
Od miesiąca próbuję napisać post o tym, jak kobiety różnią się od facetów, a faceci od kobiet. I jak te różnice są wkurwiające. I piękne, z drugiej strony.
Generalnie nie bardzo lubię nas, facetów. Trudno się nie utożsamiać, a jednak wolę kobiety ze wszystkimi ich wadami. Nie zrozumcie mnie źle. Za nic w świecie nie chciałbym być kobietą. Robienie problemów z błahych spraw, roztrząsanie wszystkiego jakby było tego warte i beznadziejna miłość do błyskotek oraz miękkie nogi na widok sukienki ślubnej po prostu mnie powalają – no czy to można traktować poważnie?
Z drugiej strony – oczywiście że można. To wynika z wrażliwości, której większość nas facetów jest pozbawiona, a to jest daleko bardziej wkurwiające. Kobiety, dzięki temu że czują więcej, także widzą więcej. Strasznie boli mnie to, że większość mężczyzn leje na uczucia, przez co raczej nieświadomie pozbawia (-my?) się połowy kolorytu życia. „Pod zewnętrznymi pozorami kryła się w nim zupełna pustka.” Poza tym kobiety mają mnóstwo niesamowitych umiejętności, całkowicie niedostępnych dla nas. Na przykład robienie pięciu rzeczy naraz. Choć to wydaje się niemożliwe, wielokrotnie sprawdziłem, że to działa. Mo wie, co powiedziałem do niej, gdy rozmawiając przez telefon i oglądając film malowała paznokcie. Dodajmy, że zapamiętała też wszystko z filmu i rozmowy telefonicznej, oraz nie pomalowała sobie rąk. Niesamowite! Albo prosta umiejętność: zapisanie dziecka do lekarza. Dla mnie jest to całkowicie awykonalne. Jeśli nie otrzymam od Mo dokładnych instrukcji, spędzę godzinę w kolejce, pokłócę się ze wszystkimi możliwymi w przychodni i wyjdę z niczym.
„Myśl, że daje życie mężczyznom, rozgrzewała jej serce.”
Przeczytałem ostatnio książkę Lawrence’a pt. „Synowie i kochankowie”. Tak naprawdę nie wiem dlaczego ją przeczytałem, a tym bardziej dlaczego dostał za nią Nobla. W gruncie rzeczy jest okropnie nudna i o niczym. A konkretnie o tym, jak beznadziejni są mężczyźni i jak krzywdzą ich kobiety, głównie tym, że ich rodzą i wychowują na zupełnie bezradnych, otoczonych kobiecością egoistów. Przez co sprawiają kłopot kolejnym pokoleniom kobiet, dając im facetów niezdolnych do kochania, bo nie oddzielili się od matek. To chyba w skrócie sens całej tej książki. Ohyda. A jednak jakoś mnie ten temat wciągnął. „Syn zostaje synem, póki się nie ożeni, A córka jest córką i się nie odmieni”. Czyli zamieniamy matkę na żonę? Cholera, może i tak?… Przerażające.
David Herbert Lawrence to angielski pisarz z początku 20. wieku. Jego dzieła dość otwarcie opowiadają o bliskości dwojga ludzi, także fizycznej, co wówczas było uważane za niemal pornograficzne. Z dzisiejszego punktu widzenia jego teksty są najbardziej pruderyjne z pruderyjnych: kończą się tam, gdzie jakiekolwiek opowiadanie erotyczne by się nawet nie zaczęło. Jest jednak coś pięknego w sposobie, w który Lawrence mówi o tarciach między dwojgiem ludzi. Główny bohater „Synów i kochanków” ma na imię Paweł i chyba to jedyny powód, dla którego mogę się utożsamiać z tą książką. Z drugiej strony może niejedyny.
„Wydaje mi się, że kochasz mnie tylko w nocy… Że w dzień nie kochasz mnie wcale.”
Dlaczego my, faceci, jesteśmy tak egoistyczni? Bo matki nam na to pozwalają, wychowują swoich synów na kochanków. I choć mam poczucie, że Mama wychowała brata i mnie inaczej, to jednak łapię się na tym, że oczekuję od mojej kobiety uwielbienia oraz rozpieszczania. A teraz najgorsze (czyli najlepsze): dostaję to.
„Po raz chyba pierwszy w życiu doznawała przyjemności w uleganiu mężczyźnie i psuciu go.”
Jak każda kobieta, moja ukochana znajduje rozkosz w rozpieszczaniu mnie. Prędzej czy później dostaje mi się, że za mało robię w domu, „traktujesz mnie jak służącą” i tak dalej. Z drugiej strony usługuje mi stale, choć tego nie cierpię. Codziennie dostaję jedzonko do pracy, a przysięgam, że tego nie oczekuję. Z drugiej strony, gdybym nie dostał, mógłbym być wściekły. Ale po prostu kupiłbym sobie coś, zjadł śniadanie w maku albo zamówił pizzę czy sushi. Mo do tego nie dopuści – uważałaby to za rozpustę i zbyteczność skoro można jeść w domu. Ja pytam: ale po cholerę jeść w domu, jeśli można poza domem? Czy nie po to wymyślono knajpy? „Oto właśnie typowo kobieca doktryna życia… spokój ducha i materialny dostatek. A ja tym gardzę!”
Z drugiej strony, oczywiście ma rację. To rozsądek. Nie stać nas na ciągłe jedzenie w knajpach i chcielibyśmy nauczyć dzieci radzić sobie w życiu.
ciąg dalszy nastąpi!
Cytaty pochodzą z: „Synowie i kochankowie”, David Herbert Lawrence, 1913
Wychodzi na to, że we wszystkich naszych wadach jest cholernie dużo uroku i że da się je jakoś przekonwertować na zalety (to miłe). Kurcze, lubię ten tekst. Urzekło mnie już pierwsze zdanie, tj. „Generalnie nie bardzo lubię nas, facetów.”, bo mam wrażenie, że mało który facet by tak po prostu powiedział, że ogólnie to facetów nie lubi, mimo, że sam nim jest. 😉
Czekam na ciąg dalszy!
PolubieniePolubienie
🙂 Bardzo się cieszę, ciąg dalszy wkrótce! 😀
PolubieniePolubienie
Zawsze twierdziłam, że wiele kobiet jest jak modliszki, które psują mężczyzn i potem te nagryzione okazy porzucają na pastwę innych kobiet 🙂
PolubieniePolubienie
Uuuuu. Moc. 🙂
PolubieniePolubienie
Przygotowuję zbilansowane pożywienie do pracy sobie i… o zgrozo, meine liebe Kuśtyczka! Jestem typową kobietą, aaaa…
PolubieniePolubienie