawet do hitów disco polo, „gorzkich wódek” i oczepin – o fun i dobrą zabawę tego dnia przecież chodzi) – szczerze ich podziwiam, dla mnie ciągle trąca to obciachem. Z trzeciej strony czasem zastanawiam się, czy nie daliśmy sobie wmówić, że niektóre rzeczy są „be”. Przyznaję, disco polo jest mało strawne, ale jeśli komuś się podoba, why not? Oby nie na cały regulator, co jest już innym problemem związanym z disco polo. Byłam na weselu z muzyką jazzowo-klubową i cała sala ruszyła do tańca dopiero podczas „Ona tańczy dla mnie” 🙂
PolubieniePolubienie
Przypomniałeś/-aś mi, że kiedyś byłem na weselu bliskich znajomych, na którym grała genialna kapela żydowska. Zasuwali hity zaaranżowane na muzykę klezmerską. Miód na uszy! 🙂
PolubieniePolubienie
To akurat muzyka, do której można się świetnie bawić 🙂
PolubieniePolubienie
Najpierw oczywiscie musze sie obrazic za punkt pierwszy,bo jednak nie kazda kobieta czuje ten klimat od zawsze 😛 Skoro focha juz strzelilam (jak kazda kobieta 😀 ) moge przejsc do kolejnych punktow.
Na zycie od weekendu do weekendu i jeszcze raz w srodku tygodnia to trzeba miec naprawde konskie zdrowie, byc mlodym i nie miec dzieci. My co prawda dzieci nie mamy, ale juz troch starzy (ja po trzydziestce, a M.tuz przed), wiec spokojnie wystarczaja nam „domowki” od czasu do czasu, a z rzadka wieksza impreza typu slub. A i to czasem trzeba „odchorowac”, nawet mimo tego, ze ja nie pije. W dodatku do klubingu to trzeba miec duzo kasy i czasu. Nigdy nie lubilam tych wedrowek ludow. Ledwo czlowiek sie ” zagniezdzi” a tu juz go gnaja gdzies dalej. Na studiach, owszem, imprezowalo sie czasem nawet caly tydzien, ale raczej w wybranej jednej knajpie.
Jakas tam „kultura” picia wodki to jednak istnieje, ale nie wszedzie. W niektorych kregach wodke sie pije by sie kompletnie upodlic, a w innych by nabrac humoru i sil na tance, ale bez zakonczenia pod stolem. Osobiscie nie mam nic przeciwko jesli towarzystwo potrafi sie przy tym bawic, jak wspomniales wyzej. Jak to mowia: wszystko jest dla ludzi.
Punkt 10 mnie rozwalil i jest idealnym zakonczeniem tematu 😀
PolubieniePolubienie
Cudownie!! Foch na start to je to! 😉 Co do punktu 10 – ja tez byłem pod wrażeniem, gdy to napisałem ;D A serio: dzięki za miłą opinię.
PolubieniePolubienie