Trzeba się z tym rozliczyć.
Mam potrzebę bycia w miarę zorientowanym, oczytanym, ogólnie wykształconym człowiekiem. Mam też potrzebę bycia w czymś dobrym, jakiejś specjalizacji.
Zawsze miałem większą lub mniejszą presję rodziny na edukację. Moja mama była lekarzem i terapeutą, a więc miała gruntowne wykształcenie i specjalizację. Mój ojciec jest niedokształcony jak ja, ale wyspecjalizowany w fotografii (wiele lat z niej żyliśmy), a także we właściwym czasie znalazł się we właściwym miejscu, podjął właściwe decyzje i teraz jest spełnionym człowiekiem z zasobem powyżej średniej. Moi dziadkowie otrzymali porządną edukację od poprzedniego systemu, za co zawsze byli/są wdzięczni. I od zawsze miałem komunikat: trzeba się uczyć, bo. Całe lata wkurwiało mnie to niemiłosiernie. I jeszcze ta sugestia, że to nie dla każdego, że trzeba być jakimś szczególnym gościem, żeby skończyć to czy tamto. Mój brat albo tego nie miał, albo sobie z tym poradził – dzisiaj jest magistrem inżynierem z bardzo odpowiedzialną i intratną specjalizacją.
Pamiętam, że od maleńkiego słuchałem genialnej płyty kabaretu Dudek. W domu nieżyjących już dziadków na Mokotowie, tu gdzie dziś mieszkam z moją rodziną, uczyłem się na pamięć rewelacyjnych skeczów. „Ucz się Jasiu”, „Karolkowa”, „Dwanaście butelek jałowcówki” i oczywiście nieśmiertelny „Sęk” (kliknij tutaj, by przeczytać) towarzyszyły mi stale, zresztą większość pamiętam do dziś. Słuchając tej płyty mówiłem rodzinie: kiedyś będę aktorem. I już wtedy, będzie z 27 lat, oberwałem stygmatem o treści: „aby być aktorem, trzeba być wyjątkowo głęboko wykształconym człowiekiem”. W podtekście było: „to nie dla ciebie”, może nawet „jesteś na to za głupi”. Nie chciałbym specjalnie obwiniać staruszków, bo pewnie to było zupełnie nieświadome, zresztą jestem daleki od szukania takich usprawiedliwień. Ale to wtedy dowiedziałem się, że aktor to nie byle kto.
Skończyłem porządne LO, znam nieźle trzy języki obce i raczej dobrze ojczysty, mogę się pochwalić solidną wiedzą ogólną i dość szerokimi umiejętnościami. Gram na gitarze, radzę sobie też na bębnach, dobre parę lat śpiewałem w zespole. Wyszkoliłem się w marketingu i wyspecjalizowałem w branży gdzieś-tam-muzycznej, potrafię zarządzać kilkusettysięcznym budżetem, umiem zrobić baner internetowy w photoshopie, logo amaktorskiego bloga w illustratorze (ale ładniejsze zrobiła mi Corba – dzięki!) i gazetkę w indesignie. Zarabiam wystarczająco, by utrzymać czteroosobową rodzinę w centrum stolicy. Przy tym jestem rozsądnie spokojny o pracę na stanowisku nazwijmy to kierowniczym. A do tego realizuję się w najtrudniejszym zadaniu dla człowieka: rodzinie. Wychowuję dwie córki, staram się ulepić ten cudny potencjał na dobrych ludzi, oraz jestem w pięknym związku z wartościową kobietą, o której względy, piękno zewnętrzne oraz wewnętrzne muszę i chcę dbać.
A jednak skręca mnie potworny kompleks, że nie skończyłem studiów. Studiowałem dziennikarstwo, coś tam z niego wyciągnąłem, ale nie dotrwałem nawet do drugiego roku. Nawet nie wiem na jakim byłem etapie, na tyle olewałem. Nie mam pojęcia, czy studia były tak trudne. Po prostu miałem wrażenie, że nie mam na to czasu, że mam ważniejsze sprawy. I nawet nie chodzi o to, że myślę „teraz postąpiłbym inaczej”. Najgorsze jest to, że dziś zrobiłbym to samo. Stchórzyłbym, dałbym sobie powód, znalazłbym wymówkę, pozwoliłbym sobie na myślenie, że nie dam rady.
Pani Laura Łącz podczas pierwszych zajęć, gdy szeroko przedstawiała siebie samą, powiedziała mniej więcej tak: „Skończyłam aktorstwo, zostałam aktorką. A potem zdecydowałam, że będę pisać książki, więc potrzebna mi była polonistyka. Poszłam więc na polonistykę i skończyłam ją”. Dla mnie takie podejście jest zupełnie z kosmosu. Nie musisz od razu kończyć polibudy, by prowadzić samochód! A może to ja mam bezsensowne podejście?…
Chciałbym być aktorem. Mógłbym przestać mówić o sobie „amaktor” i być może byłbym megagwiazdą na miarę Brada Pitta, w dodatku równie przystojny. A na pewno z równie piękną żoną.
Chciałbym być dziennikarzem. Mieć papier na pisanie. Mieć pełne prawo do każdego naskrobanego słowa, którym to papierem mógłbym zasłaniać się, gdyby słowo było poniżej pewnego poziomu.
Chciałbym być marketingowcem. Mieć zawód nie dość że intratny, to jeszcze modny. Wreszcie byłbym uprawniony do pracy, z której utrzymuję rodzinę, od kiedy ją założyłem.
Podobno wszystko jest dla ludzi. Podobno studia można skończyć w dowolnym momencie życia. Podobno czas na naukę na własnych błędach jest zawsze. Podobno należy naprawiać rzeczy, których się w życiu żałuje. Ale co do mojego skończenia studiów – jest jasne, że nic z tego. Nie dam rady. Zresztą zupełnie nie mam na to czasu.
W dzisiejszych czasach można skończyć każde studia w dowolnym momencie swojego życia…ale po co to robić? Żeby mieć papier? Dla mnie nie liczą się dyplomy, certyfikaty i inne pierdoły, bo to można kupić. Dla mnie liczy się wiedza, kreatywność i zapał do pracy, a tego niestety większości ludziom brak.
PolubieniePolubienie
Dzięki iwi, cieszę się że ludzie tak myślą. Amaktorskie pozdrowienia! 🙂
PolubieniePolubienie
Drogi Amaktorze, tutaj artykulik o wielkich świata literatury co porzucili zorganizowaną edukację. Grzej się w ich świetle i podążaj swoją drogą.
Artykuł po hiszpańsku, Amaktor coś czuję, że sobie poradzi, a dla reszty wielce wymowne zdjęcia, mówiące same za siebie.
Diez escritores que abandonaron la escuela. http://culturacolectiva.com/diez-escritores-que-abandonaron-la-escuela/
PolubieniePolubienie
Muchas gracias querida amiga
PolubieniePolubienie
Te artykuły o ludziach, którzy osiągnęli szczyty nie kończąc nawet żadnych szkół, są świetne. Ciekawe o ile więcej można by napisać artykułów o ludziach, którzy ciężko pracowali na swoją edukację, pokończyli szkoły, i jeszcze osiągnęli szczyty. Ale pewnie się tego nigdy nie dowiemy, bo takie artykuły byłyby nudne, dlatego ich nikt nigdy nie napisze.
PolubieniePolubienie
Jakie szczyty?
Tak czy inaczej, to wszystko z kompleksów.
Pracowity&Niedokształcony
PolubieniePolubienie