W ostatnią niedzielę mieliśmy jeszcze jedne zajęcia w szkole aktorskiej, których nie opisałem (tutaj). To Wiersz z panią Laurą Łącz. Ale profesor Łącz musiała wyjść w połowie zajęć, żeby zdążyć na świąteczny występ charytatywny, dlatego zapowiedziane było zastępstwo. Pracowaliśmy nad naszymi wierszami mniej więcej do połowy, przy czym ja nie załapałem się na pierwszą. Drugą zaś poprowadził pan Krzysztof Wróblewski, aktor, absolwent łódzkiej filmówki i pedagog przygotowujący kandydatów do szkół aktorskich. No i się zaczęło.
Myślałem, że mam jako taki pomysł na mój wiersz. Okazało się, że nie mam nic. Nie doszedłem nawet do końca drugiego wersu, kiedy przerwano mi. Emisja i dykcja, ale przede wszystkim interpretacja jest do roboty. W ogóle nie wyszedłem poza pierwszą zwrotkę, bo wszystko w niej jest do poprawy. Nie inaczej mieli wszyscy pozostali, łącznie z A., który ma świetnie dopracowaną scenę z „Pana Tadeusza”. Wszyscy byli wycieńczeni, ale to był kawał nauki. Dotarło do nas, że bazujemy gdzieś na absolutnie podstawowym poziomie, a można wznieść się dużo wyżej. I chyba trzeba.
Dlatego pracuję od podstaw nad moim wierszem Tuwima (przeczytaj całość tutaj). Ten tekst zasługuje na to, by go opracować doskonale. Lub przynajmniej się starać. No to lecimy:
- Absztyfikanci grubej Berty – czyli kochankowie jakiejś wyimaginowanej herodbaby, a może jakiejś autentycznej postaci sprzed wojny (Tuwim napisał to w 1937). A może chodzi o działo marki Krupp, wykorzystywane w I Wojnie i właśnie tak przezywane? Czyli jej absztyfikanci to byliby miłośnicy niemieckiej siły. A może przedwojenni polscy politycy, zwolennicy przyłączenia się do Hitlera? Zdaje się że byli tacy… No ale nie ma sensu interpretować tego historycznie. Dostałem propozycję, która mi się wyjątkowo podoba: żeby to byli wasale Tuska i PO. To nic że na nich głosuję, zawsze mogę chcieć im przywalić. Świetny pomysł.
- I katowickie węglokopy – czyż nie mógłbym tego mówić do Gierka i jego ekipy? Wprawdzie przejechałem się jeszcze parę razy zakupionymi przez niego Berlietami, ale za to do zeszłego roku musiałem je spłacać. Mogę go nie znosić.
- I borysławskie naftowierty – kompletnie nieaktualne. Ale mam pomysł, znowu polityczny. Powiem to do piewców naszej rzekomej potęgi łupkowej – skąd wiem, czy te cholerne łupki to nie jakaś kompletna bujda?
- I Lodzermensche, bycze chłopy – rozumiem, że chodzi o ludzi z Łodzi. Tuwim tam się urodził, znał ich i pewnie czuł się wśród nich jak swój, ale to nie zmienia faktu, że mógł chcieć im dojebać. Czemu nie, ja też mogę. Albo absolwentom łódzkiej filmówki, bez nazwisk.
- Warszawskie bubki, żygolaki – no tu jest wszystko jasne. Zasrani hipsterzy z placu Zbawiciela, do których chciałbym się przecież zaliczać. „Żygolaki” wydaje mi się świetnym synonimem ich metroseksualizmu.
- Z szajką wytwornych pind na kupę – wiadomo, tzw. warszawka ma najlepsze dupy. Wytworne pindy bez mózgu i cycków, za to z depresją i bulimią.
- Rębajły, franty, zabijaki – zwykłe przekleństwa, ale muszę je komuś zadedykować. Wtedy będzie prawdziwie. Może warszawskim korpoludkom, którzy rąbią swoją drogę kariery, zabijając po drodze innych?
- Całujcie mnie wszyscy w dupę – wiadomo, puenta. Trzeba to powiedzieć jak wściekłe podsumowanie.
- I te aryjskie rzeczoznawce – ja tak kurwa nienawidzę faszyzmu, narodowców i skrajnej prawicy, że to w zupełności wystarczy, by ten wers dobrze powiedzieć.
- Wypierdy germańskiego ducha – albo jakiegokolwiek innego ducha: Lecha, Czecha czy Rusa.
- (Gdy swoją krew i waszą sprawdzę / wierzcie mi, jedna będzie jucha) – strasznie wstrząsające, osobiste wyznanie Tuwima-Żyda, genialnie metaforyczne, a przy tym turpistyczne. Dla mnie najmocniejszy fragment tego wiersza, raczej wystarczająco emocjonalnie doń podchodzę.
- Karne pętaki i szturmowcy – znów interpretuję to historycznie: jako wiernych piewców narodowego socjalizmu. Wyobrażam sobie, że Tuwim w napięciu przedwojennym mógł ich skrajnie nienawidzić. Dziś (mam nadzieję, że nie przed wojną) ja też ich nienawidzę, choć pewnie mniej osobiście.
- Zuchy z makabi czy z owupe – z tego co wiem, makabi to żydowskie centra sportowe, co wiązałoby się z następnym wersem. Zaś owupe to skrótowiec od – jak sądzę – Obozu Wielkiej Polski, organizacji nacjonalistycznej skupionej wokół Dmowskiego. Myślę, że raczej nie chodziło o Organizację Wyzwolenia Palestyny, bo wówczas nie istniało jeszcze państwo Izrael. Ale paradoksalnie to też tutaj pasuje: nieważne czy zuchy żydowskie, czy zuchy antyżydowskie, jedni i drudzy pocałujcie mnie w zad.
- I rekordziści. I sportowcy – to nie problem z siebie wyrzucić. Sportu nie znoszę nawet w TV, a dodatkowo mogę to wykrzyczeć do moich szanownych, po mistrzowsku się ruszających koleżanek. Ze zwykłej, paskudnej, ludzkiej zawiści.
- Całujcie…
- I te socjały nudne i ponure – to też polityczne, ale w drugą stronę. Nie cierpię myślenia, że trzeba komuś ułatwiać „bo sobie nie radzi”. To się zaczyna już w szkole: niektórzy rodzice narzekają, że ich dzieci mają za dużo zadane. Ergo: nie mają czasu pograć na kompie. Kurwa, a potem rosną takie bezwartościowe jednostki społeczne. Mam kolegę, który uważa, że żulami należałoby palić w piecach, dzięki czemu na coś by się zdali. To raczej przesada, ale uważam, że każdy zarządza sam swoim życiem. Socjałów nie znoszę.
- Pedeki, neokatoliki – tu jest problem, gdyż do gejów mam pewien niezrozumiały sentyment. Co do drugiej części – nie ma sprawy. Katolstwo mnie śmieszy, uważam, że nie ma nic wspólnego z wiarą w Boga.
- Podskakiwacze pod kulturę – zabawne, bo to o mnie.
- Czciciele radia i fizyki – pisałem już o tym. Dość jasne co Tuwim chciał przekazać, ale to tak archaiczne, że trzeba powiedzieć inaczej. Pani profesor Laura proponuje, by dać do zrozumienia, że to pewna stacja radiowa z Torunia. Druga część łączy się wówczas z następnym wersem:
- Uczone małpy, ścisłowiedy – żałość mnie bierze, gdy myślę o tych wariatach, co powtarzają największe kłamstwo ludzkości, że matematyka jest królową nauk.
- Co oglądacie świat przez lupę – tu mam nowy pomysł. Dam wielokropek po „przez”, a Lupa to będzie ten reżyser. Czym sprytnie przejdę do kolejnego wersu:
- I wszystko wiecie, co, jak, kiedy – tak, to będzie do mojej szanownej kadry profesorskiej. Do tych, którzy wiedzą co należy grać, jak należy grać i kiedy należy nie grać.
- Całujcie…
- I ten ów belfer szkoły żeńskiej / co dużo chciałby, a nie może – strasznie śmieszny wers, mówię go szyderczo i wyśmiewająco, wyobrażając sobie jakiegoś przeklętego pedagoga, który obmacuje młode dziewczyny. Mam córki, więc gdy myślę o takim, nóż mi się w kieszeni otwiera.
- I ten profesor C… wileński / (pan wie już za co, profesorze) – najtrudniejszy fragment wiersza. No bo jak naturalnie zatrzymać się na tym tajemniczym nazwisku? To wymaga techniki, której nie mam… Dalej jest już łatwiej: ważne, by zaznaczyć nawias, a więc odpowiednio ściszyć, powiedzieć jakby prywatnie. A profesora walnę już całkiem lekceważąco.
- I ty, za młodu nie dorżnięta / megiero, co masz taki tupet / że szczujesz na mnie swe szczenięta – jest moc. Sporo nad tym myślałem i wymyśliłem panienkę z Truskawia/Łomży, co musi się wypowiedzieć na każdy temat, ale rzadko to jest coś mądrego. Nie cierpię takich cholernych mądrali. I wyobrażam sobie, że ona pozwala sobie mnie krytykować, choć sama nie robi nic lepiej.
- Całujcie…
- I ty fortuny skurwysynu – no bez jeńców. To jakby łatwo powiedzieć mocno.
- Gówniarzu uperfumowany – do wszystkich tych, którzy dostali wszystko podane na talerzu i jako 20-latkowie pławią się w pieniądzach i splendorach. Tak, wiem, zawiść.
- Co splendor oraz spleen Londynu / nosisz na gębie zakazanej – gdzie jest powiedziane, że elita celebrycka jest śliczna? Mogą mieć zakazane gęby, a na nich odbite ślady życia towarzyskiego.
- Ty, co mieszkasz dziś w pałacu / a srać chodziłeś pod chałupę – no i tu jest problem. Szanuję ludzi, którzy osiągnęli coś w życiu i doszli od pucybuta do superstara. Jakoś nie mam ochoty się z nich wyśmiewać, no chyba że znów z czystej zawiści.
- Ty, wypasiony na Ikacu – o ile kojarzę, Ikac to jakaś organizacja młodzieżowa, zajmująca się edukacją i wyrównywaniem szans. Znów: nic śmiesznego, szanuję takie sprawy. Ale wymyśliłem sobie, że mówię do tych, którzy dostali coś od kogoś, a teraz tego kogoś mają w dupie i twierdzą, że wszystko w życiu zawdzięczają sami sobie.
- Całujcie…
- I te ględziarze i bajdury / ciągnący z nieba grubą rentę – ostro o księżach. Rewelacja.
- O, łapiduchy z Jasnej Góry – spróbuję ująć to tak, jakbym w ostatniej chwili sobie o nich przypomniał. To sugestia psor Laury.
- Z Góry Kalwarii parchy święte – kontynuacja, znów jakby mi się przypomniało.
- I ty księżuniu, co kutasa – wbrew pozorom bardzo trudny wers. Bo księżunia trzeba mocno, a kutasa jakby zawiesić, dla mocy (zresztą samo słowo jest już szokujące w otoczeniu szkolnym) oraz dla przejścia do kolejnego wersu:
- Zawiązanego masz na supeł / żeby ci czasem nie pohasał – genialne, ostre. Postanowiłem drugi wers powiedzieć lekceważąco, z uśmiechem wręcz. Celibat jest dla mnie kompletnie niezrozumiały, a przy tym jest we mnie sporo antyklerykalizmu, co ułatwia wyrzucenie tego.
- Całujcie…
- I wy o których zapomniałem / lub pominąłem was przez litość – rozliczam się ze światem, więc absolutnie z każdym. Zakładam, że cały ten żal i gorycz wynika ze środka podmiotu lirycznego, rozczarowania życiem i nienawiści do siebie. Czyli mówię do wszystkich, ale tak naprawdę do siebie.
- Albo dlatego że się bałem – często zdarza mi się nie powiedzieć czegoś co myślę, bo nie chcę komuś zrobić kuku. A potem wściekam się sam na siebie za to głupie tchórzostwo.
- Albo że taka was obfitość – no tak, tych, którzy mogą mnie pocałować w tyłek, jest niemało.
- I ty cenzorze co za wiersz ten / zapewne skażesz mnie na ciupę – to powiem prosto pani profesor Laurze, która będzie mnie egzaminować. Mam nadzieję że się nie obrazi (…albo dlatego że się bałem…).
- I żem się stał świntuchów hersztem – to wykrzyczę do wszystkich tych debili, którzy mogliby sądzić, że mówię ten wiersz po to, żeby parę razy bezkarnie sobie pokląć i być takim strasznie kontrowersyjnym. Szlag by was trafił, bezrozumne świntuchy.
- Całujcie mnie wszyscy… – postanowiłem, że ostateczna puenta będzie niedokończona. Po „całujcie” zrobię pauzę, wycedzę resztę przez zęby, zawieszę się i wyjdę. Myślę, że to będzie mocna koda. Albo się łudzę.
Ćwiczę.
Jeżeli serio myślisz o Tuwimie! – Polecam Ci świetną książkę P. Matywieckiego „Twarz Tuwima” http://culture.pl/pl/dzielo/piotr-matywiecki-twarz-tuwima. Może Ci się spodoba. PS – i tak Twoja interpretacja jest najważniejsza.
PolubieniePolubienie
Dzięki! Chętnie poczytam, tym bardziej że tym wierszem zaliczam semestr. 🙂 Pozdrawiam serdecznie, Amaktor Paweł
PolubieniePolubienie