Mędrzec umówił się ze swoimi uczniami na lekcję. Usiadł na ławce pod drzewem, uczniowie pozajmowali miejsca na trawie dookoła. Patrzą na niego, ale mistrz nic nie mówi, tylko patrzy w dal i powoli oddycha. Uczniowie zaczynają się niecierpliwić, wiercić, wreszcie pytają:
- Mistrzu powiedz nam: jak być szczęśliwym?
Mędrzec na to:
- Pytacie jak być szczęśliwym? To bardzo proste. Jak siedzę, to siedzę. Jak stoję, to stoję. Jak idę, to idę.
Uczniowie popatrzyli po sobie zaskoczeni i odpowiadają:
- Ależ my tak żyjemy!
- Nieprawda. Jak siedzicie, to właściwie już stoicie. Jak stoicie, to jakby już idziecie. A jak idziecie, to po prostu pędzicie.
__________________________
Przeczytałem ostatnio książkę Jeremy’ego Clarcksona*, głównie o samochodach z początku lat dwutysięcznych. Najogólniej: to zbiór bonmotów w rodzaju „Kupno nowych butów wymaga pójścia do sklepu, co dla heteroseksualnego mężczyzny graniczy z niemożliwością.” Śmieszne, ale szybko miałem dosyć. A książka bardzo nie chciała się skończyć. Czytałem, czasem się uśmiechnąłem, ale najbardziej ucieszył mnie jej koniec.
Podobnie męczyłem się, oglądając „Miłość na Krymie” Mrożka w reżyserii Jarockiego/Englerta, którą ostatnio uraczyła nas TVP. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo dobrze że to zrobiła, w końcu po to jest i zbyt często o tym zapomina. Przedstawienie było znakomite – świetni aktorzy i tak dalej – ale nic z niego nie zrozumiałem. Po co przeleciano po historii Rosji od 19. wieku przez Lenina po putinowski kapitalizm z 21. wieku, zahaczając o resztę Europy i dwudziestowieczny sen o Ameryce? I dlaczego część bohaterów się zmienia, a część wcale nie? Czemu jedni umierają, a inni żyją jak gdyby sto lat? Przemęczyłem się, obejrzałem do końca i nic z tego nie kumam. Powiecie: sztuka im bardziej niewyraźna tym lepsza. Nie masz rozumieć, tylko czuć. No to czuję. Czuję mdłości.
Krytycy rozpisują się o tej sztuce w samych superlatywach, podkreślając symboliczne obrazy i natchnione nawiązania. Założę się, że też gówno zrozumieli. „Jakże podoba mi się sposób, w jaki artystka zdekonstruowała wizerunek księżnej Diany jako matki, wydrwiwszy jednocześnie jej role kochanki i symbolu narodowego. Odkryłem, że kiedy dyskutuje się o sztuce, należy pleść niestworzone bzdury.” – zauważa trafnie Clarckson.
Lecz może to po prostu kwestia wieku. Prawdopodobnie jestem za młody, żeby rozumieć w pełni dzieje dwudziestego wieku: mam tylko 34 lata. Przemianę ustrojową pamiętam dobrze, ale już stan wojenny to tylko jakieś mgliste wspomnienie, pewnie tak naprawdę go nie pamiętam. Nie jestem tak zafascynowany Ameryką jak dzisiejsi 50- i 60-latkowie. A do tego mam poczucie, że jestem obywatelem świata, choć mieszkam we wschodniej Europie.
Z drugiej strony, mam aż 34 lata. W „Wielkim Gatsbym”, którego niedawno przeczytałem (a tu pisałem o filmie), Nick Carraway mówi jakoś tak: „Kończę trzydziestkę. To obietnica dekady samotności, dekady malejącej listy ludzi do poznania, dekady malejących możliwości.” Ale to bzdura! Im jestem starszy, tym większą mam satysfakcję z życia. Mam do zrobienia coraz więcej, nie coraz mniej. I wcale nie mam poczucia, że brak mi czasu. Idąc do szkoły aktorskiej myślałem: jak ja temu podołam? Jak zdążę zmieścić to wszystko, co robiłem dotychczas i jeszcze więcej? A potem okazało się, że trzeba jeszcze dużo czytać, oglądać i grać próby. A do tego zacząłem pisać bloga. I co? Da się. Mniej śpię i bardzo dobrze. Pomysły rodzą mi się cały czas, pluję nimi jak wściekły dromader. Brakuje mi jaj, żeby realizować choćby połowę z nich, ale może to i dobrze?
Aktorstwo bardzo uspokaja. Wydaje się, że naprawdę rozwija. Nie tylko zaczęło mi się chcieć dbać o siebie, ale też mam wrażenie, że jestem bardziej skupiony na priorytetach i swoich celach – czy to rodzinnych, zawodowych, czy hobbistycznych. Chyba mniej się denerwuję, po prostu robię swoje. Zdecydowanie mniej interesuje mnie polityka. Kiedyś co rano słuchałem audycji publicystycznych, teraz mam je w dupie, wolę muzykę. Albo wyłączam radio i robię w samochodzie ćwiczenia dykcyjne.
Dopiero od niedawna aktorstwo zaczęło mi przynosić prawdziwą satysfakcję. Znajduję w nim jakiś spokój, dodatkowy sens. Coś głębszego. Magię.
__________________________
* Po co tu zaglądasz? No chyba wiesz, kto to jest Jeremy Clarckson?!
O ile w teatrze każdy cmoka z zadowoleniem, bo nie wypada powiedzieć „słaba sztuka” (odpowiedź oponenta jest „boś pan/i za głupi/a i nie zrozumiał/a”), to w kinie już pojawia się fenomen rozwarstwienia opinii. Te filmy, nad którymi krytycy rozpływają się, że przekaz, forma, symbolika, sceny, gra aktorska, młode pokolenie, niezależne kino, klasyka, etc. – szersza publika potrafi uznać zgodnie za gniot („Płynące wieżowce”) lub tylko przytakiwać, gdy nie rozumie („Wielkie piękno”).
PolubieniePolubienie
Rozwiń o Wielkim pięknie proszę, bo jeszcze nie widziałem i jestem bardzo ciekawy.
PolubieniePolubienie
Jakiś czas temu zrecenzowałam. To nie jest zły film, to film, który od samego początku dostał łatkę „ambitnego”, która miała tłumaczyć jego formę i faktycznie, widzowie byli ukontentowani. Kwestia kto ile zrozumiał. Jak dla mnie zbyt chaotyczny i duszny. http://niemaopcji.com/2014/03/07/wielkie-piekno/
PolubieniePolubienie
thx
zaczytam 🙂
PolubieniePolubienie