Dawno nie widziałem czegoś równie śmiesznego. Amerykańska klasyka, nakręcona w 1944 roku, będąca filmową adaptacją broadwayowskiej sztuki pod tym samym tytułem.
Rzecz dzieje się w Nowym Jorku, jakżeby inaczej, ale to Nowy Jork z lat 40., i nie na Manhattanie, tylko w Brooklynie. Od początku mamy inny niujork, nie ten sławny z Central Parkiem i drapaczami chmur, lecz jakiś mroczniejszy, zapyziały, dziwny.
Akcja – a raczej jej większość – dzieje się w dużym, starym domu, położonym przy niewielkim cmentarzu i razem z nim ogrodzonym. Mieszkają tam dwie przeurocze i arcyciepłe ciocie oraz ich obłąkany bratanek, którym się opiekują. Tego dnia przybywa także inny ich kuzyn i wychowanek, sławny we wszystkich stanach krytyk teatralny, oraz jego prześliczna świeżo upieczona małżonka. A w nocy wszystkich zaskoczy jeszcze jeden brat – wątpliwej sławy oprych, który wymyka się policji tylko dzięki kolejnym przeszczepom twarzy, wykonanym przez wiernego parobka i samozwańczego doktora. Oczywiście oprych ten wygląda jak gorsza kopia Frankensteina, a smaczku dodaje fakt, że parobek-doktor ma właśnie Frankenstein na nazwisko.
Ale nie na tym opiera się szaleńczo zabawna intryga. Krytyk teatralny, który ma nadzieję na odnalezienie spokoju w zacisznej sypialni, by spędzić z piękną wybranką noc poślubną, dokonuje wstrząsającego odkrycia. Otóż panie ciocie prowadzą swoistego rodzaju dom spokojnej (choć bardzo krótkiej) starości. Wyszukują samotnych, zmęczonych życiem starszych panów, których goszczą empatyczną rozmową i wspaniałym gruszkowym winem. I wcale nie kryją się przed swym wychowankiem z tym, że wino jest zatrute, a starsi panowie po jego spożyciu są grzebani w jamie wykopanej pod piwnicą. Czyli w przedłużeniu faktycznego cmentarza, istniejącego na tej działce od zawsze. Jeśli się wam wydaje, że zwariowane ciotki same taszczą uśmierconych gości do piwnicy, to jesteście w błędzie. Zakopuje ich kuzyn-szaleniec, przekonany, iż jest generałem wojsk Północy w wojnie secesyjnej i że grzebie poległych współbraci. Grzebie z honorami i po chrześcijańsku, dodajmy. Ten ostatni fakt jest, jak można się domyślić, mocno podkreślany przez ciotki jako zwieńczenie ich dobrego uczynku. Trudno opisać jak bardzo to wszystko jest śmieszne.
Brat-krytyk podejmuje się trudnego zadania zakończenia tego okrutnie dobrego procederu…
- Jednocześnie nie raniąc uczuć ciotek, którym zawdzięcza szczęśliwe dzieciństwo i które są szczerze przekonane o swoich wielkich sercach.
- Jednocześnie nie wydając ich policjantom, którzy wpadają do domu raz po raz, by zjeść pyszne ciastko u szanowanych w całej dzielnicy starszych pań.
- Jednocześnie wysyłając szalonego brata do wariatkowa, by uwolnić go od grabarskich obowiązków, i to w taki sposób, żeby nikomu nic nie wyśpiewał.
- Jednocześnie radząc sobie z nagłym przybyciem brata-oprycha, który terroryzuje cały dom, a przy okazji chce się sprytnie pozbyć ciała faceta, z którym załatwił porachunki, przy czym nie ma pojęcia o „dobroczynnej” aktywności ciotek.
- Jednocześnie podejmując jakąś logiczną i inteligentną decyzję, co począć z nieznaną liczbą ciał panów uratowanych przez ciocie przed samotnością.
- Jednocześnie przełykając niewiarygodną wiadomość, iż jest spokrewniony z kompletnymi wariatami i mordercami (zdradzę, że nie jest).
- Jednocześnie nie rujnując kilkugodzinnego małżeństwa z piękną dziewczyną, którą faktycznie kocha, ale którą chwilowo musi zatrzymać jak najdalej od siebie, dla jej własnego dobra.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że jakiś genialny scenarzysta wszystkie te wątki splata w jedną logiczną całość z pełnym happyendem. Uroczą, inteligentną, wciągającą i do bólu zabawną. Bez żadnych efektów specjalnych, scen walki, sztucznego śmiechu, bicepsów, giwer, kałaszy i seksu. Nawet bez koloru. Nie wiem jak, ale to jest możliwe.
Arszenik i stare koronki
Arsenic and Old Lace
1944
http://www.tigersweat.com/movies/arsen/