
Aktor. Człowiek wielowymiarowy, doświadczony, wszechstronny. Na pewno niesamowicie ciekawy.
W szkole aktorskiej usłyszałem świetną anegdotę o Adolfie Dymszy. Po spektaklu, w kuluarach czy też garderobie, mówi Dymsza: „Spotkałem ostatnio Iksińskiego. I on mówi: hej Dodek, idę na dupy, pożycz chuja. No to mu pożyczyłem… I zobaczcie co on mi oddał!”
Słyszałem to z tydzień temu, ale wciąż pokładam się ze śmiechu, gdy sobie wyobrażam, jak Dodek wskazuje na „to co on oddał”. Ale jest w tym coś głębszego. Kto, jaki człowiek, w jaki sposób myślący, mógłby na coś takiego wpaść? Tego rodzaju humor jest tak bardzo wielowymiarowy, a przy tym absurdalny, że trzeba naprawdę pokręconego umysłu, żeby coś takiego wykminić. No i jeszcze ta przeurocza wulgarność. Powiecie, że to idiotyczne zastanawiać się nad takim wygłupem? A ja myślę, że to ma sens.
W aktorstwie nic nie jest wymierne i jednoznaczne.
Aktor musi myśleć w sposób „inny”. To, że jest artystą, a „artyści są inni”, to banał. Ale właściwie dlaczego dlaczego artysta powinien być inny? Wydaje mi się, że chodzi o wrażliwość. Aby przekazać coś swoją sztuką, na przykład sprawić, że ludzie na sekundę zastanowią się nad sobą, przeżyją wzruszenie albo się pośmieją, artysta musi odtwarzać coś, co jest głębiej. Coś, co nie dotyczy tylko jedzenia, srania, bezpieczeństwa i przedłużenia gatunku. Chyba to jest najpiękniejsze w mojej przygodzie z aktorstwem: że wreszcie zrobiłem coś dla swoich wyższych potrzeb, choć nawet nie bardzo wiem, jakie one są. Jasne, gdybym nie miał kochającej rodziny, satysfakcjonującej pracy itp., pewnie nie myślałbym o „wyższych potrzebach”. Cała ta przygoda pokazuje mi, jak cudownie można się w życiu realizować.
Ostatnio słyszałem wiele anegdot o aktorach i wszystkie pokazują, że oni się świetnie bawią. Krzysztof Kowalewski ma swój stały numer: zaczaja się na kolegę aktora (lub aktorkę), po czym z zaskoku wtyka mu kciuk w tyłek. Oczywiście robi to podczas spektaklu. I tak: scena trwa, aktorzy grają i nagle zza sceny słychać stłumione „ughhhffff!…” – ocho, ktoś oberwał w dupę. Wyobrażacie sobie jak można w takiej sytuacji zachować powagę sceny, utrzymać postać i pamiętać tekst? Chyba nie muszę dodawać, że wszyscy podczas grania starają się być non stop przodem do kolegi Kowalewskiego, względnie nie oddalać pupy od ściany.
Inna anegdota. Kowalewski ma to do siebie, że nigdy nie gotuje się na scenie*. Ale innym aktorom się to zdarza, oczywiście. Witek Wieliński opowiadał, jak kiedyś grał z nim scenę i zaczął się lekko śmiać. Wówczas Kowalewski staje koło niego tyłem do widowni i jakby nigdy nic szepcze: „Nie śmiej się. Pomyśl, że matka ci umarła.” Oczywiście Witek zgotował się po tym kompletnie i scena została rozwalona.
Wiesław Michnikowski przez miesiąc wiązał w garderobie system sznureczków, tylko po to, by któremuś z kolegów zrobić numer: kolega wysuwa szufladę, a szuflada zamyka się magicznie. I tak kilka razy. Podobno takich wyrafinowanych kawałów przygotowywał przez lata swojej pracy artystycznej mnóstwo.
Jeden z aktorów pokolenia powojennego, nadal czynny zawodowo, wykonał akcję, z której do dziś chichra branża aktorska. Podczas teatralnego wyjazdu, czyli jak się domyślacie wiecznej imprezy, w którymś momencie postanowił zadzwonić do żony, by poinformować, że wszystko jest w porządku i nie pije zbytnio. Wybrał numer i ryknął: „DOBRY WIECZÓR KOCHANIE!”. Tyle że była dziewiąta rano.
Ludzie kultury, kurwa… Ale aktorstwo to nie tylko ciągła zabawa.
Ten zawód, z całym szacunkiem, podobny jest do prostytucji.
Wracając do Dymszy. To był genialny aktor, tancerz, przedwojenny idol nastolatek i całkiem starszych pań, mistrz humoru, farsy i lekkości, znany przede wszystkim z postaci uśmiechniętego fircyka Dodka, która z pewnością była po prostu wcieleniem jego samego. Ale Dodek to także postać dramatyczna. Dymsza w czasie wojny był zmuszony do grania dla hitlerowców, by zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie (miał trzy córki). Fikał i uśmiechał się przed aryjskimi rzeczoznawcami, a po powrocie do domu wybuchał płaczem. Po wojnie został za to skazany przez sąd koleżeński i przez pewien czas nie mógł wykonywać zawodu. No i zawisło na nim fatum zdrajcy, złośliwym zrządzeniem losu wzmocnione przez imię Adolf. Po wojnie zagrał w kilku filmach, ale nigdy nie zdobył nawet połowy swojego przedwojennego blasku.
Płacimy za ten zawód najwyższą cenę. Aktor musi upaść. To jest, niestety, istota tego zawodu.
Doświadczenie życiowe jest kluczowe dla aktora. Zrozumiałem to niedługo po rozpoczęciu szkoły aktorskiej. Ktoś zbyt młody lub zbyt beztroski po prostu nie potrafiłby zagrać niektórych ludzkich uczuć. Jak oddać ból straty kogoś bliskiego, jeśli nie zdarzyło ci się to w życiu? Stanisławski pisze: aktorstwo to odwzorowywanie ludzkich uczuć, równolegle do prywatnych uczuć artysty. To bardzo głębokie, może nawet bełkotliwe. Po zastanowieniu wydaje się jednak proste: aby coś zagrać, musisz to poczuć. A żeby to poczuć, musisz sam, prywatnie, po ludzku znać taki stan. Zakochanie, ból, zaufanie, troska, radość, strach, duma, poniżenie… Człowiek, który tego nie poznał, nie może być aktorem. Krótko mówiąc – aktor musi być człowiekiem. Ale czy aktor jest takim człowiekiem, jakiego gra? Zapewne nie i stąd mogą wynikać różne śmieszne nieporozumienia. Zabawna anegdota apropos z Januszem Gajosem w roli głównej:
http://maciejmaciolek.wordpress.com/2014/02/11/magnat-malzenski/
Kiedy czuję się pewnie, na więcej mnie stać. Aktorzy tak mają. Chętnie wierzą w to, że ktoś obdarzy ich uczuciem. Jesteśmy łasi na pochlebstwa.
Długo zastanawiałem się nad powyższym zdaniem. Przecież ono pokazuje w zawodzie aktora zwykłego człowieka, z jego słabościami i małostkami. Początkowo kombinowałem, jak często ludzie wybierają zawód aktora z powodu parcia na szkło. Pewnie często, ale… osoba, która nie reprezentuje sobą nic ponad egoizm i gwiazdorstwo, raczej nie zagra prawdziwego człowieka. Podobno najwięksi są najskromniejsi. Nie ma ludzi idealnych. Ale potem zacząłem myśleć nieco inaczej. Cóż złego jest w potrzebie akceptacji? Może po prostu u aktorów jest ona większa? Nie wystarczy im poczucie, że akceptują ich najbliżsi, lecz potrzebują akceptacji ze strony reżysera, ekipy i przede wszystkim publiczności. Wychodziłoby na to, że oni są paradoksalnie słabsi wewnętrznie. Więc ja też poszedłem do szkoły aktorskiej, żeby wzmocnić ego? Hmm… Oczywiście.
Trzeba nabrać pokory.
Uważam, że to genialne zdanie. Nie dotyczy tylko aktorstwa, ale człowieczeństwa w ogóle. Pokora to dystans. Zrozumienie, że postawy mogą być przeciwstawne, zdania mogą być odmienne, a przeżycia różnie interpretowane. Że nie ma dwóch kolorów, dwóch przeciwstawnych przekonań politycznych, choć politycy i dziennikarze z prawa i lewa próbują nam to wmówić. Im jestem starszy, tym więcej pokory nabywam, ale to jest wciąż za mało. Dużo myślę o pokorze. Może nie do końca ją rozumiem? Może Wy, szanowni czytelnicy, pomożecie mi odpowiedzieć na to pytanie?
Kiedy poszedłem do szkoły aktorskiej, byłem przekonany że aktorzy to niemal nadludzie. Podczas zajęć i rozmów z moimi profesorami dowiedziałem się, że niekoniecznie tak jest – aktorzy mają swoje słabości i świry, problemy z relacjami międzyludzkimi, często wpadają w nałogi, bywa że chorują psychicznie. Są wyluzowani i zabawni, ale bywają też sztywni jak fiut na widok Jennifer Love Hewitt. Ale mimo tych rzeczy moje wrażenie, że aktorzy to wyjątkowe jednostki, się tylko potwierdziło. Humor, wiedza i doświadczenie życiowe aż od nich bije. To naprawdę niezwykli ludzie. Ludzie kultury.
Są brawa po spektaklu, ale to nagroda dla całego zespołu. Klęski są najwspanialsze, bo uczą pokory, humanizmu, nadają sens upadkowi człowieka.
Cytaty pochodzą z wywiadu z Janem Fryczem, „Twój Styl”, luty 2014
* kliknij by zobaczyć o co chodzi z „gotowaniem się”

Wyobrażenia,a rzeczywistość zbyt często się (w tej dziedzinie życia) rozmijają. Ideały, świetna sprawa! 🙂
PolubieniePolubienie
Dziś słyszałem w audycji o ekonomicznych konsekwencjach konfliktu na Krymie, że „jednak nie pieniądz rządzi światem, lecz ideały”. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie wrażenie.
PolubieniePolubienie
Nie mówiłam nic o pieniądzach… Nie wiem co się dzieje na Świecie, boję się,że może być „powtórka z rozrywki”.
PolubieniePolubienie
Każdy medal ma dwie strony. O jednej, baadzo ważnej, z nich piszę właśnie w poście na dziś. I wierzę, że jest to warunek niezbywalny. Sam Ron Clark nie robił tego, co robił za piękne słowa. [Nie podaję linku żebyś nie spamować].Czyli jednak potrzebna jest racjonalność. Można pogodzić wodę z ogniem. Przynajmniej częściowo. Nawet przełomowe wydarzenia na świecie to wykładowa wielu czynników. Trzeba umieć je stworzyć. Wiele osób ma marzenia i ideały, o wielu osobach „świat zapomniał”, albo w ogóle ich nie poznał. Nie jest to argument za tym, by nie sięgać Gwiazd, trzeba po prostu wiedzieć JAK. 🙂
PolubieniePolubienie
link poproszę 🙂
PolubieniePolubienie
Proszę. Poleca się czytanie /oglądanie z zapasem czasu 🙂 http://annybloog.wordpress.com/2014/03/06/224-odwagi/ (Zajrzyj też do @)
PolubieniePolubienie
Dymsza zawsze fantastyczny 🙂
PolubieniePolubienie
O tak! 🙂
PolubieniePolubienie