Nic a nic nie posuwam się do przodu, za to wszyscy czegoś ode mnie chcą i zaczynam mieć tego dość.
SOBOTA: Kultura żywego słowa/Realizacja scen dramatycznych z Tomkiem Gęsikowskim
Pierwszym zgrzytem był słaby Szekspir. Przynajmniej mój wykład o autorze i dziele nie został przez psora Gęsika skrytykowany, za to sam tekst i owszem. Wybrałem najmocniejszą i najbardziej emocjonalną scenę z Romea i Julii, końcową, gdzie wszyscy się nawzajem zabijają w grobie Kapuletich, po czym budzi się Julia i popełnia samobójstwo, wykrzykując niesamowity wers o zbawczym puginale, który ma tkwić w futerale jej brzucha. To jest moc przeokrutna i miałem nadzieję, że tak wyjdzie. Niestety podobno było sennie. Sennie? Najbardziej emocjonująca scena z najsłynniejszego dramatu o miłości na świecie – senna??!! No ręce opadają. A starałem się jak jasna cholera.
SOBOTA: Podstawowe zdania aktorskie/Podstawy aktorstwa filmowego z Witkiem Wielińskim
Ale to był dopiero początek. Wchodząc do sali wykładowej natknąłem się na psora Witka, który odciągnął mnie na bok, by przekazać istotną wiadomość. Wciąż nie czuję się wystarczająco umotywowany na stanowisku kierownika grupy, a może najzwyczajniej na świecie mi się nie chce. Po sprawdzeniu listy obecności psor przeprosił wszystkich i wyszedł. Już-już zaczynało dochodzić do krzyku typu „przecież kurwa płacimy”, ale w porę to zatrzymałem, informując, że psor powiedział mi co się stało, lecz zabronił przekazywać szczegółów – w każdym razie sprawa nie należy do śmiesznych. Wobec tego zaczęliśmy indywidualną pracę i tu biegu wydarzeń już nie dało się zatrzymać.
Najpierw ćwiczyliśmy swoje kilkuosobowe scenki, dość miło i bezproblemowo. Potem, z niemałymi trudami, zaczęliśmy robić etiudę grupową, o której pisałem tutaj. I się po prostu pokłóciliśmy. Nie mam na to ochoty, nie po to poszedłem do szkoły aktorskiej. Napisanie scenariusza etiudy grupowej wspólnie z koleżanką O. było miłe i twórcze, ale już reżyseria niezbyt. W połowie zaczęły się jałowe dyskusje co jak powinno wyglądać. Jałowe, bo scenariusz był gotowy. Odechciało mi się wszystkiego i po prostu wyszedłem. Wylądowałem w kawiarni (zobacz jakiej), by napić się herbaty, przemyśleć i zadzwonić do Mo. Już nie pierwszy raz zdarza się, że jakieś emocjonujące sprawy załatwiamy przez telefon, w rzadkiej dla nas chwili koncentracji i spokoju. Oczywiście nie omieszkała mnie opierdolić za to, że miałem czelność pójść do jej ulubionej knajpy solo, solusieńki.
Zostałem rzucony na głęboką wodę. Powinienem się z tego cieszyć, bo to prowadzi do rozwoju. Ale jak mogę się cieszyć, kiedy nie bardzo wychodzi? Trudno żeby wychodziło od razu, ale minęło już do cholery pół roku! Jak zwykle chciałbym, żeby z miejsca było dobrze, jestem do tego przyzwyczajony. Niewiele rzeczy w życiu wymagało ode mnie poświęcenia naprawdę dużej ilości czasu. Większość udaje mi się od razu, przynajmniej na satysfakcjonującym dla mnie poziomie. Choć to nie znaczy, że nie pracuję nad rozwojem. I co teraz począć?
Rano uświadomiłem sobie, że muszą być problemy. Raz że do szkoły aktorskiej chodzą indywidualiści o silnych osobowościach; dwa, że to przecież nie tylko zabawa. Skoro mam się czegoś nauczyć, mieć jakiś papier na te umiejętności (jakkolwiek małą wagę formalną on ma), to to jest praca. A w pracy bywa stresująco i trzeba sobie z tym poradzić. Potwierdza to psor Witek, mówiąc, że w teatrze podczas prób nieraz dochodzi do pyskówek, nawet rękoczynów. To błąd, że nie miałem sił ani ochoty, by pokazać jaja, które reżyser mieć musi. Zaczynam gubić priorytety, angażuję się w zbyt wiele rzeczy. Zasypano mnie prośbami najróżniejszego rodzaju, które w większości spełniam, bo czemu nie. A potem nie mam już czasu na własne etiudy/pomysły/projekty. Postanawiam więc odmówić udziału w jakichkolwiek scenach kolegów, przynajmniej na razie, i skupić się na własnych pomysłach lub zadaniach, które dostałem od psorów. Nie wiem czemu, ale mam poczucie, że dostaję więcej zadań niż inni.
NIEDZIELA: Podstawowe zdania aktorskie/Podstawy aktorstwa filmowego z Witkiem Wielińskim
Zajęcia niedzielne z psorem Witkiem także zaczęły się od zgrzytu. Znów dostaliśmy od niego porządny ochrzan za opierdalactwo. Dotyczyło to zadanych poprzedniego dnia scenek-quizów, gdzie należało przedstawić ulubionego bohatera filmowego. Choć kilka przedstawień było niezłych, większość przygotowanych było na odwal się lub wcale. Mój Ross z „Przyjaciół” nie był może zbyt ambitnym wyborem, no i nie został odgadnięty, ale przynajmniej obyło się bez krytyki. Za to krytykę grupową przyjmuję. Na tym szczęśliwie skończyły się zgrzyty u Witka. Nasze wybrane sceny z filmów grało się przyjemnie i wielu rzeczy się nauczyliśmy. Znów okazuje się, że aby było dobrze, trzeba mniej „grać” – wystarczy czuć. Napiszę o tym więcej wkrótce.
NIEDZIELA: Impostacja głosu/Warsztaty wokalne z Julią Chmielnik
Popołudniowe zajęcia były prowadzone przez Julię Chmielnik, która miała u nas dwumiesięczną przerwę z uwagi na pracę poza Warszawą. I jak zwykle były to zajęcia absolutnie urocze. Jedyne zgrzyty, jakie się wytworzyły, były świadome, ponieważ uczyliśmy się prawidłowej wymowy spółgłosek. W bardzo żmudnym ćwiczeniu wszyscy powtarzali dziwne słowa typu ĆWIKŁA, CHMURA, MAŚLANY, pamiętając o wymowie samogłosek, które mamy już „ustawione”. Tu czasem zgrzytały zęby. Okazuje się, że każdy ma mniejsze lub większe kłopoty z wymową. Ja nie umiem odpowiednio miękko powiedzieć „ń” na wygłosie, na przykład w słowie PAŃ. Zawsze jest jakoś twardo, bliżej „m” niż „n”. Najgorsze, że nie mogę ćwiczyć, bo następnego dnia rozkłada mnie angina.
W ten weekend zdążyłem opaść z sił i znów do nich powrócić. By następnego dnia wylądować w łóżku na antybiotyku. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to nieprzypadkowe. Podsumuję to cytatem z Paula McCartneya: „Jedyne co wynoszę z teatru to obolała dupa.”
Bardzo nie fair jest pisać o tym, co grupa powiedziała i że Ty WielkiBohaterze ich powstrzymałeś, skoro psor może to przeczytać. Grupę stawiasz w złym świetle, siebie natomiast wybielając. Bardzo niefajnie.
PolubieniePolubienie
Pierwszy negatywny komentarz! Dziękuję. Wygrałeś/-aś toster. 😉
PolubieniePolubienie
Może trochę więcej samokrytyki, mniej nieudanego cynizmu.
PolubieniePolubienie
OK. A ja uprzejmie proszę o więcej luzu 🙂
PolubieniePolubienie
W końcu to jest BLOG i autor może sobie pisać co mu się podoba. Nie rozumiem w czym jest problem?
PolubieniePolubienie
W tym, że bloga czytają jego wykładowcy. I w momencie, gdy pisze co się dzieje na auli po wyjściu profesora, zachowuje się jak typowy sprzedawczyk.
Wyobraź sobie, że plotkujesz z przyjaciółkami (nie wypieraj się, KAŻDY to robi), jedna z nich musi wyjść i pewna część Twoich znajomych zaczyna mówić o niej. I nawet jeśli Ty zajęta byłaś rozmową o czymś innym, to wyobraź sobie, że później ta co wyszła czyta na czyimś blogu, że po swoim wyjściu została jej obrobiona dupa, że jest taka i owaka, ale jedna osoba (bohater oczywiście) zaprzestała temu wszystkiemu! Dziewczyna, która wyszła, wyczytawszy z bloga co się stało, byłaby zła także na Ciebie, bo czytała, że obrobiła jej dupę grupa. Straciłaby do Was zaufanie itd. Bo w końcu to były ploteczki i mogą rozmawiać o czym im się podoba. Nie rozumiem w czym miałabyś problem?
PolubieniePolubienie