Obserwacje

zjawisco-disco6

Każdy musi się czasem schować, nieważne, czy przed bliskimi, dalekimi czy samym sobą. I każdy ma jakiś własny sposób. Jedni chowają się przed światem w pracy, inni przy pomocy alkoholu, jeszcze inni w najszlachetniejszej pracy z niepełnosprawnymi dziećmi. Moim odkryciem są zatyczki do uszu.

Gdy je wkładam, odpływam. Świat cichnie, a najciekawsze, że i tak wszystko słychać z zewnątrz, tylko jakoś… przestaje wkurwiać. Podobną funkcję pełnią słuchawki, ale nie do końca. Nie zgadzam się z tezą, jakoby słuchawki wyzbywały nas z resztek człowieczeństwa. Przeciwnie, dzięki słuchawkom daje się jako takie człowieczeństwo zachować! Gdybym nie miał słuchawek w miejscu publicznym, musiałbym tam nie bywać, bo zaraz mam ochotę kogoś zabić. A gdy obcy zwraca się do mnie – na przykład w metrze – kiedy mam słuchawki, odruchowo uśmiecham się, zanim zdejmę nauszniki, by poprosić o powtórzenie pytania. Czym różnią się słuchawki od zatyczek? To proste: zatyczki nie izolują. One tylko wyciszają, jakby powodując, że przechodzisz do innego wymiaru. Załóżmy, że jest głośno, jesteś na imprezie i masz zatyczki. Gdy ktoś do ciebie mówi, słyszysz go lepiej niż bez, ale jesteś na innym poziomie, jak w zwolnionym tempie w filmie. Zanim mu odpowiesz, uśmiechniesz się, że mówi tak głośno. Robi to, by przekrzyczeć hałas. A ty słyszysz tylko dźwięki o niewielkim natężeniu, czytelne i rozpoznawalne, oraz widzisz gościa, któremu aż skronie pulsują, bo tak się drze. Idealna sytuacja do obserwowania.

Obserwowanie ludzi mam zadane jako pracę domową. Psor Gęsikowski mówi, że nie ma lepszej nauki aktorstwa niż obserwowanie i potem powtarzanie tych zjawisk. Mo uwielbia obserwować, ma wręcz zboczoną tendencję do zaglądania ludziom w okna i koszyki zakupowe, a ja, no cóż… ludzie mnie denerwują, jednak w swoim domku to wolnoć Tomku. No ale skoro jest praca domowa, to obserwuję.

Ostatnio, gdy byliśmy z Mo w teatrze (przeczytaj o tym tutaj), zdarzyła nam się arcyciekawa rzecz z gatunku obserwacji: zjawisco disco. 

Po spektaklu natknęliśmy się na gigantyczną hordę młodych, jakoś charakterystycznych ludzi. Okazało się, że Capitol jest nie tylko teatrem, ale po godzinach tzw. modnym klubem. Dyskoteką, mówiąc normalnie. Swoją drogą to nieco smutne, że ludzie wychodzący ze sztuki teatralnej zostają wypchnięci napierającym rytmem, a wymienia ich o niebo większy tłum dyskotekowy. Gdy kierowaliśmy się do wyjścia, przed teatroklubem stał długaśny ogonek, który nie pierwszy raz udowadnia dziwną społeczną tendencję: ludzie lubią stać w kolejkach. Do lekarza (po to do niego chodzą), na poczcie (dlatego nie załatwiają spraw online lub w genialnym In-Post), w banku (bo nie korzystają z bankowości internetowej). Wreszcie: stoją w korku. Często, jeżdżąc po Warszawie, obserwuję nieszczęśników stojących w korku. Nie znajduję tu żadnego innego wytłumaczenia, jak to, że się lubi. Ja nie lubię i jakoś nie stoję w korkach, chyba że z powodu wypadku lub bo jakaś przeklęta cipa wrzuca jedynkę, gdy należy ruszać. Podobnie przed klubem: zarówno Mo jak i ja po prostu byśmy sobie poszli, gdyby przed wejściem gdziekolwiek trzeba by było stać. Nie wiem jak bardzo musiałoby nam zależeć, aby zaakceptować debilne czekanie.

zjawisco-disco4

Odebrawszy kurtki i zauważywszy tę niezwykłą sforę, natychmiast wróciliśmy na dół i zajęliśmy dobry punkt obserwacyjny przy niewielkim stoliku w kącie. Zanim zaczęło się badanie, przypomnieliśmy sobie o żałosnym rytuale selekcji. Ta pseudopsychologiczna aktywność pana goryla polega na przyłożeniu formy do osoby, którą widzi i w ciągu sekundy wydanie werdyktu: tak/nie. Zerojedynkowy kod jak zerojedynkowi są ci ludzie. Swoją drogą, założę się, że taki goryl paradoksalnie wie dużo więcej o życiu niż my. Następnie przeszliśmy do obserwacji.

DZIEWCZYNY
Dziewczyny, idąc na dyskotekę, stosują interesujący dresscode. Pewnie każda sądzi, że jest oryginalna i śliczna, ale wszystkie wyglądają identycznie, według jednego z dwóch wzorców: biała obcisła sukienka (odsłaniająca jak najwięcej) albo najkrótsza na świecie spódnica (kolor dowolny, pod warunkiem że biały lub czarny, ale jeśli czarny, to w kreacji musi być jakiś element biały). 12-centymetrowe szpilki są obligatoryjne w obu wzorcach. Właściwie taki system jest oczywisty: celem dziewczyny jest osiągnięcie jedynki podczas selekcji, a więc musi pasować do gorylskiej formy. Wszystko jasne.

Przykładowa delikwentka schodzi do klubowych katakumb skulona, niepewnym truchtem, po czym natychmiast tupta do kibla. Jakby chciała się schować, zanim jakieś zbłąkane męskie oczy na niej zawisną. Po pięciu minutach wychodzi odmieniona: wyprostowana, z cycem wystawionym i tyłkiem podkreślonym, z wyrazem zabójczej pewności siebie na twarzy. A przecież weszła w tej samej sukienusi/spódniczce, na tych samych szpileczkach, z tą samą nienaganną tapetą na nieskalanej buzi. Zaczynam mieć wrażenie, że damski kibel ma jakąś cudowną sprawczą moc, jakiś tajemny kanał do alternatywnego jestestwa.

Dodajmy, że dziewczyny chodzą stadami, minimum po dwie. Wygląda na to, że bez przyjaciółki nie da się przyjść na dicho. I zawsze jest jakaś kierowniczka stada, ta najbardziej hopdoprzodu, najładniejsza i najmądrzejsza, a konkretnie za taką uważania. Mo fajnie je podsumowała: „Jak dobrze, że ja nie muszę chodzić na dyskoteki, wpasowywać się w ten schemat, bo ja już mam męża.” Zabawne, że tym samym wpasowała się w schemat przymusu znalezienia tegoż.

CHŁOPAKI
Jeśli wydawało się, że dziewczyny są dziwne, przy chłopakach okazują się zupełnie normalne. Otóż panowie – nie, powinienem raczej używać określenia chłopcy – są… nijacy. Nie mają ani stylu, ani ruchów, ani spojrzeń, ani nawet twarzy. Zacznijmy od ubioru. Facetowy dresscode polega na całkowitym jego braku. Oni są ubrani w dokładnie to samo co na co dzień, z tą różnicą, że ciuchy są wyprasowane. Mają nieporadne ruchy, spojrzenia wstydliwe, a działania chowają za alkoholem, jak można było się domyślić. Wielu z nich także trzyma się w stadach, ale to stada jeszcze bardziej kuriozalne niż dziewczęce. Gdy facet jest w stadzie, musi krzyczeć, śmiać się zbyt głośno, kląć i robić zdjęcia (koniecznie Samsungiem Galaxy). Zastanawiające, że nie robi zdjęć przeraźliwie seksownym pannom, które przecież wystroiły się dla niego, lecz kolegom. Ciekawe po jaką cholerę im takie gówniane, poruszone, niedoświetlone lub prześwietlone, szajsungowe zdjęcia kolegów z klubu. Już widzę takiego, jak potem pokazuje zdjęcia innym chłopcom: „patrzcie, byliśmy w klubie, zajebiiiiiiście!” Taniec męskiej części publiczności to albo pijacki Bezruchdans, albo bezgranicznie śmieszny Epileptyk-Waltz, że zastosuję nomenklaturę mistrza Papcia Chmiela. Zaobserwowaliśmy kilka męskich typów: informatyk (wśród innych przedstawicieli typu zwany gamerem), wieśniak, gorszy w stadzie, ale najzabawniejszy jest paker. To mężczyzna, który nie je, tylko „stosuje odżywki”. Nie ćwiczy na siłowni, tylko „dziś robi tricepsy”. Nie chodzi, tylko posuwa się jak ciężkie zwierzę o szerokich barach. Zawsze ma najlepszą pannę w całej wsi (kierowniczkę dziewczeńskiego stada), a na twarzy ma wypisane słowo siłowienka i to tak, jakby je czytał: „si-łooo-wie-yy-nka!”.

Podsumowanie Mo dotyczące chłopaków było krótkie: „Żenada. Nie, dno żenady.”

Oczywiście celem tych dwóch połówek dyskotekowego społeczeństwa jest, by kiedyś się spotkać. By w końcu zaszło jakieś tarcie materiału: taneczne, konwersacyjne, seksualne. Na nasze oko – płonne nadzieje. Dziewczyny prezentują się najlepiej jak potrafią (a potrafią, kurwa!) i jakoś pozostają niezauważone, zaś chłopcy prężą muskuły jakby w przestrzeń. Nie wiem na co oni wszyscy liczą, ale tak jak to wygląda z naszej powierzchownej obserwacji, to wszyscy obejdą się smakiem, ewentualnie nieliczni coś skonsumują. Co jest zaskakujące, bo wygląda, jakby wszyscy przychodzili tu z jednym wielkim tarciem na celowniku.

Po godzince uznaliśmy, że jesteśmy zbyt antyspołeczni i czas wrócić do naszej małej, ciepłej kryjówki na Mokotowie. I podzieliliśmy się jeszcze jedną obserwacją: przez cały czas nikt nas nie zauważał. Mieliśmy wręcz wrażenie założenia czapek-niewidek. W całym gigantycznym tłumie, który siłą rzeczy musiał nas minąć, może dwie-trzy osoby spojrzały na nas. Dla pozostałych byliśmy przezroczyści, co pasowało do naszej kreacji, choć było jakoś przerażające. To oraz to, że musieliśmy wytrzymać ogłuszające napieprzanie, powodowało, iż czuliśmy się dokładnie jak po założeniu zatyczek do uszu. W centrum akcji, a jednak niewidzialni.

W domu ćwiczę gesty panieneczek w kusych sukienkach i maczów o szerokich barach. I ich przedziwną niemożność spotkania.

4 uwagi do wpisu “Obserwacje

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s