„Wyścig” („Rush”) wcale nie jest filmem o Formule 1, lecz o bliskości dwóch rywalizujących mężczyzn w specyficznym kontekście. Ten kontekst to: Formuła 1, 1976 rok, Austriak Niki Lauda, Anglik James Hunt. Ten kontekst to najbardziej: ryzyko utraty życia.
Jesteśmy w 1976 roku, w samym środku najlepszych lat wyścigowych Jamesa Hunta oraz Nikiego Laudy. „Wyścig” zaczyna się, gdy Hunt i Lauda poznają się w niższej formule. Od razu nie przypadają sobie do gustu i zaczynają rywalizować. Oraz w jakiś przewrotny sposób – przyjaźnić się. Potem trafiają do Formuły 1 i ich rywalizacja trwa. Obaj są stale świadomi ryzyka śmierci. Hunt nazywa swój bolid bardzo szybką trumną, a Lauda mówi: „Jestem w stanie zaakceptować 20% ryzyka śmierci. Ale ani jednego procenta więcej”.
Prawdziwy konflikt zawiązuje się, gdy Lauda (wówczas aktualny mistrz świata, bo zdobył tytuł w 1975 roku) zwołuje spotkanie kierowców i zarządu, by przedyskutować sens prowadzenia Grand Prix na torze w Nuerburgringu. W rzeczywistości to spotkanie miało miejsce już sezon wcześniej. Mistrz dowodzi, że tor jest zbyt niebezpieczny dla pojazdów, które rozwijają prędkość 280 km/h. Zakręty są ciasne, niewidoczne i często znajdują się na szczytach wzniesień – trudno tu pojechać nawet w idealnej pogodzie. Lauda chce odwołania wyścigu i wielu kierowców go popiera, ale James Hunt wyskakuje z argumentem buchającego testosteronu: „Co Lauda, pękasz?!” Na to wściekły mistrz ma prostą odpowiedź: „Pobiłem rekord na tym torze. Jestem tu szybszy niż każdy z was”. Ale jest już za późno – po takich słowach jest oczywiste, że zostanie przegłosowany. Po głosowaniu Hunt rzuca całkiem serio do Laudy: „Czasem lepiej, gdy ludzie cię lubią”. Sądzę, że wcale nie chciał być złośliwy.
Niki Lauda w filmie jest przedstawiany jako zimny, nieczuły facet, chłodno kalkulujący, po trupach dążący do celu, nie mający żadnych ludzkich uczuć. Porównywany był do szczura, głównie z powodu wystających górnych jedynek (sam zresztą nie widział w tym porównaniu nic złego, ceniąc niezłomny charakter tych zwierząt). A jednak to z nim się identyfikowałem, oglądając „Wyścig”. Może dlatego, że nie jest przystojniakiem jak Hunt albo dlatego, że współczuję mu wypadku. A może dlatego, że szanuję ludzi konsekwentnie dążących do swojego celu. Lub może to świadomy, przekorny zabieg reżysera. Lauda wydaje się rzeczywiście antypatyczny. O swoim stylu wyścigowym mówi: „nie robiłem żadnych błędów, wszystko było doskonale”. Poza tym napisał cztery autobiografie. Kurwa, jak egocentryczny musi być facet, który pisze nie jedną autobiografię, lecz cztery?!
James Hunt jest przedstawiony w absolutnej kontrze do Laudy: hulaka, ruchacz i chlor. „Żył jakby każdy dzień miał być tym ostatnim”. Bosko męski, inteligentny, a przy tym jednak ludzki – uśmiechnięty, dowcipny. O ile wiem z urywek, które oglądałem – taki właśnie był. Poza tym kipiał energią. Sławne są filmy z lat siedemdziesiątych, w których Hunt wysiada z bolidu i bezceremonialnie tłucze innego kierowcę albo sędziego, bo się z nim nie zgadza. Prawdą jest nie tylko to, że musiał się porządnie wyrzygać zanim wsiadł do bolidu, ale także to, że gdy już w nim siedział, drżał tak, że samochód sprawiał wrażenie bycia na obrotach nawet wówczas, gdy silnik był wyłączony. Jego energia to niesamowite przeciwieństwo zimnej kalkulacji Laudy. Zabawne, że dochodzą do tego samego celu dwiema kompletnie innymi ścieżkami.
Rozpoczyna się słynny wyścig na Nurnburgringu. W siódmym okrążeniu Lauda wypada z toru, wbija się w bandę i staje w płomieniach. Zanim koledzy z innych bolidów są w stanie go wyciągnąć, spędza sześć minut w temperaturze kilkuset stopni, wdychając ogień. Zostaje przewieziony do szpitala, gdzie jego żona przygotowuje się na jego śmierć i ściąga księdza. Ale Niki ma dla niej wiadomość: niech ksiądz spierdala, jeszcze żyję. Stopniowo dochodzi do zdrowia, w czym pomaga mu telewizor, na którym ogląda zwycięstwa Hunta w kolejnych wyścigach. I zaledwie po sześciu tygodniach wraca na tor. Niebawem ma okazję spotkać się z rywalem i to jest znakomita scena „Wyścigu”:
Hunt: Czuję się odpowiedzialny za to, co się stało.
Lauda: Jesteś. Ale w szpitalu oglądałem cię wygrywającego wyścigi i wierz mi: jesteś tak samo odpowiedzialny za to, że wróciłem.
Wrócił, ale nie zdołał wygrać z Huntem. James pokonał go w ostatnim wyścigu o trzy punkty i został mistrzem świata 1976 roku. Jedyny raz, bo wycofał się rok później. Zaś Niki Lauda zdobył jeszcze dwa mistrzostwa (1977 i 1984) i został na zawsze zapamiętany jako kierowca ze spaloną twarzą. Dziś jest przedsiębiorcą lotniczym i pilotem, a także komentatorem i konsultantem sportów samochodowych.
Lauda nigdy nie wstydził się swojego wyglądu. Podobno od lat odpowiada na złośliwości: „Ja miałem wypadek, a pan już się taki urodził”. Tuż po powrocie do wyścigów zorganizował konferencję prasową i to jest scena w „Wyścigu”, która zrobiła na mnie największe wrażenie. Pewien wścibski dziennikarz zadaje pytanie: „Co powiedziała żona na pańską twarz?”. Kierowca spokojnie odpowiada: „Powiedziała: kochanie, nie potrzebujesz twarzy do ścigania się.” Na co dziennikarz nalega: „Pytam poważnie”. Lauda nie wytrzymuje: „Ja też mówię poważnie. Konferencja skończona”. Całemu zajściu przysłuchuje się James Hunt. Ludzie się rozchodzą i wtedy James uprzejmie zagaduje tego dziennikarza: „Chyba mam panu coś do powiedzenia w sprawie pańskiego ostatniego pytania”. Po czym wpycha faceta do pustej łazienki i obija mu ryj. Następnie wkłada mu do ust jego własny dyktafon i wbija go ruchem, który miażdży szczękę. I dodaje: „Teraz spytaj swojej żony, jak jej się podoba twoja twarz”.
Jedna z ostatnich scen też pięknie pokazuje przyjaźń między dwoma wrogami. Lauda i Hunt spotykają się prywatnie, chwilę rozmawiają, po czym żegnają chłodno. Na odchodnym Hunt odwraca się i z bezczelnym uśmiechem rzuca: „Nick! Świetnie wyglądasz. Jesteś jedynym znanym mi człowiekiem, któremu spalenie twarzy wyszło na dobre.” Na to Lauda częstuje go fuckiem i uśmiechem, z pewnością równie szczerymi.
Właśnie o tej przyjaźni w rywalizacji, o bliskości wrogów jest ten film. Wcale nie o Formule 1. Samochody są jedynie tłem, katalizatorem uczuć między dwoma mężczyznami, których zbliża do siebie skrajna rywalizacja. Oczywiście, że taka historia nie miałaby sensu w bezbarwnym, pozbawionym ryzyka medium. Ale nie same wyścigi są jej esencją i dlatego mogę ten film polecić każdemu, również tym, którym sporty samochodowe są tak odległe jak podróż sondy Galileo.
Aktorstwo reprezentuje tu wysoki poziom. Jamesa Hunta gra Australijczyk Chris Hemsworth, znany z roli Thora, na której wyżywałem się tutaj. Ale w tym filmie pokazał klasę. Myślę, że nieźle odtworzył faceta z pasją, gotowego do ostatecznego ryzyka i korzystającego z uroków życia. Zaś w Laudę wcielił się Niemiec Daniel Bruehl, którego poznałem jako ss-mana w genialnych „Bękartach wojny”. Jest świetny w swoim niezłomnym, matematycznym dążeniu do celu i stanowi dobrą kontrę do roli Hunta. Znów okazuje się, że najlepsze scenariusze filmowe pisze życie.
Żałuję jedynie, że mało zostało opowiedziane o kobietach mistrzów. Lauda miał jedną żonę do lat dziewięćdziesiątych – przepiękną Marlene Knaus. Spotyka ją przypadkiem i imponuje jej szybkością oraz logiką, ale jakoś to wszytko zbyt szybko się odbywa, brakuje tu głębi ludzkich uczuć. Zaś Hunt obskoczył jakieś pięć tysięcy kobiet i z pewnością niewiele z nich pamiętał. Jednak nie wierzę, że tym korzystaniem z życia szerokim gestem nie przykrywał jakiejś gigantycznej samotności. Zabrakło mi wyjaśnienia tego.
Ale nie zabrakło najważniejszego: odpowiedzi na pytanie, dlaczego oni właściwie się ścigają. Hunt: Im bliżej jesteś śmierci, tym bardziej czujesz się żywy.
Jedna uwaga do wpisu “WYŚCIG szczura z bogiem”