
Zadaniem aktora jest pokazanie wnętrza człowieka. Przekazanie co się z tym człowiekiem dzieje w „okolicznościach założonych”, czyli w warunkach opisanych w scenariuszu. Pisałem już o tym, jacy aktorzy są, a teraz co nieco o technikach. Oto rzeczy, których nauczyłem się w szkole aktorskiej.
Niniejszy post jest kontynuacją tego postuBezczelność.
Jak poznać aktora na imprezie? …sam ci powie. Ten dowcip aktorski potwierdza, jak ważny jest egocentryzm w pracy aktorskiej. Aktor jest marką, jego ciało i głos narzędziami, a jego nazwisko – emblematem. Wyjście na scenę jest rytuałem, i to wyłącznie twoim rytuałem. Inaczej wejdziesz na scenę zupełnie prywatnie, a to widać. Ostatnio mieliśmy zastępstwo ze Stanisławem Banasiukiem, który powiedział: musicie być bezczelni. Cenić krytykę, ale tylko ze zdrowym dystansem na zasadzie: ok, pierdolę to. Jeśli było do dupy, myśleć: ja wam jeszcze pokażę! Ale najbardziej trzeba być bezczelnym wobec samego siebie. Gdy graliśmy scenę z „Iwony, księżniczki Burgunda”, pan psor kazał mi zaszaleć, podskoczyć, zgiąć się – zrobić coś ekspresyjnego z ciałem, co byłoby naturalne dla mnie. Ja na to: „Ale ja tak nie umiem!” a psor: „A tam nie umiesz. Zrób”. Aby się przełamywać, potrzebne jest właśnie takie „Pieprzyć, zrobię to!”.
Ta aktorska bezczelność może prowadzić do absurdu. Pewien kolega ze studiów mojego psora chwalił się listami z zagranicy. Za komuny, dodajmy. Później okazało się, że pisał je sam do siebie. Koledzy z akademika zemścili się na poziomie: wysłali mu list informujący o zatrudnieniu i podpisali nazwiskiem ówczesnego dyrektora Teatru Polskiego, Kazimierza Dejmka. Delikwent zgłosił się w gabinecie dyrektora w wyznaczony dzień, a ten podziękował mu bez zastanowienia: „Czy pan kurwa ochujał?! Wypierdalać mi stąd natychmiast!!”
Czwarta ściana.
Paradoks: wiesz że jesteś na scenie dla publiczności, wiesz że każdy ruch musisz robić tak, by było go widać „stamtąd”, ale nie wolno ci tam zerknąć aż do oklasków. To właśnie słynna czwarta ściana. Do niej grasz, ale tam nic nie ma. Czarna dziura, za przeproszeniem. Ciekawe, że aby o niej zapomnieć, wystarczy po prostu się skoncentrować. Stephen Book pisze: „Nic nie jest wystarczającym powodem, by zdekoncentrować aktora”. Zauważyłem, że niektóre kobiety mają z tym problem, bo są przyzwyczajone do robienia wrażenia. Zanim wyjdą na scenę, automatycznie poprawią włosy, obciągną spódnicę, a wchodząc, zawsze zerkną na ułamek sekundy na widzów. Często nawet dokleją sztuczny uśmiech albo zrobią krok nie po to, by posunąć się do przodu, ale właśnie po to, by zrobić krok, przy okazji pokazując nogę i pupę. Czyste pokazywactwo, oczywiście zupełnie nieświadome. Psorowie mają zabawne metody zwalczania tego. Zanim zacznie się scena, chowają się za filarem albo przechodzą na drugą stronę widowni i obserwują reakcję. Potem bezlitośnie piętnują: „Schowałem się specjalnie, a ty i tak wyszukałaś mnie wzrokiem i puściłaś obwieszczający uśmiech: oto gram!”. Coś niesamowitego – trzeba być egoistycznym, ale nie wolno przekroczyć cienkiej linii, za którą jest tylko wdzięczenie się!
Metody aktorskie.
Pewnie każdy ma swoje, ale mi to się sprawdza: aby się wiarygodnie zaśmiać, ściśnij pośladki. Samo wypowiedzenie tych słów powoduje śmiech! To faktycznie działa – zastosowałem kilka razy i słyszałem z widowni, że ludzie się śmieją. Skoro było zaraźliwie, to chyba wiarygodnie? Podobnie sprawdzającą się metodą jest koncentracja na twarzy rozmówcy i podkładanie sobie co chcesz mu powiedzieć. Jeśli pomyślisz „jebnąłbym ci”, od razu zmrużysz oczy tak, że będzie wiadomo co pomyślałeś. Tak samo podrywanie: patrzysz na kobietę i myślisz „przelecę cię”. To właśnie prawdziwe aktorstwo: przekazanie intencji, odwzorowanie czegoś, co dzieje się w środku człowieka.
A propos śmiechu: podobno zabawnie jest wtedy, kiedy sytuacja jest zabawna, a aktorzy są śmiertelnie poważni. Czyli aby być prawdziwie śmiesznym, musisz być wcale nieśmieszny.
Magia.
Wychodzi na to, że aby grać, trzeba jak najmniej grać. To jeden z wielu aktorskich paradoksów; teatralnych, że się tak wyrażę. Mrożek pisze: Jak to jest, że nic się nie dzieje, a wszystko się zdarza? No właśnie, nic nie robisz i to się nazywa aktorstwo. Ale trzeba cały czas mieć w głowie (może raczej z tyłu głowy) technikę głosu, wczuwanie się w postać, unikanie tautologii, uważanie by nie działać prywatnie. Załóżmy że mamy taką scenę: wchodzisz do pomieszczenia i siadasz na krześle. Nie możesz wejść i od razu zmierzać do usadowienia dupy. Twoja postać jeszcze nie wie, co teraz zrobi; musi wejść, zakodować gdzie i po co jest, wpaść na pomysł: teraz usiądę. Tak samo jak ktoś, kto wchodzi do pomieszczenia.
Czy to wszystko jest małym zadaniem? Takie pytanie zadaje Stanisławski. I od razu pada odpowiedź: nie, bo każdy twój najmniejszy ruch, najmniejsza decyzja wpływa na odbiór twojej postaci przez widza. W konsekwencji widz albo pójdzie do domu znudzony/zawiedziony/zmęczony, albo natchniony/rozbawiony/wzruszony. Musisz mu zostawić trochę niedopowiedzenia, trochę inwencji w odbiorze twojej gry. Sztuka im bardziej niewyraźna, tym lepsza.
Ostatnio, będąc na targach, nagrywałem film dla portalu, z którym współpracuję w innym życiu, a mianowicie w pracy. Zdarzają mi się takie nagrania dwa-trzy razy w roku i zawsze je traktowałem jak zło konieczne. Tym razem postanowiłem zrobić to profesjonalnie, wykorzystując umiejętności zdobyte w szkole. I po kilku dniach dostaję gotowy materiał do obejrzenia. Puszczam go na swoim komputerze, oglądam jakieś trzy minuty i wyłączam, mówiąc: nie mogę oglądać siebie. Na to kolega z naprzeciwka, który tylko słyszał dźwięk: „Dobrze, Paweł!” Czyli działa.