Gwiazdy

stars2

Zauważyliście, że zawsze jest jedna, dominująca gwiazda na niebie? Podobnie jest z aktorami.

Kilka pierwszych dni roku spędziłem na wsi. Pewnego wieczoru – przyznaję, że po paru kolejkach ginu z tonikiem – wyszedłem, by pogapić się w gwiazdy. W styczniowy wieczór na wsi jest ciemno jak w tyłku. I naprawdę cicho. Słychać tylko ujadające gdzieś blisko i odpowiadające z drugiej wioski psy. A może to wilki w pobliskim lesie? To jest taka cisza, która zarazem przeraża i fascynuje. Ja – od zawsze mieszkający w Warszawie i tylko przez kilka lat w jeszcze większym mieście – kompletnie nie jestem do niej przyzwyczajony. Podobnie jak do pełnego gwiazd nieba. Chyba pierwszy raz widziałem gwiazdy w pełnej okazałości, z przechodzącym przez cały nieboskłon zagęszczeniem Drogi Mlecznej, w wieku kilkunastu lat. Ta niesamowita, głęboka wiejska cisza sprzyja obserwacji nieba. Albo zwykłemu wgapianiu się.

Zauważyliście, że zawsze jest jedna, dominująca gwiazda na niebie? Jedna tak rozświetlona, że przyćmiewa inne. Polarna czy jak jej tam, a może całkiem inna.

Podobnie jest z aktorami. Przecież tylu jest utalentowanych absolwentów szkół teatralnych czy filmowych. Tyle jest ról do obsadzenia w teatrach, filmach, produkcjach offowych czy reklamach. A jednak wszędzie występuje garstka tych samych nazwisk. To nic złego, zresztą nikt nie przeczy talentowi wielu z nich: Borys Szyc moim zdaniem jest świetny, charakterystyczny a jednak wszechstronny, do tego z wyjątkowym głosem i artystycznym zbitkiem imienia i nazwiska (zazdroszczę; jeśli to kreacja, to znakomita). Słyszałem też, że Hamletem jest mistrzowskim i mam zamiar niedługo się o tym przekonać. Małgorzata Kożuchowska podobnie, nie da się jej odmówić talentu i scenicznej „prawdy”, tak upragnionej przez naszych profesorów aktorstwa. Tomasz Karolak drażni wiecznie takim samym graniem, ale szanuję go za fajny teatr Imka, w którym byłem kilkakroć (zaskoczony, iż mieści się nad dawnym basenem, w którym pływałem prawie 30 lat temu, a w którym dziś mieści się klub pod odkrywczą nazwą Basen). Tomasz Kot urzekł mnie rolą Ryśka Riedla, w której był przekonujący jako Ślązak, wokalista i ćpun. I tak dalej.
Nasza rodzima, telewizyjna konstelacja.

Ale co z innymi? Słyszałem nieraz o kryzysie w aktorskim fachu, po prostu braku roboty. Czemu więc zatrudnia się wciąż tych samych? Zastanawiam się na ile to wynika z parcia na szkło czy przebojowości wymienionych, a na ile z innych czynników. No właśnie, jakich czynników?

  • Są po prostu dobrzy. Z pewnością, ale to nic nie wyjaśnia, bo dobrych jest wielu.
  • Ludzie ich lubią. Jasna sprawa, ale jako marketingowiec nie mogę nie myśleć o mechanizmie powstawania celebryty. Jak każdą markę, celebrytę tworzy się skuteczną komunikacją wokół jakiegoś jednego wydarzenia (np. roli). A potem, skutecznie zarządzana i czasem podsycana kolejną trafioną komunikacją, taka marka kręci się sama. Dlaczego więc nie rozkręca się innych marek?
  • To złudzenie. Być może jest tak, że dobrych, aktywnych i często występujących aktorów jest bardzo dużo i tylko wydaje się, że ciągle się powtarzają. Może tak jest, ale jakoś nie mogę się pozbyć wrażenia, że jednak nie do końca.
  • Układ. Tak, być może tym zarządza jakiś klan tych, co wszystkich pozostałych mają w kieszeni. Jakiś tajemniczy stwór, tajemnica Poliszynela, na którą co jakiś czas poluje przez sekundę istniejąca czwarta rzeszapospolita. Może. Samo zastanawianie się nad tym jest dla mnie śmieszne.
  • Pozostali nie chcą. Może po prostu jest tak, że niektórzy aktorzy nie przyjmują zbyt gwiazdorskich propozycji?

Na przykład taki Jarosław Boberek. Gość obdarzony niesamowitym talentem impostacyjnym, a przy tym facet, którego gwiazdorstwo trafiło tak jakoś z przypadku. Nikt nie mógł przejść obojętnie obok roli króla Juliana z kreskówki „Madagascar”, w którą oryginalnie wcielił się niejaki Sasha Baron Cohen, czyli Ali G, czyli Bruno, czyli Borat (czyli ten, co ostatnio zasłynął na youtubie incydentem zwalenia ze sceny bardzo starszej pani aktorki na wózku, której miał wręczyć wyróżnienie). Sam Boberek o królu Julianie wypowiada się bardzo ciepło, bo chyba faktycznie on zapewnił mu stałe miejsce u szczytu aktorstwa. Jestem pewien, że mógłby teraz wyskoczyć z jakąś komediową rolą kinową czy telewizyjną, po której byłby megastarem na miarę, najmocniej przepraszam, Nataszy Urbańskiej. Zamiast tego on wciąż występuje w rolach dubingowych, nie tylko w „Pingwinach z Madagascaru”, gdzie wciela się w znów w Juliana, co jest jakby zrozumiałe, ale w licznych, równie niewielkich i jeszcze mniejszych produkcjach. Słychać go wszędzie, ale wcale nie widać. Nie sądzę, by brakowało mu scenariuszy do wyboru. Raczej tak po prostu lubi. Może to jakiś kompleks, że woli nie pokazywać twarzy i ciała, podczas gdy głosu użycza chętnie? Mam nadzieję że tak, bo miło byłoby dowiedzieć się, że człowiek na miarę idola nie jest pozbawiony ludzkich ograniczeń. W takim razie mam dla Pana cytat, panie Jarku. Słyszałem to ostatnio w jakimś filmie, który leciał w tiwi: „Powinieneś wreszcie postarać się, by być prawdziwym mężczyzną! – Nie muszę nim być. Jestem aktorem.”
Może to przyszłe wielkie gwiazdy, dziś ukryte Supernowe?

A jak jest w filmach hollywoodzkich? Mam wrażenie, że tu mechanizm jest podobny.

  • Jeśli film ma być wojenny, to na pewno gra w nim Tom Hanks.
  • Jeśli film ma być przygodowy z elementem dramatu i/lub romansu, to jest DiCaprio. (Przy okazji polecam fajny, choć krótki tekst na temat jego ostatniego filmu: http://tamaryszek.wordpress.com/2014/01/04/fugazi-wilk-z-wall-street/)
  • Jeśli film ma być napierdalanką, to obowiązkowo Tom Cruise bądź Brad Pitt lub, jeśli wymagany jest tzw. dojrzały mężczyzna, Bruce Willis.
  • Wśród kobiet chyba jest inaczej, nie odczuwam takiej dominacji. Może niezbyt wnikliwie obserwuję… Ale w sumie – jeśli potrzeba dojrzałej kobiety, to zawsze to będzie Meryl Streep.

Jednak może się mylę? Kiedyś popularni byli cały czas Jean Reno i Jim Carrey, a etatowymi czarnymi charakterami byli Gary Oldman i John Malkovich. Wszyscy czterej są absolutnie genialni, ale ostatnio o nich nie słychać, przynajmniej nad Wisłą. No i są jeszcze aktorzy jednej roli, tacy jak odtwórcy głównych ról sitcomu „Przyjaciele”, który ubóstwiam. Spośród nich tylko Jennifer Aniston próbowała grać gdzieś indziej i raczej z mizernym skutkiem. W każdym razie zarówno ona, jak i wszyscy grający paczkę zwariowanych kumpli są kojarzeni wyłącznie z „Friendsami”. Podobnie jest z serią (trylogią, by tak rzec) „Kac Vegas”. Aktorzy grający trzech głównych bohaterów raczej mają już status superstarów, a nie grają nigdzie indziej i nikogo innego. Swoją drogą ciekawe, czy znajdzie się dla nich jakaś duża rola gdziekolwiek. Na przykład dla tego genialnego grubasa o greckim nazwisku, chyba Galimatias. Wyobrażacie go sobie powiedzmy jako Romea albo Jacka Dawsona z „Titanica”?
To takie gwiazdy krążące wokół jednego określonego obiektu, czy też ciała niebieskiego.

Podobno w Polsce ciężko wyżyć z aktorstwa. Choć to pewnie zależy od tego, na jakim poziomie chce się żyć. W każdym razie wydaje się, że w Polsce nie ma szans na dostatnie życie z jednej roli, nawet jeśli granej non stop przez 10 lat, tak jak było z „Przyjaciółmi”. Potwierdzają to rozmowy z profesorami w szkole aktorskiej.
Nasze gwiazdy, jakkolwiek mocno świecą, szybko gasną…

Więc dla rozluźnienia wrzucam film, na którym gwiazdy „Kac Vegas” świecą blaskiem gwiazdy Jennifer Aniston.
Można oglądać bez lunety:

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s