Używajmy póki czas

Myślę o komunie, wyborach, przeszłości i przyszłości. I jak zwykle, w myśleniu pomaga mi dobra literatura i równie dobry teatr.

Galiota płynęła pod pełnymi żaglami w przeraźliwym trzeszczeniu lin, burty i składanego noża kapitana, który z żebra niedawnego wroga strugał sobie fujarkę. Czarny sztandar korsarzy, poplamiony tłuszczem baranim, głucho łopotał na wietrze. Sternik, zmęczony abordażem, spał snem sprawiedliwego, wplótłszy ręce i nogi w szprychy koła sterowego. Z przykrej gęby zwisał mu sinawy jęzor, a sternik chichotał przez sen, ponieważ igła busoli łechtała go w dolną wargę. Niedożywiony rekin, który już od dziewięciu godzin płynąc za statkiem nie mógł się doczekać trupa należnego mu na wieczerzę, puszczał przez nozdrza bańki, aż kormorany oraz (bardzo w tych okolicach nieliczne) pieczone przepiórki popuszczały w locie, podobne na tle zorzy wieczornej do wyżymaczek.

Wtem pieśń luba spłynęła z mostku na fale; to kapitan wygrywał na wrażych piszczelach hymn piracki „Wyklęty powstań ludu ziemi”. Marynarze w tymże czasie oddawali się pijaństwu, iskali się, międlili len i wydobywali zza pazuchy obiekty ze wszech miar przerażające, a mianowicie broszury propagandowe. W ostatnim promieniu zachodzącego słońca dojrzał rekin biały kształt polatujący nad bałwanami. Rozdziawił paszczękę, zgryzł ową rzecz, połknął ją i jego żołądkiem zatargały torsje – oddał morzu, co był spożył. Spieniony ślad okrętu rozpłynął się, a na fali płynęły chybotliwie potargane karty, na których krótkowzroczne oko wyczytać mogłoby jedno tylko słowo: „Kapitał”.

______________________________

Przeczytawszy ten tekst Stanisława Lema* z wydanego niedawno zbioru „Dyktanda” zrozumiałem, dlaczego ta książka przeleżała w szufladzie od lat 60. Pomijam zabawność tego tekstu oraz jego wartość językową. Czy to nie genialna nabijka z komuny, że rekin wyrzyguje dzieło Karola Marksa? A kapitan pirackiego statku, a więc król złodziejstwa i chaosu, nuci Międzynarodówkę, najsłynniejszą pieśń socjalistów?

Ostatnio słuchałem audycji radiowej z genialnym Stanisławem Tymem (nie mylić z wyżej wymienionym Stanisławem Lemem). Przytoczył świetną anegdotę ze swojego bogatego doświadczenia, jak studentem będąc zaniósł tekst swojej sztuki do ocenzurowania. Przychodzi do cenzora w umówionym terminie i słyszy: „Panie Staszku, no tak się uśmiałem… Aż żonie zaniosłem, i kilku znajomym, i wszyscy po prostu pękają ze śmiechu! No ale wracając do tematu: to nie jest dobra sztuka. Nie może jej pan wystawić.” Tym śmiał się z tego dzisiaj, po pięćdziesięciu latach. Wniosek był prosty: cenzorzy byli różni – głupi i mądrzy, ale wykonywali swoją robotę i pewne rzeczy nie mogły przejść. Ciekawe jak potraktowaliby ten tekst Lema. Domyślam się, że nawet głupawy cenzor nie puściłby „Wyklęty powstań ludu ziemi” obok pijaństwa.

Niedawno widziałem też spektakl z lat osiemdziesiątych, który mnie zmiótł z powierzchni ziemi. „Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna” w reżyserii Olgi Lipińskiej jest potwornie śmieszne już w samym założeniu. Lokalny przedstawiciel władzy, który chce zabłysnąć przed swoimi przełożonymi, robi obowiązkowe zebranie wiejskiego aktywu i zmusza do jakiegoś działania. Dochodzą do wniosku, że trzeba wieś ukulturalnić. Całkiem przypadkowo okazuje się, że pewien rolnik widział kiedyś „Hamleta”. Pada pytanie, co to takiego ten Hamlet. Rolnik, którego doskonale gra Janusz Rewiński, streszcza wszystkim szekspirowski dramat – tu umarłem ze śmiechu. Potem jest też śmiesznie, ale i coraz bardziej dramatycznie. Sekretarz – w tej roli rewelacyjny Gajos – stwierdza, że sztukę należy zmienić. „Ma być pięknie jak u ludu pracującego. Nie będzie nam tu pisarz z kapitalistycznej Anglii mówił jak ma być! Ten Hamlet powinien być pozytywnym działaczem walczącym o prawa ludu. Nie może być księciem. On rozsiewa reakcyjną propagandę, musimy go zmienić!” Zadanie adaptacji otrzymuje nauczyciel wiejskiej szkoły (Adam Ferency, o ile pamiętam). Oczywiście nie chce się zgodzić na takie świętokradztwo, ale szantażem zostaje zmuszony. Efekt jest ohydny, ale cieszy odpowiednie organa. Posłuchajcie sami:

Jestem ludzie groźny król,
gdy uderzam sprawiam ból.
Pod mą władzą wszystko jęczy
człowiek zwierz – a niech się męczy.
Tylko Hamlet, pies go brał,
Coś tam knuje, będę znał
Łatwo sobie z nim poradzę
Jak mu kołek w dupę wsadzę!

Rechotałem jak wariat z tej częstochowskiej wersji Szekspira. Potem robi się mniej śmiesznie. Akcja Hamleta przeplata się z wydarzeniami w wiosce, w tle są ludzkie dramaty, a nad wszystkim wciąż góruje sekretarz Gajos. I co chwila ktoś przypomina hasło przewodnie: „Używajmy póki czas, jutro może nie być nas”.

Obawiam się, że wkrótce czeka nas więcej tego typu wniosków – zbliżają się wybory. Za chwilę te wszystkie tłumoki będą pierdolić o rzeczach „najważniejszych” i przedstawiać rzeczywistość w różowych lub najczarniejszych kolorach, w zależności od tego po której stronie barykady władzy siedzą. Kiedyś się tym strasznie przejmowałem. Dużo słuchałem audycji publicystycznych w radiu i TVN24. Teraz, od kiedy zająłem się aktorstwem, mam to głęboko. Po prostu zrozumiałem, że są ważniejsze rzeczy w życiu. Oczywiście, że pójdę na wybory i zagłosuję właściwie. Ale nie chce mi się tego roztrząsać – to jeden z obowiązków, tak jak odprowadzenie dzieci do szkoły. Wolę posmakować trochę kultury, dowiedzieć się czegoś więcej, uśmiechnąć się czy popłakać sobie nad przemijaniem.

„Jest między wami choć jeden człowiek?! Nie, nie ma człowieka!” Te dramatyczne zdania wypowiada młody rolnik grający Hamleta. Jest w nim czysty ludzki dramat. Buntuje się przeciw szekspirowatym wygłupom, przez które nie może złączyć się z ukochaną. Jego wybranką jest córka przedstawiciela władzy, a to zbliża jego dramat do dramatu jego bohatera. Ten niezwykły splot jest śmieszny i poruszający tym bardziej, im dalej w las. W końcu nie wiadomo już, co jest częścią teatru, a co rzeczywistością komunistycznej wsi. Bohaterowie dają się zdominować władzy. Ich osobiste cele mieszają się. Tylko nauczyciel, nieszczęsny reżyser wbrew woli, zachowuje jako taki rozsądek. W pewnym momencie mówi do zdegustowanego Hamleta: „Wybacz chłopcze – jeżeli kpię, to raczej z siebie niż z ciebie”. Nagle pada zdanie, które na mnie zrobiło chyba największe wrażenie: „Każda władza byle mocna – sprawiedliwa”. Czyli nieważne jaka jest władza. Władza jest zawsze dobra, o ile włada silną ręką. Jeśli chcesz żyć, podporządkuj się.

Mam nadzieję, że podczas wyborów będziemy o tym pamiętać: nie każda władza jest dobra. A już na pewno nie tzw. „silna”. Tylko dobra władza jest dobra. A my zawsze możemy ją zmienić, jeśli chcemy. Oto mój apel: idź na wybory, nieważne jakie. I nieważne na kogo głosujesz, bo to twoja osobista sprawa. Wybory, głupcze!

W gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko zdaniu „używajmy póki czas, jutro może nie być nas.” Pod warunkiem, że to motywuje polityków do konstruktywnego działania. I wciąż wierzę, że kilku takich zmotywowanych istnieje.

*Cytuję ten tekst nie mając do tego absolutnie prawa. I to już drugi raz. Tym niemniej książkę kupiłem i polecam.

4 uwagi do wpisu “Używajmy póki czas

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s